Wojciech Cejrowski

Gringo wśród dzikich plemion


Скачать книгу

mogę zyskać przychylność Indian. Biały, który ubiera się tak jak oni, wzbudza szacunek. Oddaję więc całe ubranie, które mam na sobie, w zamian za tubylcze stroje i ozdoby.

      Łuk jest mi niezbędny jako atrybut męskości, bo tu tylko baby i dzieci nie noszą broni. Nawet bardzo mali chłopcy robią sobie łuki-zabawki i nigdy się z nimi nie rozstają.

      Potem wynajmuję szałas, kupuję trochę żywności oraz zapewniam sobie usługi dwóch najlepszych tropicieli dzikiej zwierzyny.

      Na tych wszystkich zajęciach mija mi kilka dni. Może tydzień… Sam już nie bardzo wiem, bo tutaj czas nie płynie; raczej kręci się w kółko. Dookoła tych samych, powtarzalnych czynności dnia codziennego, które trzeba wykonać, żeby przetrwać. Żeby przeżyć kolejny dzień.

      Niestety, na początku stanowczo przeszarżowałem z hojnością. Rozochociłem Indian tak bardzo, że teraz wszyscy chcą ze mną handlować – natarczywie – a mnie zabrakło już przedmiotów na wymianę. W tej sytuacji, bezradny, proponuję im pieniądze. I natychmiast przekonuję się, ile są warte w dżungli:

      Indianie wyznaczają ceny w rodzaju: „jeden pieniądz", „dwa pieniądze". Nie liczą się nominały, tylko SZTUKI. Każdy banknot jest przedmiotem – podobnie jak haczyk na ryby albo maczeta. Nie ma wprawdzie żadnej wartości użytkowej, ale ładnie wygląda i można go sobie pooglądać. Albo – co uczyniło kilka kobiet – wpiąć we włosy, lub przetknąć przez dziurkę w uchu. Tę samą, przez którą na co dzień przetyka się kolorowe piórka dla ozdoby.

      Zawartość mojego portfela zamieniła się nagle w wygniecione papierki z obrazkami. A pośród nich najmniej warte okazały się amerykańskie dolary – na nikim nie robią wrażenia, bo w dżungli wszystko jest zielone jak dolary. W dodatku przy pocieraniu szorstkim paluchem dolary brudzą, więc Indianie uznali, że mi zapleśniały.

      MORAŁ:

      Są jeszcze na Ziemi takie miejsca, gdzie pieniądze się nie liczą. W świecie Dzikich walutą jest praca, sól, żelazne groty do strzał, noże, siekiery, strzelby. Wielką moc nabywczą mają także: znajomość czarów i umiejętność leczenia, męstwo w walce, mądrość, którą potrafimy służyć innym, lub – i to Was pewnie zadziwi – dobra Opowieść. Posłuchajcie…

      WIELKA MOC

      Namydliłem się i spłukałem w wodzie po kostki. Głębiej w rzekę bałem się wchodzić ze względu na piranie i węgorze elektryczne. Mógłbym do tego dodać także raye, canero, jadowite kolce powywracanych palm, no i królową podwodnych niebezpieczeństw – anakondę. Tylko po co dodawać cokolwiek, skoro samotna pirania jednym kłapnięciem potrafi odgryźć duży palec u nogi, a przelotny kontakt z elektrycznym węgorzem to tyle, co muśnięcie kablem o napięciu 350 V.

      Moją kąpiel podziwiała spora grupka Indian zgromadzonych na brzegu. Wciąż stanowiłem dla nich atrakcję. Nie odstępowali mnie na krok, obserwując te wszystkie dziwy, które przywiozłem ze sobą: pieniący się szampon, plastikową szczoteczkę do zębów, oczywiście moją białą skórę, a także długi szew pooperacyjny, który mam na prawym boku.

      * * *

      W wieku lat pięciu wycięto mi kawał płuca. Po operacji została spora blizna. Zaczyna się z przodu, na klatce piersiowej, przechodzi pod ramieniem i kończy na plecach, aż za łopatką. Wyglądem przypomina tory dziecinnej kolejki albo suwak błyskawiczny – długa prosta szrama z kilkudziesięcioma poprzecznymi szwami.

      Zawsze robi wielkie wrażenie na Indianach. W ich mniemaniu człowiek, który był tak dotkliwie rozharatany i od tego nie umarł, musi być napełniony Wielką Mocą.

      Moja blizna kilkakrotnie była przepustką na tereny zamknięte dla białych i kartą wstępu na sekretne indiańskie obrzędy. Pogrzeby, porody, odczynianie uroków – tego wszystkiego nie pokazuje się obcym. Chyba że któryś ma odpowiednio szokującą szramę – dowód działania Wielkiej Mocy.

      Za każdym razem muszę podawać jakąś genezę tej blizny – Indianie domagają się Opowieści. Niestety, prosta prawda o chirurgu ze skalpelem odpada, bo nic z tego nie rozumieją. To musi być coś dostosowanego do lokalnych warunków i poziomu wiedzy…

      Na przykład historia o wielkich krokodylach pływających w Wiśle; albo o bardzo starym jaguarze, który miał już tylko jedno czerwone oko i jeden tępy pazur, ale i tak mnie nim rozharatał od przodu aż do tyłu.

      …A ja go w odwecie nożem! Ciiaaaach! Od brzucha, w miejscu gdzie wyrastają tylne łapy, aż po same gardło. Potem padliśmy na siebie. Zbroczeni krwią. A krew, jego i moja, spienione walką, mieszały się, i mieszały, aż zostaliśmy braćmi krwi. Ja i stary jednooki jaguar. W pewnej chwili mój brat-jaguar wyzionął ducha. I ten duch szukał sobie nowego miejsca. I poprzez otwarte żyły wniknął do wnętrza mojego serca…

      Opowieść może być zmyślona. Byle była zabawna lub sławiła przyjaźń, męstwo i odwagę.

      * * *

      Tym razem opowiedziałem o zardzewiałej maczecie i wojnie plemiennej (z niejakimi Kaszubami). A potem dodałem coś na temat szamanów w białych maskach, z błyszczącymi nożami w dłoniach, którzy wznoszą okrzyki w rodzaju: Siostro, zacisk!

      Zgromadzeni na brzegu rzeki Indianie wysłuchali mojej Opowieści. Popatrzyli na bliznę. Pokiwali głowami. Poszeptali między sobą. A potem już nikt w tej wiosce nie odważył się obserwować mnie w kąpieli.

      I prosili, żebym nigdy w ich obecności nie zdejmował koszuli, bo na Wielką Moc niebezpiecznie patrzeć.

      Decydujący w tej sprawie był głos ich szamana, który stwierdził, że człowiek przerżnięty w taki sposób jak ja, już się nie zrasta.

      – Tylko umiera. I to szybko.

      MORAŁ: