Jeffery Deaver

Pogrzebani


Скачать книгу

wszystkie, a przynajmniej większość, przestępstwa związane z telekomunikacją i komputerami.

      – Jeszcze jakieś pomysły? – zapytał Spiro.

      Ercole otworzył usta, lecz ubiegł go prokurator.

      – Massimo?

      – Jeżeli zamierza zrobić inscenizację śmierci, nie będę marnował czasu i ludzi na poszukiwania ciała – oznajmił prokurator. – Wystarczy jeden zespół. Wyślę funkcjonariuszy, żeby znaleźli świadków i kamery monitoringu w okolicy.

      – Dobrze.

      Plan ucieszył Ercolego, ponieważ sam chciał zaproponować podobny.

      – Wracam do Neapolu – dodał Spiro. – Dobranoc, Massimo. Gdyby pojawiło się coś nowego, dzwoń. Chcę mieć wszystkie raporty, zwłaszcza z miejsca zdarzenia. Powinniśmy sprawdzić ten trop, jeżeli naprawdę o to chodzi. – Patrzył na stryczek. Pokręcił głową i ruszył do samochodu. Zanim wsiadł, zatrzymał się, wyjął z kieszeni oprawioną w skórę książeczkę i coś zanotował. Następnie schował ją, wsiadł do volva i błyskawicznie odjechał. Gdy ucichł chrzęst opon na żwirowym podłożu, w ciemności rozległ się inny dźwięk. Głuchy pomruk zbliżającego się motocykla.

      Kilka głów odwróciło się, by zobaczyć fantastyczny moto guzzi stelvio 1200 ntx, lekko podskakujący na nierównej nawierzchni. Siedział na nim mężczyzna o atletycznej sylwetce, z gęstą czupryną, gładko ogolony. Miał na sobie obcisłe dżinsy, wysokie buty, czarną koszulę i ciemnobrązową skórzaną kurtkę. Na lewym biodrze lśniła odznaka Policji Państwowej; na prawym duża beretta Px4 kalibru .45. Konkretna broń, jak mówili o niej funkcjonariusze, choć Ercole sądził, że każdy typ broni palnej zasługuje na ten komplement.

      Patrzył, jak motocyklista gwałtownie hamuje. To był Silvio De Carlo, młody podinspektor, mniej więcej w wieku Ercolego. Podszedł do inspektora i skinął mu głową. Zaczęli omawiać sprawę.

      Podinspektor wyglądał jak typowy młody włoski policjant – przystojny, pewny siebie, na pewno inteligentny i błyskotliwy. Najwyraźniej wysportowany, prawdopodobnie też wyśmienity strzelec, który doskonale posługiwał się tym potężnym pistoletem. W jego życiu było zapewne miejsce na karate albo raczej jakąś mniej znaną sztukę walki. Musiał pociągać kobiety – w tej sztuce także odznaczał się biegłością.

      De Carlo należał do elitarnego świata, który był Ercolemu zupełnie obcy.

      Koneser mody…

      Ercole po chwili się jednak zmitygował. Zbyt surowo oceniał De Carla. Detektyw na pewno zasłużył sobie na stanowisko w policji. Choć na szczycie hierarchii, jak w każdej instytucji organów ścigania na świecie, roiło się od szumowin – urzędników zawdzięczających karierę koneksjom i nadskakiwaniu przełożonym – to młody funkcjonariusz z pierwszej linii, taki jak De Carlo, osiągnął wszystko dzięki własnym zdolnościom i zasługom.

      Ercole uznał, że zrobił już, co do niego należało – zawiadomił śledczych o napadzie i poinformował ich o Kompozytorze. Sprzedawca fałszywych trufli dawno uciekł, czas więc wrócić do domu, do mieszkanka przy Via Calabritto w dzielnicy Chiaia. Część miasta wydawała mu się zdecydowanie zbyt wytworna jak na jego gust, ale właśnie tam znalazł lokum za grosze i poświęcił wiele miesięcy, aby uczynić z niego urocze i przytulne miejsce; pełne pamiątek rodzinnych i przedmiotów z wiejskiego domu rodziców. Poza tym mieszkał na ostatnim piętrze, skąd miał blisko do gołębi. Cieszył się już na myśl o kawie, którą wieczorem wypije na dachu, patrząc na światła miasta i podziwiając widok na park i zatokę.

      Już słyszał gruchanie Isabelli, Guillerma i Stanleya.

      Wsiadł do forda. Wyjął telefon i wysłał kilka mejli. Już miał schować aparat, gdy rozległ się sygnał. Wiadomość od przełożonego z pytaniem, jak przebiega operacja.

      Operacja…

      Zatrzymanie fałszerza trufli.

      Czując ogarniające go zniechęcenie, Ercole odpisał, że zamelduje się później.

      Nie mógł jeszcze rozmawiać o swojej porażce.

      Uruchomił silnik i przeciągnął przez pierś pas bezpieczeństwa. Czy miał w kuchni coś do jedzenia?

      Nie, raczej nie. W każdym razie nic, co dałoby się szybko przygotować.

      Może zje pizzę gdzieś na Via Partenope. Wypije wodę mineralną.

      Stamtąd będzie miał już parę kroków do domu.

      Kawa.

      Jego gołębie.

      Isabella niebawem zacznie wysiadywać…

      Ercole podskoczył, gdy z lewej strony rozległo się głośne stukanie.

      Błyskawicznie się odwrócił i ujrzał twarz Rossiego. Głowa inspektora wydawała się nienaturalnie duża, jak gdyby oglądana przez grube szkło albo z głębi wody. Ercole opuścił szybę.

      – Tak, panie inspektorze?

      – Przestraszyłem pana?

      – Nie. Właściwie tak. Pamiętam. Przygotuję dla pana raport na jutro. Dostarczę rano.

      Inspektor zaczął coś mówić, ale jego słowa zagłuszył pomruk odpalanego silnika moto guzzi. De Carlo obrócił potężną maszynę i odjechał, pozostawiwszy za sobą pióropusz kurzu i kamyków.

      – Mój asystent – rzekł, kiedy warkot ucichł.

      – Tak. Silvio De Carlo.

      – Pytałem go o stryczek. Nic o nim nie wiedział. Ani o tej sprawie w Ameryce i Kompozytorze. – Rossi zachichotał. – Ja zresztą też. Podobnie prokurator Spiro. W odróżnieniu od pana, Benelli. Pan świetnie się orientował.

      – Czytam raporty, komunikaty. To wszystko.

      – Chciałbym dokonać pewnych tymczasowych zmian w swoim wydziale.

      Ercole Benelli milczał.

      – Proponuję panu współpracę. Zostanie pan moim asystentem. Oczywiście tylko przy tej sprawie.

      – Ja?!

      – Tak. Silvio przejmie część śledztw, które teraz prowadzę. Pan pomoże mi przy sprawie Kompozytora. Zadzwonię do pańskiego przełożonego i załatwię przeniesienie. Chyba że jest pan zaangażowany w jakieś ważne dochodzenie.

      Na pewno wyobraźnia spłatała mu figla, ale Ercole miał wrażenie, że owionął go zapach trufli.

      – Nie. Mam kilka spraw, ale nic pilnego, czym nie mogliby się zająć inni strażnicy.

      – Świetnie. Do kogo mam zadzwonić?

      Ercole podał mu nazwisko i numer służbowy swojego przełożonego.

      – Czy mam się do pana zameldować jutro rano, panie inspektorze?

      – Tak. W kwesturze. Wie pan, gdzie to jest?

      – Tak, byłem tam.

      Rossi cofnął się i spojrzał na pole, po czym zatrzymał wzrok na wiacie przystanku autobusowego.

      – Co podpowiada panu instynkt? Sądzi pan, że ofiara jeszcze żyje?

      – Dopóki nie pojawi się wideo, moim zdaniem tak. Zmienił kraj, ale raczej nie modus operandi.

      – Może skontaktuje się pan z odpowiednimi organami w Ameryce i poprosi o przysłanie wszystkich informacji o tym człowieku, jakimi dysponują?

      – Już to zrobiłem, panie inspektorze.

      Jeden z mejli zaadresował do policji Nowego Jorku, a kopię przesłał do Interpolu.

      – Już?

      – Tak. I pozwoliłem sobie podać pańskie nazwisko.

      Rossi