natychmiast wsiadać i jechać! – huknął marynarz. W jego krótkofalówce zachrobotało. Zaraz pewnie ktoś się przypieprzy. Nord to za sekundę zobaczy na ekranie na mostku i będzie pierdolił. – Natychmiast!
Łukasz, opędzając się od ciągnącej go do samochodu Ewy, mruknął pod nosem bardzo niecenzuralne słowo i szarpnął za drzwi.
Edward, kręcąc głową i patrząc z niedowierzaniem na wsiadającego do samochodu młodego mężczyznę, pochylił się i podniósł torbę.
– Tam są schody na pokład kabinowy. – Marynarz wskazał Edwardowi brodą drzwi po prawej stronie i machnął energicznie ręką do Łukasza.
Opel vivaro zamruczał i potoczył się na wskazane miejsce.
Oficer wachtowy w nasuniętym na głowę kapturze stał na rampie wjazdowej i patrzył, jak wielkie, stalowe, grube na dwadzieścia centymetrów drzwi powoli się zamykają.
Za plecami słyszał huk deszczu, który rozbijał się o stalową nawierzchnię opierającego się o nabrzeże segmentu rampy, i ryk silników ciężarówek, które wspinały się długim pomostem do bocznej furty wjazdowej.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści. Właśnie kończyli odprawę, ale sznur samochodów niknął pod rękawem dla pieszych i jego końca wciąż nie było widać.
Właściwie ta cała kontrola drzwi wewnętrznych była psu na budę. Szczelność zapewniają przecież nie tylko wrota wodoszczelne, ale i urządzenia domykające rampy ładunkowej i dziobnicy. Drzwi wewnętrzne to tylko dodatkowe zabezpieczenie. Poza tym prom raptem dwa miesiące temu przeszedł przegląd roczny i wszystko było w porządku.
Oficer splunął pod nogi. Wyjął z kieszeni małe opakowanie gumy do żucia i wpakował sobie do ust dwie białe pastylki. Pomyślał, że Nord się niepotrzebnie trzęsie nad tym wszystkim. No ale on już tak miał. Musiał się wykazać. Wielki pan starszy.
Stalowe wrota właśnie się zatrzaskiwały. Szpara pomiędzy skrzydłami stawała się coraz mniejsza i wreszcie zniknęła. Głucho zabrzmiał odgłos uruchamiających się urządzeń blokujących, zamykających i zabezpieczających wrota przed otwarciem.
I nagle rozległ się cichy zgrzyt.
Oficer znieruchomiał. Jego żuchwa, która pracowicie bezwiednie żuła gumę, zatrzymała się także.
Zgrzyt był ledwo słyszalny. Trwał może dwie sekundy, po czym dał się słyszeć charakterystyczny stukot blokujących się zawiasów i sworzni zaciskowych.
Drzwi się zamknęły.
Uśmiechnięta recepcjonistka od razu na wejściu zaskarbiła sobie ogromną sympatię Kacpra. Rozespany malec był markotny i marudził. Nawet ogromna wypełniona samochodami ładownia, przez którą musieli przejść, nie wybudziła go z tego stanu. Mariusz czasami trochę się martwił tymi nastrojami syna. Zastanawiał się, czy chłopak nie ma za mało energii jak na swój wiek. Pamiętał, że gdy sam miał tyle lat co on, nie można go było prośbą ani groźbą zmusić do powrotu z podwórka, na którym prawie bez przerwy biegał i stale się wydzierał. Urszula kpiła sobie, że z tym pamiętaniem to tylko mu się wydaje, ale nie zmieniało to faktu, że trochę się o Kacpra bał. Dzieciak stanowczo za dużo siedział z nosem w tablecie i w podkradanym matce telefonie. Gdy zdołał dorwać się do któregoś z urządzeń, znikał z realu.
Recepcjonistka najpierw poczęstowała rozespanego Kacpra wielkim, zawiniętym w kolorową folię czekoladowym cukierkiem, a dopiero potem wskazała Mariuszowi ich kabinę i poinstruowała, jak mają do niej dojść. Chłopcu rozjaśniły się oczy i kilka razy obejrzał się za siebie, gdy ruszyli przez hol w kierunku korytarza prowadzącego do ich kabiny.
Znajdowała się na dziobie. Mały korytarzyk z ogromnym lustrem prowadził do saloniku, po jednej stronie stała tam kanapa i dwa fotele, po drugiej biurko, a na nim spory płaski telewizor. W głębi, za bursztynową upiętą po bokach zasłoną, było dwuosobowe łóżko, a z dużego prostokątnego okna nad nim rozciągał się widok na morze.
Ściśle biorąc, teraz akurat na Świnę.
Mariusz rzucił torbę i plecak na kanapę i rozwalił się w fotelu.
– Popatrz, jaki tatuś jest zmęczony. Jechaliśmy prawie dwie godziny. – Urszula pociągnęła Kacpra za sobą, posadziła na łóżku i zaczęła go rozbierać.
Mariusz westchnął głęboko.
Za dużo wkładała ciuchów na biednego dzieciaka. Nic dziwnego, że potem się przeziębiał.
Czy mu się wydawało, czy w jej głosie usłyszał sarkazm?
– Jestem strasznie głodna. – Urszula spojrzała w jego kierunku. – Ale nie wiem, czy Kacper powinien jeść jeszcze o tej porze.
– Nic mu nie będzie. I tak pewnie nic nie zje.
– Boję się, że potem będzie marudził przez całą drogę.
– Ma sześć lat. Prawda, Kacper? Jesteś już duży.
– Jestem duży. – Kacper roześmiał się, gdy matka usiłowała wyswobodzić go z bluzy w szkocką kratę, którą z tajemniczych powodów bardzo lubił. Ręka uwięzła mu w rękawie.
Mariusz spojrzał na żonę.
– Nie chciałaś chyba iść już spać?
– No w zasadzie zaraz będzie dziesiąta. O tej porze w piątek już dawno wszyscy troje byśmy spali. Kacper u siebie, a my przed telewizorem.
Czy znowu mu się wydawało, że to był sarkazm?
Mariusz westchnął, przeciągnął się i dźwignął z fotela.
– Wezmę szybki prysznic.
Urszula skinęła głową.
Gorąca woda była jak masaż. Pod jej dotykiem czuł, jak się odpręża, pozbywa zmęczenia i wżerającej się w głowę irytacji. Stres?
Oczywiście, że stres.
Za swój stan podświadomie obwiniał Urszulę. Wiedział o tym i dlatego starał się zachować spokój, ale to nie było łatwe.
Ten wyjazd miał być nie tylko próbą pozbycia się upiorów, które zawładnęły jego życiem, ale także pierwszym krokiem do radykalnych zmian. Podjął już decyzję i nie było odwrotu.
Tydzień temu wszedł do gabinetu swojego teścia i zrobił to, co powinien był zrobić już dawno temu.
Aleksandra zabrała kartę magnetyczną do swojej kabiny, uśmiechnęła się zdawkowo do ubranej w granatowy uniform dziewczyny w recepcji i ruszyła wąskim korytarzem w poszukiwaniu swojego numeru. Sto dwadzieścia pięć.
Pokład kabinowy na promie przypominał labirynt. Oczywiście doskonale oznakowany, oświetlony i wyposażony ponadto w porozmieszczane strategicznie kamery, raczej nie pozwalał zabłądzić, ale każdego, kto znalazł się tutaj po raz pierwszy, mógł nieco przytłaczać. Zwłaszcza że korytarze miały wysokość niewiele przekraczającą dwa metry i nie łagodziły tego uczucia nawet jasne, utrzymane w bieli i rozmaitych odcieniach błękitu, kolory ścian i wykładzin.
Aleksandra odruchowo chwyciła za biegnącą po dwóch stronach korytarza poręcz i spojrzała na numer na najbliższych drzwiach. Sto dwadzieścia osiem. Jak się okazało, nie musiała długo błądzić. Minęła drzwi do dwóch kolejnych kabin i stanęła przed numerem, którego szukała.
Wynajęła całą dwuosobową kabinę. Jedynek na promie nie było, a nie chciała wylądować z jakąś namolną emerytką, która zanudzałaby ją rozmową.