Jeffery Deaver

Pogrzebani


Скачать книгу

Ercole przeczytał uważniej, okazało się, że zawiadomienie dotyczy zebrań, które odbyły się wiele miesięcy i wiele lat temu. Wcale tak bardzo się nie różni od biur Korpusu Straży Leśnej, pomyślał, od dużej sali konferencyjnej, gdzie spotykali się strażnicy przed nalotem na fałszerza oliwy z oliwek, przed akcją ratowniczą w górach, przed atakiem na pożar w lesie.

      Na stojaku zawieszono dużą białą tablicę z fotografiami i informacjami zapisanymi czarnym markerem. Na innej – jako żart – wywieszono list gończy z portretem kanciastogłowej postaci z gry Minecraft, którą Ercole dobrze znał, ponieważ grał w nią z dziesięcioletnim synem swojego starszego brata. Andrea dość szybko i z wielką radością ukatrupił niedawno Ercolego; przełączył grę w tryb przetrwania, nie mówiąc o tym wujkowi.

      W pokoju były dwie osoby. Massimo Rossi rozmawiał z pulchną kobietą w wieku trzydziestu kilku lat, o gęstych czarnych włosach, opadających lśniącymi falami na ramiona. Nosiła okulary w jaskrawozielonych oprawkach, a na wydatnej piersi miała naszywkę Polizia Scientifica.

      Rossi uniósł wzrok.

      – Ach, Ercole. Wejdź, wejdź. Znalazłeś nas.

      – Tak jest, panie inspektorze.

      – To Beatrice Renza. Została przydzielona jako technik do sprawy Kompozytora. Ercole Benelli z Korpusu Straży Leśnej. Pomógł nam wczoraj wieczorem. Tymczasowo do nas dołączy.

      Funkcjonariuszka w roztargnieniu skinęła mu głową.

      – Przyniosłem raport, panie inspektorze. – Ercole podał mu dwie zapisane żółte kartki.

      Beatrice spojrzała na nie spod zmarszczonych brwi.

      – Nie ma pan komputera?

      – Mam. Dlaczego pani pyta?

      – A drukarkę?

      – W domu nie. – Poczuł się zepchnięty do defensywy.

      – Trudno to odczytać. Mógł pan przesłać nam te informacje mejlem.

      Zaczynał się denerwować.

      – Chyba mogłem. Ale nie miałem adresu mejlowego.

      – Wystarczyłoby oczywiście zajrzeć na stronę internetową kwestury. – Odwróciła się do Rossiego i podała mu kartkę – z estetycznym wydrukiem – oraz kilka fotografii, po czym pożegnała się z inspektorem. Wyszła z pokoju operacyjnego, traktując Ercolego jak powietrze. Nie poczuł się urażony; miał w nosie zadowolonych z siebie zarozumialców.

      Mimo wszystko żałował, że nie przyszło mu na myśl, aby napisać raport na komputerze i przysłać w formie załącznika do mejla. Albo kupić nowy toner do domowej drukarki.

      – Beatrice przeanalizowała dowody zabezpieczone wczoraj wieczorem na przystanku – rzekł Rossi. – Zapisze to pan na jednej z tablic? Razem ze swoimi i moimi notatkami. I proszę powiesić zdjęcia z miejsca zdarzenia. W ten sposób kontrolujemy postępy śledztwa i łatwiej dostrzegamy związki między śladami i osobami. Analiza graficzna. Bardzo ważna sprawa.

      – Tak jest, panie inspektorze.

      Wziął od Rossiego kartki i zaczął przepisywać informacje. Zarumienił się, widząc, że inspektor, którego sprawiał wrażenie staromodnego gliniarza, sporządził notatki na komputerze.

      – Nie dostałem żadnej wiadomości od Amerykanów – powiedział Rossi. – A pan?

      – Jeszcze nie. Ale obiecali w trybie pilnym przekazać nam wszystkie szczegóły i raporty z analizy materiału dowodowego. Kobieta, z którą rozmawiałem, prowadząca śledztwo detektyw z policji Nowego Jorku, odetchnęła z ulgą, gdy się dowiedziała, że znaleźliśmy tego człowieka. Zdenerwowali się, kiedy uciekł za granicę.

      – Domyślała się, dlaczego przyjechał akurat do nas?

      – Nie, panie inspektorze.

      – Czytałem, że Amerykanie martwią się o swój eksport – rzekł w zamyśleniu Rossi. – Od tego zależy gospodarka, rynek pracy, rozumie pan. Ale żeby eksportować seryjnych zabójców? Powinni poprzestać na gwiazdach popu, słodkich napojach i produkowanych komputerowo hollywoodzkich filmach.

      Ercole nie wiedział, czy powinien się zaśmiać, czy nie. Uśmiechnął się, tak jak Rossi, który wziął telefon i zaczął czytać wiadomości. Młody funkcjonariusz wolno poruszał się przed tablicą, przepisując notatki i przypinając fotografie. Wysoki i chudy, znacznie lepiej czuł się w lasach i na skalnych ścianach niż w restauracjach, sklepach i salonach (dlatego jego ulubionym punktem w mieście było krzesło przy stoliku obok gołębnika na dachu kamienicy, w której mieszkał). Części jego ciała – ramiona, nogi, łokcie, kolana, które w plenerze funkcjonowały świetnie jak naoliwiona maszyna – stawały się niezdarne i odmawiały posłuszeństwa w miejscach takich jak to.

      Cofając się, aby przyjrzeć się swojemu dziełu, wpadł na Silvia De Carla, asystenta Rossiego, który niepostrzeżenie wśliznął się do pokoju, by przekazać inspektorowi jakieś dokumenty. Przystojny, nienagannie ubrany młody policjant nie zmierzył go wściekłym wzrokiem, ale – co było znacznie gorsze – posłał mu łagodny, pełen cierpliwości uśmiech, jak gdyby miał do czynienia z dzieckiem, które niechcący poplamiło jeżynowymi lodami rękaw czyjejś świeżo wypranej koszuli.

      Był pewien, że De Carlo ma żal do tego niezgrabnego intruza za to, że kradnie mu kawałeczek nimbu pupilka wśród protegowanych inspektora.

      – Czy pocztowa monitoruje YouVid? – zapytał Rossiego Ercole, kiedy De Carlo spokojnie, zdecydowanym krokiem wyszedł z pokoju.

      – Tak, tak. Ale to uciążliwe zadanie. Co godzinę pojawiają się tam tysiące filmów. Ludzie wolą tracić czas na głupoty, zamiast czytać albo rozmawiać ze sobą.

      Do pokoju weszła następna osoba. Ercole ucieszył się na widok funkcjonariuszki lotnego patrolu, którą poznał poprzedniego wieczoru: olśniewającej blondynki Danieli Canton. Jaka piękna twarz, pomyślał znowu, jak u elfa. Na powiekach miała ten sam błękitny cień co wczoraj, kolor raczej wychodzący ostatnio z mody. Wysnuł wniosek, że to kobieta, która woli podążać własną drogą, tworzyć swój własny styl. Zauważył też, że to właściwie cały jej makijaż. Nie używała szminki ani tuszu do rzęs. Niebieska bluza munduru ciasno opinała jej zmysłową figurę. Spodnie były równie obcisłe.

      – Panie inspektorze? – Spojrzała przyjaźnie na Ercolego. Najwyraźniej nie zraził jej obcesowy gest, z jakim wczoraj ujął jej dłoń.

      – Co pani ustaliła, Canton? – spytał Rossi.

      – Mimo że porwanie wygląda na dzieło kamorry, jej udział wydaje się mało prawdopodobny. W każdym razie zdaniem moich kontaktów.

      Kontaktów? – zdziwił się Ercole w duchu. Daniela pracowała w lotnym patrolu. Można by się spodziewać, że sprawy kamorry prowadzą wyżej postawieni funkcjonariusze.

      – Dziękuję, że pani to sprawdziła – odparł Rossi. – Ale wątpię, aby to była sprawka naszych graczy.

      Graczy…

      Tak w żargonie mówiono o gangu, którego nazwa stanowiła połączenie słów „capo”, czyli szef, oraz „morra”, ulicznej gry dawno temu popularnej w Neapolu.

      – Nie wiem jednak na pewno – dodała. – Wie pan przecież, jak oni działają. Cicho i potajemnie.

      – Oczywiście.

      Kamorra składała się z wielu oddzielnych komórek i jedna grupa nie zawsze wiedziała, co porabia druga.

      – Nie wiem, czy w to wierzyć, panie inspektorze, ale krążą plotki o jakimś szczególnie nieproszonym gościu z ’ndrànghety, który niedawno pojawił się w rejonie Neapolu – powiedziała po chwili. – Konkretów nie znam, ale pomyślałam, że powinien pan wiedzieć.

      Informacja