Leszek Herman

Sieci widma


Скачать книгу

tutaj rozlewiska Doliny Dolnej Odry, krzyżuje kilka szlaków turystycznych oraz przebiega alternatywna trasa nad morze, która w sezonie zapełnia się desperatami chcącymi ominąć korki na ekspresowej, jak na ironię, drodze S3.

      W centrum miasteczka stoi ryglowy, klasycystyczny kościółek, z którego w latach sześćdziesiątych w tajemniczych okolicznościach zaginęło pięć płyt nagrobnych upamiętniających miejscowych darczyńców kościoła i żeglarzy. Każda ważyła pół tony. W jaki sposób niepostrzeżenie wyniesiono z kościoła taki ciężar, było tajemnicą samą w sobie, zaś późniejsze losy kamiennych płyt okazały się w peerelowski wręcz sposób tragikomiczne. Dwa lata wcześniej, podczas realizacji programu o kryptonimie „Rejestracja zabytków sakralnych w powiecie goleniowskim”, policjanci Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie wpadli na trop zaginionych steli. Dwie z nich odnaleźli w końcu w małej wsi nieopodal Stepnicy, gdzie służyły jako podesty przy kurnikach. Po trzech pozostałych ślad jednak zaginął.

      Niedaleko portu, właściwie przy samej plaży, z widokiem na łączące się z niebem wody zatoki, stoi wybudowana w połowie dziewiętnastego wieku tawerna Strandgarten. Malowniczy budynek ma trzy wieże nakryte spiczastymi hełmami. Ściany inkrustowane są drewnianymi ryglami i krzyżulcami, wielkie okna zrobione są z malutkich szybek o różnym kształcie, całość stanowi połączenie starego domu z amerykańskich horrorów z eklektycznym drewnianym zamkiem. Patrząc na zachodzące nad portem słońce i jedząc kolację, Paulina przypomniała sobie stary amerykański dreszczowiec Mgła10, w którym upiory zamordowanych żeglarzy z małego nadmorskiego miasteczka powracają po latach, by zemścić się na potomkach swych oprawców. Pięciu żeglarzy ze Stepnicy, których spokój i cześć zbezcześcili mieszkańcy okolicznych wsi, nie kwapiło się wprawdzie specjalnie do zemsty, ale artykuł napisany w tej konwencji stał się prawdziwym przebojem, a Paulina dostała mnóstwo maili od czytelników.

      Za barwną historią kradzieży w stepnickim kościele ukrywały się jednak o wiele poważniejsze problemy. Zachowane w pomorskich świątyniach średniowieczne, czasem renesansowe lub barokowe wyposażenie prawie nigdy nie miało ochrony. Małe wiejskie kościoły są zamykane zwykłymi żelaznymi kluczami, tak jak i sto, i sześćset lat temu. Rzeźby, kielichy, patery czy obrazy zazwyczaj nie mają żadnych cech identyfikacyjnych, znaków ani podpisów twórców. Wykonane przez wiejskich, najczęściej bezimiennych artystów, są całkowicie anonimowe, brak jest niezbędnej dokumentacji inwentaryzacyjnej, opisów czy zdjęć. Udowodnienie komuś, że wystawiona na jakiejś aukcji rzeźba została skradziona, graniczy zatem z cudem.

      Na to wszystko nakładały się ugruntowane w Kościele obyczaje, pozwalające na samowolne przenoszenie zabytkowego wyposażenia z miejsca na miejsce lub pozbywanie się go, gdy traci znaczenie praktyczne i nie nadaje się do liturgii. Wiele cennych rzeźb, obrazów ołtarzowych – zdemontowanych protestanckich galerii bocznych, których w katolickich kościołach nie potrzebowano, a które często były dekorowane kilkusetletnimi malowidłami – trafiało na strychy plebanii lub do stodół, skąd następnie w kompletnie niewyjaśnionych okolicznościach ginęło.

      No i była jeszcze jedna kwestia, w kontekście kradzieży najistotniejsza. Grabież zabytkowych przedmiotów, mających ogromną wartość historyczną i będących często dziedzictwem kulturowym regionu, prawdziwym magicznym lustrem, w którym odbija się historia i dzięki któremu można zajrzeć w przeszłość, według prawa nie różni się niczym od tak zwanego zagarnięcia mienia. Według Kodeksu karnego zatem kradzież pochodzącej z piętnastego wieku gotyckiej rzeźby jest tym samym, co kradzież worka cementu.

      Paulina oderwała wzrok od monitora i spojrzała w przestrzeń. Ten cały informator opowiadał, że wykonywał podobne kradzieże na zlecenie. Tacy ludzie jak on, nawet jeśli zostaliby przyłapani, mogli dostać co najwyżej dwa, trzy lata więzienia, i to bardzo często w zawieszeniu. Kodeks karny za kradzież z włamaniem przewidywał wprawdzie karę do dziesięciu lat, ale takie wyroki prawie nigdy nie zapadały. W dodatku, jeśli złodzieje działali na zlecenie mafii, mieli także do dyspozycji dobrych prawników.

      Chwalił się konkretnymi włamaniami. Nawet wymienił miejscowości…

      Paulina zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie nazwy tych wsi. Jarszewo!

      Malutki, piękny kościół z zachowanym bezcennym barokowym wyposażeniem. Byli tam wczesną wiosną, a Igor opowiadał o ogromnym obrazie Sądu Ostatecznego, inspirowanym słynnym malowidłem Hansa Memlinga znajdującym się w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku.

      Pochyliła się nad klawiaturą i wpisała kilka słów do przeglądarki. Wikipedia na temat świątyni podawała ogólniki, na kilku stronach znalazła informacje o barokowym wystroju z siedemnastego wieku i dopiero w „Kwartalniku Policyjnym” natknęła się na opis skradzionych rzeźb. Trzy gotyckie płaskorzeźby z początku szesnastego wieku pochodzące ze średniowiecznego ołtarza. Kościół spłonął na początku siedemnastego wieku, a uratowane rzeźby trafiły pewnie na strych i dopiero przed pierwszą wojną ponownie wróciły do świątyni.

      Paulina patrzyła w zamyśleniu na czarno-białe fotografie gotyckich rzeźb. Podpierający się laską święty Jakub, święta Anna Samotrzeć i trzecia rzeźba przedstawiająca Świętą Rodzinę. Zabytki zginęły z kościoła około dwa tysiące drugiego roku. Mężczyzna z klubu twierdził, że miał wtedy dziewiętnaście lat, więc, szacując jego wiek na „po trzydziestce”, to by się zgadzało.

      A te pozostałe, o których mówił? Jakieś wiochy koło Pyrzyc i Łobza?

      Że najbardziej się obłowił przy dwóch kościołach koło Pyrzyc…

      Chciała właśnie ponownie zagłębić się w odmętach internetu, żeby wytropić owe dwa obrabowane kościoły, gdy z zamyślenia wyrwał ją Piotr.

      – Słuchaj…

      Paulina podniosła wzrok i spojrzała rozkojarzona na kolegę.

      – Sprawdziłem sobie właśnie różne rzeczy i wychodzi na to, że ten twój informator nie był chyba żadnym pomyleńcem ani oszustem. W sensie, że przynajmniej o tych obrabowanych kościołach mówił prawdę… To znaczy… – zaplątał się Piotr. – Te podane przez niego adresy są prawdziwe.

      Paulina patrzyła na niego przez chwilę.

      Jak widać, przez ostatnie dwadzieścia minut zajmowali się dokładnie tym samym. Cóż za strata czasu. Pomyślała, że w zakresie zarządzania zasobem ludzkim chyba nie ma jednak szczególnych uzdolnień.

      – Co się tak patrzysz? No poczytałem sobie o tych kradzieżach. Dwa kościoły niedaleko Pyrzyc to najprawdopodobniej Letnin i Golenice, chociaż Golenice są bliżej Myśliborza niż Pyrzyc. Data też się zgadza. Dwa tysiące cztery. W Letninie zginęło dwanaście renesansowych rzeźb, a w Golenicach cztery gotyckie z piętnastego wieku. I w dodatku nawet tutaj piszą…

      – Tutaj?

      – „Kwartalnik Policyjny”. Piszą, że te włamania to były na bank na zlecenie. Policja podejrzewa, że na Pomorzu działał lub wciąż działa jakiś paser albo pośrednik.

      Paulina pokiwała głową.

      – To dowodzi tego, że ten twój informator naprawdę mógł być prawdziwym bandziorem. Tylko czemu się rozmyślił?

      – Może się przestraszył?

      – A ty coś mówiłaś, że dał ci swój telefon. Dzwoniłaś do niego?

      – Oczywiście – prychnęła Paulina. – Odrzuciło połączenie. Ale tego numeru nie da się wybrać. Coś musiał źle zapisać.

      – Jak to źle zapisać?

      – No musiał się pomylić albo moja komórka podpowiedziała