Jeffery Deaver

Pogrzebani


Скачать книгу

stąd uciec.

      Wytężając wzrok, dostrzegł, że siedzi na krześle – jest do niego przywiązany – w cylindrycznym pomieszczeniu o kamiennych ścianach, o średnicy sześciu czy siedmiu metrów. Nad głową nie miał sufitu, tylko ciemną pustkę, z której docierało bardzo słabe światło. Kamienna podłoga była zryta i podziurawiona.

      Co takiego przypominało mu to pomieszczenie?

      Co? Co?

      Ach, z zakamarka pamięci wynurzyło się wspomnienie szkolnej wycieczki do muzeum w Trypolisie: grobowiec jakiegoś świętego z Kartaginy.

      Znowu przemknął mu przez głowę niedawny obraz: gasił pragnienie zimną wodą, jadł oliwki, popijał herbatę z wody nalanej z ekspresu do cappuccino, z resztkami mleka w naparze.

      Z kimś?

      Potem przystanek autobusowy. Coś się stało na przystanku.

      W jakim kraju jestem? W Libii?

      Nie, raczej nie.

      Ale na pewno jestem w grobowcu…

      W pomieszczeniu panowała cisza, słychać było jedynie odgłos kapania wody.

      Był zakneblowany, usta wypełniała mu jakaś szmata przyklejona taśmą. Mimo to próbował wołać pomocy – po arabsku. Jeżeli nawet ludzie mówili tu w innym języku, miał nadzieję, że ton jego głosu wystarczy, by sprowadzić ratunek.

      Knebel okazał się jednak skuteczny i Ali nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.

      Nagle z przerażeniem sapnął przez nos, czując nacisk na tchawicę. Co to jest? Nie mógł tego zobaczyć ani użyć rąk, ale kręcąc głową i analizując to doznanie, zorientował się, że wokół szyi ma pętlę zrobioną chyba z jakiejś cienkiej linki. Właśnie zacisnęła się odrobinę mocniej.

      Spojrzał w górę i w prawo.

      Wtedy ujrzał konstrukcję, która miała go zabić!

      Sznurek zawiązany na jego szyi sięgał w górę do umocowanego w ścianie kołka, dalej przewieszono go przez następny kawałek drewna i przymocowano do wiadra, znajdującego się pod starą, zardzewiałą rurą, z której kapała woda.

      Och, nie, nie! Boże, niech będzie Ci chwała, ratuj!

      Zrozumiał już, skąd wziął się ten odgłos. Krople wody powoli wypełniały wiadro. W miarę jak stawało się cięższe, coraz mocniej zaciągało pętlę.

      Rozmiar wiadra wskazywał, że bez trudu pomieściłoby sześć litrów. Ali nie wiedział, ile to kilogramów, podejrzewał jednak, że człowiek, który zbudował tę straszliwą machinę, dokonał odpowiednich obliczeń. Na tyle precyzyjnych, by mieć absolutną pewność, że z powodów, które znał tylko jeden Bóg, niech będzie Mu chwała, wiadro wkrótce się napełni i udusi Alego.

      Zaraz! Czy to czyjeś kroki?

      Wstrzymał oddech i wytężył słuch.

      Czyżby ktoś go usłyszał?

      Ale nie, dobiegało go jedynie kap, kap, kap wody cieknącej z wiekowej rury i wpadającej do wiadra.

      Ali Maziq znowu poczuł szarpnięcie pętli, a jego stłumione błagania o pomoc odbiły się ledwie słyszalnym echem od ścian grobowca.

      ROZDZIAŁ 16

      Hm, byłem pewien, że dostanę mandat. – Na przystojnej twarzy Thoma malowała się konsternacja.

      Trójka Amerykanów znajdowała się przed budynkiem komendy policji, a opiekun Rhyme’a przyglądał się furgonetce do przewozu niepełnosprawnych, którą zarezerwował przez internet i kilka godzin temu wynajął przy neapolitańskim lotnisku. Zdezelowany i brudny mercedes sprinter stał bardziej na chodniku niż na miejscu postojowym. Jedyny wolny skrawek miejsca, jakie Thom znalazł w pobliżu kwestury.

      Sachs z podziwem obserwowała panujący na ulicy chaos.

      – Zdaje się, że Neapol nie przejmuje się mandatami za niewłaściwe parkowanie – powiedziała. – Na Manhattanie powinni wziąć z nich przykład.

      – Zaczekajcie tu. Podstawię samochód.

      – Wolałbym się czegoś napić.

      – Alkohol w większej ilości po locie samolotem może szkodzić. Z powodu wzrostu ciśnienia.

      Rhyme był przekonany, że ta obawa jest wyssana z palca. Organizm tetraplegika rzeczywiście jest bardziej wrażliwy niż pełnosprawnej osoby i nadmierne obciążenie może być przyczyną kłopotów. Zdezorientowany system nerwowy do spółki z równie oszołomionym układem sercowo-naczyniowym potrafią czasem wywołać potężny skok ciśnienia krwi, który z kolei może doprowadzić do dodatkowych uszkodzeń neurologicznych i śmierci, jeśli nie zostanie dostatecznie szybko opanowany. Rhyme przypuszczał, że w rzadkich przypadkach ciśnienie w kabinie samolotu mogłoby spowodować taki stan – dysrefleksji autonomicznej – ale oskarżenie alkoholu o zwiększenie ryzyka było w jego przekonaniu marną sztuczką, by skłonić go do ograniczenia procentów.

      Wyraził swoją wątpliwość na głos.

      – Czytałem o tym w opracowaniu naukowym – odparował Thom.

      – Tak czy inaczej, miałem na myśli kawę. Poza tym wcale nam się nie spieszy? Piloci odlecieli do Londynu, żeby przywieźć tamtych świadków do Amsterdamu. Nie mogą, ot tak, zawrócić i odstawić nas z powrotem do Stanów. Nocujemy w Neapolu.

      – Pojedziemy do hotelu. Może później. Lampka wina. Mała.

      Zarezerwowali dwupokojowy apartament w hotelu blisko wybrzeża, który znalazł im Thom. „Dostępny dla niepełnosprawnych i romantyczny”, dodał opiekun, na co Rhyme przewrócił oczami.

      Kryminalistyk rozejrzał się po ulicy.

      – To jak, kawa? – zapytał. – Naprawdę jestem zmęczony. Patrzcie. Kawiarnia. – Ruchem głowy wskazał na drugą stronę ulicy, Via Medina.

      Sachs przyglądała się lśniącemu, niskiemu samochodowi sportowemu, który minął ich, dudniąc silnikiem. Rhyme nie miał pojęcia, co to za marka, model i ile koni mechanicznych ma pod maską, ale musiała to być potężna maszyna, skoro wzbudziła zainteresowanie Amelii. Sachs skierowała wzrok na Rhyme’a.

      – Szczeniackie wojenki, kto tu ważniejszy – oznajmiła poirytowana.

      Rhyme odpowiedział uśmiechem. Cały czas myślała o sprawie.

      – W Stanach federalni kontra stanowi – ciągnęła. – Tutaj Włochy kontra Ameryka. Wygląda na to, że wszędzie bawią się w to samo. Przecież to idiotyzm, Rhyme.

      – Masz rację.

      – Nie wyglądasz na przejętego.

      – Hm.

      Zerknęła na budynek za nimi.

      – Trzeba zatrzymać tego gościa. Niech to szlag. No dobra, możemy im pomóc nawet z Nowego Jorku. Po powrocie zadzwonię do Rossiego. Wygląda na rozsądnego człowieka. Zdecydowanie bardziej rozsądnego niż ten drugi. Prokurator.

      – Podoba mi się jego imię i nazwisko – odparł Rhyme. – Dante Spiro. No więc macie ochotę na kawę czy nie?

      Ruszyli w stronę lokalu, którego specjalnością były chyba ciastka i lody.

      – Jesteś zmęczony, dobrze zrobiłoby ci tiramisu – powiedział Thom do Rhyme’a. – Wiesz, co po włosku oznacza nazwa tego deseru? „Postaw mnie na nogi”. Jak herbata w Anglii, daje ci energię po południu. Pamiętaj, „kawą” nazywają tutaj to, co my znamy jako espresso. Jest jeszcze cappuccino, latte i americano, czyli espresso z gorącą wodą podawane w większej filiżance.

      Kelnerka znalazła im miejsce na zewnątrz, niedaleko metalowej przegrody oddzielającej stoliki od chodnika. Przepierzenie było osłonięte malowanym bannerem, prawdopodobnie czerwonym,