Leszek Herman

Sieci widma


Скачать книгу

potrzebne, ale Nord się uparł.

      Na mostku słychać było kanonadę uderzających o szyby i ściany kropel deszczu.

      Wyprostował się i sięgnął po kubek z kawą.

      Jeszcze godzinę temu cieszył się na bezproblemowy kurs tam i z powrotem do Ystad. Nic nie zapowiadało jakichś specjalnych kłopotów, a tutaj ta nagła burza i teraz ciężarówka. Opóźnienie będzie, nie ma cudów. Obsługa ładowni oczywiście poradzi sobie z rozlokowaniem samochodów przez boczną furtę, ale na pewno zajmie im to trochę więcej czasu. Będzie trzeba przyśpieszyć w drodze. Nie był to wielki problem, bo prom i tak pływał tą trasą ze średnią szybkością około szesnastu węzłów, co nie wyczerpywało jego możliwości.

      Kosma wypił łyk kawy i wspiął się na wysokie krzesło przed blatem, na którym migotała galaktyka rozmaitych kontrolek i urządzeń. Meteo wciąż obiecywało ładną pogodę, wiatr północny i północno-zachodni i stan morza pomiędzy dwójką a trójką6. Navtex7 wypluł kilka informacji ze stacji brzegowej na Rugii i ogólnikowe ostrzeżenie pogodowe o sztormie, który przeszedł kilka godzin temu w zachodniej części Bałtyku.

      Pomyślał, że przynajmniej pasażerowie będą mogli posiedzieć sobie na otwartych pokładach. W czasie nocnych rejsów o tej porze roku była to szczególnie lubiana przez nich atrakcja.

      Nord przeciągnął się. Za dużo pije tej kawy. Dziś wszystko się ułoży. Jutro wieczorem będzie w domu, a pojutrze wyruszy na urlop.

*

      Mercedes powoli piął się ku górze. W strugach deszczu widać było stromy podjazd rampy wjazdowej i meandrujący nad nią oszklony rękaw, w którego jasno oświetlonym wnętrzu przesuwał się tłumek ludzi.

      – Myślałam, że będziemy wjeżdżać od dziobu. – Anna ściskała w obu rękach torebkę, jakby dzięki niej mogła w razie potrzeby, gdyby na przykład spadli z rampy do kanału portowego, ujść cało.

      – Też tak myślałem. Tam na dole chyba coś się im przyblokowało. – Spojrzał z uśmiechem na żonę. – Torebka to nie kapok.

      – Ty się lepiej skup na prowadzeniu, bo nie trafimy w furtę.

      Rampa zakręciła prawie pod kątem prostym i ukazała się boczna furta wjazdowa prowadząca prosto na najwyższy pokład ładunkowy promu.

      We wrotach ukazała się postać w żółtej odblaskowej kamizelce i cofnęła do środka, wskazując Edwardowi, że ma skręcić w prawo.

      Samochód minął furtę i wjechał do wnętrza. Mężczyzna w kamizelce ruszył przed siebie, co chwilę się oglądając i machając do Edwarda, żeby podążał za nim.

      Powoli przejechali wzdłuż ścian ładowni poprzecinanych rurami i kablami, tuż obok rozmaitych stojących lub wiszących na stalowych wręgach urządzeń. Z otwartego okna dobiegał głośny jazgot silników i pisk szorujących po mokrej nawierzchni opon.

      Mężczyzna w kamizelce zatrzymał się tuż za tyłem zielonego minivana i wskazał ręką, że mają stanąć za nim. Edward podjechał i po chwili kilkunastoletni diesel umilkł.

      – Boże, co za koszmar… – westchnęła ciężko Anna. – A mogłam siedzieć sobie teraz na tarasie i patrzeć w niebo. Dlaczego ja się dałam namówić na ten wyjazd?

      – Nie chcesz zobaczyć własnej córki?

      – Och, przestań gadać głupoty. Już możemy wysiadać?

      – Tak.

      – I dokąd my mamy iść? Ten hangar jest ogromny.

      – Kochanie, nie panikuj. Tam są strzałki. Idziemy do schodów.

      – Pamiętaj, żeby zabrać torbę z tylnego siedzenia, bo zostaniesz bez pidżamy i swoich leków na nadciśnienie.

      Anna trzasnęła drzwiami i rozejrzała się wokół siebie. Sąsiedni pas był jeszcze pusty. Za ich samochodem właśnie powoli parkował jakiś SUV.

      Jej mąż właśnie wydobywał z samochodu wielką kraciastą torbę. Postawił ją na ziemi i zanurkował ponownie do wnętrza auta, żeby wyciągnąć coś z przedniego siedzenia.

      Anna westchnęła i ruszyła wolnym krokiem wzdłuż samochodu. Silnik parkującego za nimi SUV-a zgasł. Od strony wjazdu na pokład, a właściwie z każdej strony, dobiegał ryk silników wielkich ciężarówek i łoskot ogromnych kół przetaczających się po stalowej nawierzchni pokładu. Annę to wszystko doprowadzało do rozpaczy. Mimo że skończyła już sześćdziesiątkę, zdawałoby się, że nie tak znowu dawno temu, słuch miała doskonały. Wyrwana ze swojego wiejskiego zacisznego domu, w ogromnej ładowni promu czuła się tak, jakby trafiła do piekła.

      Usłyszała za plecami, że Edward zamknął samochód, i kątem oka zobaczyła, jak idzie w jej kierunku.

      Gdzie są te oznaczenia? Schody? Może zapyta tego mężczyznę, który kieruje tutaj ruchem? Rozglądając się po stalowych burtach i szukając w gąszczu przewodów i rur jakichś napisów lub piktogramów, usłyszała, że mąż coś do niej woła. Odwróciła się i nagle usłyszała za plecami warkot silnika i pisk opon. Co za cholerna nawierzchnia, że nawet bez hamowania te opony tak piszczą? Ogłuszona kakofonią dźwięków, Anna odwróciła się i stanęła prawie naprzeciwko maski jakiegoś vana.

      – Co pani do diabła tutaj robi? – wrzasnął na nią ktoś ze środka.

      Po chwili drzwi się otworzyły i zza kierownicy wyskoczył młody mężczyzna w krótkich dżinsowych szortach i luźnej, odsłaniającej pachy i piersi koszulce.

      – To nie park koło kościoła! – krzyknął, obrzucając ją wściekłym spojrzeniem.

      – Łukasz! Co ty wyprawiasz? Daj spokój! – Od strony pasażera wysiadła mocno opalona blondynka i z zakłopotanym wyrazem twarzy spojrzała na Annę.

      – Co się tutaj dzieje? – Obok samochodu pojawił się marynarz wachtowy. – Proszę jechać! Blokuje pan załadunek!

      – Ta pani wlazła mi pod koła! Powinniście pilnować takich jak ona, a nie mnie poganiać! Mogła spowodować wypadek!

      – Tutaj nie wolno spacerować. – Marynarz patrzył na Annę z rosnącym zniecierpliwieniem. Już wiedział, że załadunek będzie opóźniony przez tira z dziobu, a teraz jeszcze problem tutaj. Oficer wachtowy zaraz go ochrzani.

      – Proszę natychmiast wsiadać do samochodu! – rzucił do młodego chłopaka. – Czy pani zabłądziła? – Spojrzał na Annę.

      Anna bezradnie odwróciła się, szukając męża.

      – Idziemy właśnie do kabin – tuż za jej plecami rozległ się głos Edwarda. – Moja żona trochę się pogubiła.

      – No bez jaj! – Łukasz na chwilę się uspokoił, ale chyba głównie z powodu zaskoczenia. – Przecież to jest ta para emerytów, co nam z rozmysłem blokowała drogę – rzucił do dziewczyny, która usiłowała go odciągnąć w stronę samochodu.

      – Uspokój się, młody człowieku! – Edward wziął Annę pod rękę. – Po co te nerwy?

      – Robi pan sobie jakieś jaja na drodze, a teraz udaje głupiego.

      – Lepiej niech pan się uspokoi. Nie żebym groził…

      – Edward! – Anna w końcu odzyskała głos. – Bardzo przepraszam. – Spojrzała na coraz bardziej zniecierpliwionego marynarza. – To rzeczywiście moja wina. Szukałam schodów i się zagapiłam. Już idziemy.

      – Nie lepiej