działalności agenta ’ndrànghety w okolicy; brak związku z porwaniem
– Motyw nieznany
– Amerykanie dostarczą wyniki analizy z miejsca zdarzenia w Nowym Jorku
– Policja Pocztowa monitoruje serwis YouVid, gdzie podejrzany prawdopodobnie zamieści film z ofiarą
– Beatrice jak zwykle wykonała kawał solidnej roboty – zauważył Spiro.
– Tak. Dobry z niej fachowiec.
Prokurator kołysał się lekko, patrząc na zapisane informacje.
– Co to za słowo?
– Bakterie, panie prokuratorze.
– Bardzo trudno odczytać. Niech pan pisze staranniej. – Następnie przyjrzał się fotografiom. – Czyli mamy psychopatę z Ameryki, który przyjechał do nas na wakacje, żeby zapolować poza swoim łowiskiem – rzekł w zamyśleniu Spiro. – Czy dostrzegamy tu jakąś prawidłowość?
– Prawidłowość? – powtórzył z uśmiechem Ercole. Starł resztę wody z podłogi i wstał.
Szczupły mężczyzna o najbardziej przenikliwych czarnych oczach, jakie Ercole w życiu widział, wolno odwrócił się w jego stronę.
– Słucham? – Mimo że Spiro był niższy, Ercole miał wrażenie, że spoglądając mu w oczy, musi zadzierać głowę.
– Hm, trudno powiedzieć, panie prokuratorze.
– „Trudno powiedzieć, trudno powiedzieć”. Niech pan nas oświeci – zagrzmiał. – Jestem naprawdę ciekaw. Trudno panu powiedzieć? O czym niby tak trudno powiedzieć?
Ercole już się nie uśmiechał. Zarumienił się i z trudem przełknął ślinę.
– Hm, z całym szacunkiem, ale czy można mówić o prawidłowościach? Sprawca wybiera na ofiary przypadkowe osoby.
– Proszę jaśniej.
– To oczywiste. Według raportu Europolu w Nowym Jorku porywa biznesmena. Potem ucieka do Włoch i bierze na cel, jak wszystko na to wskazuje, niezamożnego obcokrajowca na wiejskim przystanku autobusowym. – Parsknął śmiechem. – Nie widzę tu żadnej prawidłowości.
– Nie widzi pan prawidłowości, nie widzi pan. – Spiro smakował te słowa, jak gdyby kosztował podejrzane wino. Przechadzając się wolnym krokiem, patrzył na tablicę.
Ercole jeszcze raz przełknął ślinę i zerknął na Rossiego, który obserwował ich z rozbawieniem.
– Co pan powie na fakt, strażniku…
– Benelli.
– …że samochód porywacza był zaparkowany na poboczu mało uczęszczanej drogi, a porywacz czaił się w krzakach? Czy to nie wskazuje na jakiś zamysł?
– Nie wiadomo, kiedy przyjechał porywacz. Może przed pojawieniem się ofiary na przystanku, a może później. Moim zdaniem to w najlepszym razie wskazuje, że miał plan porwania kogoś, ale niekoniecznie tego człowieka. Dlatego trudno powiedzieć, żebym widział w tym prawidłowość.
Spiro zerknął na zegarek – duży i złoty. Ercole nie dostrzegł marki.
– Mam spotkanie na górze z innym inspektorem – poinformował Rossiego prokurator. – Daj znać, gdyby w internecie pojawił się film. Aha, strażniku Benelli?
– Słucham.
– Ma pan na imię Ercole, zgadza się?
– Tak.
Nareszcie mnie poznaje. I przyzna mi rację w sprawie zamysłu. Ercole poczuł smak zwycięstwa.
– Pochodzi z mitologii.
Jego imię było włoską wersją Herkulesa, mitycznego herosa.
– Mój ojciec lubił starożytne mity, więc…
– Zapewne pan zna opowieść o dwunastu pracach, które musiał wykonać Herkules?
– Tak, tak! – zaśmiał się Ercole. – Jako pokutę na służbie u króla Eurysteusza.
– W swoich się pan ociąga.
– W swoich…
– Mówię o pracach.
Cisza.
Przeszywający wzrok prokuratora speszył Ercolego.
– Proszę? – bąknął.
Spiro wskazał na podłogę.
– Przeoczył pan odrobinę wody. Chyba pan nie chce, żeby przesiąkła przez płytki, prawda? Bogowie byliby niezadowoleni.
Ercole przez moment zaciskał zęby, wściekły na siebie, że nie potrafi zapanować nad wypełzającym mu na twarz rumieńcem.
– Zaraz to uprzątnę, panie prokuratorze.
Po wyjściu Spira Ercole rzucił się na kolana. Przypadkiem uniósł wzrok i ujrzał stojącego tuż za drzwiami protegowanego Rossiego, Silvia De Carla, który zaglądał do pokoju. Przystojny policjant mógł być świadkiem ochrzanu, który oberwał od prokuratora – łącznie z poleceniem, by skończył wycierać podłogę, skąd płynął wniosek, że skoro Ercole nie potrafi nawet porządnie posprzątać, jak mógłby pomóc w prowadzeniu śledztwa? De Carlo oddalił się z obojętną miną.
– Co ja takiego zrobiłem, panie inspektorze? – Ercole spytał Rossiego. – Stwierdziłem tylko to, co logicznie wynika z faktów. Nie widzę w tym żadnego zamysłu. Przestępstwo w Nowym Jorku, przestępstwo na wzgórzach Kampanii.
– Pańskie przestępstwo polega na tym, że nie chce pan zdjąć klapek z oczu.
– Klapek? Jak to?
– To drobna przypadłość, która dotyka niedoświadczonych detektywów. Na podstawie nielicznych dowodów wyciąga pan pochopny wniosek, że ofiarą przestępstwa była przypadkowa osoba. Przyjmując tę teorię, nie będzie pan jednak skłonny spojrzeć szerzej i zastanowić się, czy Kompozytor kieruje się jakimś planem, skoro bierze na cel akurat tych ludzi, a my możemy odkryć w jego działaniach prawidłowość, która pomoże nam go zatrzymać. Czy na tym etapie śledztwa można dostrzec jakąś prawidłowość? Oczywiście, że nie. Czy prokurator Spiro sądzi, że to prawdopodobne? Oczywiście, że nie. Ale nie znam nikogo, kto potrafiłby sięgnąć myślą dalej niż on. Przygląda się faktom, nie feruje wyroków, gdy inni już dawno wyciągnęli wnioski. I często ma rację, gdy inni się mylą.
– Otwarty umysł.
– Otóż to. Otwarty umysł. Największy atut śledczego. Dlatego w tym momencie darujemy sobie rozstrzyganie, czy zachodzą tu jakieś prawidłowości, czy nie.
– Zapamiętam to, panie inspektorze. Dziękuję.
Ercole jeszcze raz zerknął na kałużę na wyłożonej płytkami podłodze. Zużył już wszystkie ręczniki. Wyszedł z pokoju i po drodze minął De Carla, który pisał wiadomość w telefonie. Boże, facet wygląda jak ostatni krzyk mody, od fryzury po czubki wypolerowanych butów. Ercole zignorował jego spojrzenie i skierował się do toalety po ręczniki.
Wracając, zauważył w korytarzu Danielę Canton, która kończyła rozmowę ze swoim kolegą, jasnowłosym Giacomem Schillerem. Kiedy policjant odszedł, Ercole schował za plecami rolkę ręczników i po chwili wahania zbliżył się do niej.
– Przepraszam, mogę o coś zapytać?
– Jasne, że pan może…
– Proszę mi mówić Ercole.
Skinęła głową.
– Czy prokurator Spiro… – zniżył głos do szeptu – …zawsze jest taki srogi?
– Ależ nie, nie – odparła.
– Aha.
– Zwykle