te drzwi. Chcę to usłyszeć.
– To chyba tylko blacha osłonowa trochę ociera. – Jeden z marynarzy sięgnął do tablicy panelu kontrolnego i przesunął którąś z dźwigni.
Stalowe wrota drgnęły i powoli zaczęły się zamykać. Gdy oba skrzydła zetknęły się ze sobą i zaczęły się uruchamiać blokady, rozległ się cichy łoskot. Jakby szorowania stali o stal.
Nord zmarszczył brwi. Widział na ekranie na mostku, że ciężarówka walnęła akurat w blachę osłonową jednego z cylindrów mocujących, czyli wielkich grubych gwintów, które unieruchamiały wrota na czas podróży.
– Kontrolka się normalnie włącza? – zapytał i pochylił się nad tablicą.
– Taa… – mruknął oficer wachtowy. – System twierdzi, że drzwi są zamknięte i szczelne.
– Na mostku też, więc to nie jest awaria wskaźników.
– No to byłby niezły zbieg okoliczności.
– Przy otwieraniu nic nie zgrzyta?
Marynarz pokręcił głową i sięgnął do dźwigni. Wrota cicho warknęły, rozległ się stukot zwalnianych zabezpieczeń i po chwili dwa ogromne skrzydła zaczęły się otwierać.
– Blacha osłonowa jest pewnie minimalnie wgnieciona. – Marynarz wskazał brodą stalową osłonę na wysokości trzech metrów nad ziemią. – Ale nawet nie widać tego wgniecenia. Nic się generalnie nie stało.
Nord sięgnął po telefon. Miał na ten temat swoje zdanie, ale decyzję i tak musiał podjąć kapitan.
Urszula wyjęła z walizki niebieską bluzę Nike i dżinsy i rzuciła na łóżko obok Kacpra.
– Ubierzesz się sam czy mam ci pomóc?
– Yhmmm…
Kacper zdążył już sięgnąć po jej telefon i leżał teraz rozebrany, w samych majtkach, z wzrokiem utkwionym w komórce.
– Kacper!
– Co? – Chłopiec spojrzał na nią nieprzytomnie.
– Ubieraj się!
– Oj, mamo…
– Za chwilę będziesz miał bana i na telefon, i na tablet. Do końca wyjazdu!
Chłopiec przewrócił oczami, z westchnieniem się podniósł i zaczął wciągać spodnie.
Urszula rzuciła mu jeszcze granatowe skarpetki, po czym przełożyła wreszcie walizkę na szafkę i rozejrzała się. Rozwleczony plecak męża leżał na sofie. Mariusz wyciągnął z niego tylko przybory toaletowe i bieliznę.
Poskładała rzeczy męża, plecak położyła obok swojej torby i spojrzała na nią ze zniechęceniem. Sama też musiała się przebrać, ale w zasadzie to wcale nie miała ochoty nigdzie wychodzić. Najchętniej by się położyła i trochę zdrzemnęła. Tylko wiedziała aż za dobrze, że Kacper, jak tylko chwilę odpocznie i nieco ochłonie, natychmiast będzie chciał iść wszystko oglądać. A ten statek miał kilometry kwadratowe powierzchni. Jedyne, co ją ciągnęło, to kolacja. Wiedziała, że dają tutaj bardzo dobrze zjeść, i już się cieszyła na sałatkę albo – a co tam! – coś grillowanego.
Z łazienki dochodził szum wody. I cisza.
Kiedyś Mariusz głośno śpiewał przy goleniu. Zresztą tak jak i pod prysznicem. Błaznował, wydzierał się i naśladował jakieś gwiazdy z YouTube. Albo przynajmniej coś cicho mruczał. Od jakiegoś czasu kąpał się w ciszy.
Wiedziała, że ma sporo na głowie. Domyślała się też, że ma jakieś zatargi z ojcem. Chyba poważniejsze niż zazwyczaj. Wbrew temu, co jej wmawiał, nie wiedziała zbyt wiele na temat tego, co się rozgrywa w firmie. Rzuciła pracę, gdy się urodził Kacper, a ojciec niewiele jej mówił.
Intuicja podpowiadała jej, że dzieje się tam coś niedobrego. Mariusz przychodził do domu coraz bardziej zdenerwowany i coraz częściej się kłócili.
Miała wrażenie, że ten wyjazd był częścią jakichś poważnych decyzji.
I przerażało ją to.
Gdy w 1398 roku potężna armia Krzyżaków wyprawiała się z Prus Wschodnich za morze, aby odbić Gotlandię z rąk bałtyckich piratów Braci Witalijskich, nikomu do głowy wówczas nie przyszło, że oto wynaleziono właśnie statki tak zwanego poziomego ładowania, czyli wielkie transportowce służące do przewozu ładunków przemieszczanych środkami transportu kołowego. Na stojące w Gdańsku ogromne karaki i holki8 po drewnianych pomostach wjeżdżała zaciężna – objuczona kopiami, tarczami i toporami – jazda i wozy taborowe, którymi transportowano ciężkozbrojnych piechurów okutanych w kolczugi, dźwigających włócznie i pawęzie9. Ten ciężar trzeba było oczywiście odpowiednio rozlokować w ładowniach i na pokładzie, żeby drewniane okręty zachowały stateczność i nie poszły na dno zaraz po odbiciu od brzegu.
I oto siedem wieków później na ogromne transportowce wjeżdżają wielkie samochody ciężarowe, wagony kolejowe i wtaczają się setki pieszych objuczonych walizami i tobołami, a marynarze wachtowi dwoją się i troją, aby dziesiątki pojazdów odpowiednio poupychać na kilku poziomach ładowni.
W nazewnictwie Polskiego Rejestru Statków tego typu jednostki noszą, nieprzetłumaczalną na język polski nazwę „ro–ro”, która jest skrótem od angielskiego określenia „roll on–roll off”, czyli wtocz i wytocz, a właściwie wjeżdżaj i zjeżdżaj. Niegdyś na pokłady prowadziły zbite z desek pomosty, po których wjeżdżały okute blachą wozy i konie ciężkiej jazdy. Dzisiaj na pokład promów wiodą ogromne furty. Są usytuowane na rufie, w burtach po bokach, a te najbardziej spektakularne, wyglądające jak paszcze wielorybów, umiejscowione są na dziobie.
Spośród typów furt dziobowych najbardziej efektowna jest ta nazywana przyłbicową. Ogromna, otwierająca się do góry przednia część dziobu, pod którą do wnętrza promu po opuszczanej automatycznie, składanej rampie wtaczają się pojazdy.
Dochodziła dwudziesta druga czterdzieści pięć, gdy Nord, stojąc przy oknie na mostku, obserwował z góry, jak wielki dziób promu powoli opuszcza się w dół. Jeszcze bardziej widowiskowo wyglądało to z dołu, ale ten widok mogli obserwować jedynie uwijający się na nabrzeżu pracownicy portu w Świnoujściu, dla których był on jednak tak powszedni jak dla budowlańców opuszczające się ramię koparki. Dwa razy na dzień widzieli, jak ogromna furta się zamyka, a po kilkunastu minutach prom odbija od nabrzeża i wypływa Świną w kierunku otwartego morza.
Nord śledził w skupieniu migające na tablicy wskaźniki, pulsujące ekrany radarowe i setki innych urządzeń, które migotały jak gwiazdozbiory na granatowym niebie ciemnego wnętrza mostka. Sześć pokładów pod nim składały się właśnie segmenty rampy wjazdowej, ogromne wodoszczelne wrota nieśpiesznie wpasowywały się pomiędzy stalowe ściany, a w burtach powoli zasuwały się boczne furty.
Po chwili rozległ się dźwięk syreny okrętowej i ogromny prom oderwał się od nabrzeża.
Rozdział 5
Szczecin, poniedziałek,
cztery dni wcześniej…
Paulina, trzymając kurczowo w jednej ręce torbę z laptopem, a w drugiej kubek z kawą, wprawnie jak zwykle manewrując biodrami, pchnęła oszklone drzwi i weszła do głównej sali redakcji.
Była przygotowana na niezbyt miłą rozmowę z Pawłem, swoim redaktorem naczelnym, któremu zepsuła sobotę.
Sobie