się do kabiny nr 1.
Salon i przytykająca do niego palarnia leżały na tylnym pokładzie, a po obu stronach były kajuty, z których każda miała osobne drzwi, prowadzące do salonu. Ściany zewnętrzne, opatrzone dość dużymi oknami, zasłonięte były gazą. Między obu szeregami kajut a burtą ciągnął się wąski korytarz.
Kornel musiał się zwrócić ku chodnikowi po lewej ręce, to jest od strony steru. Kajuta nr 1, jako pierwsza, leżała na rogu. Kornel położył się na ziemi i poczołgał się ostrożnie naprzód, tuż przy burcie, aby go nie spostrzegł dyżurny oficer. Wkrótce dotarł szczęśliwie do celu. Przez gazę pierwszego okna przebijał lekki blask, a w kabinie paliło się światło. Czyżby Butler jeszcze czuwał?
Lecz kornel przekonał się, że i w innych kajutach się świeciło; to go uspokoiło. Wyciągnął nóż i przeciął bez szmeru gazę od góry do dołu. Firanka przeszkadzała mu zajrzeć do wnętrza, odsunął ją więc cicho i omal nie krzyknął z radości na widok tego, co ujrzał.
Na lewej ścianie nad łóżkiem paliła się lampka nocna, okryta od dołu, aby nie raziła leżącego.
Inżynier spał odwrócony twarzą ku ścianie. Obok na krześle leżała jego odzież, a pod drugą ścianą na składanym stoliku zegarek, sakiewka i – nóż „bowie”. Z zewnątrz łatwo go było dosięgnąć. Kornel wsadził rękę i zabrał nóż – pozostawiając jednak zegarek i pugilares – wyciągnął go z pochwy i spróbował odkręcić rękojeść – ruszyła się. To wystarczało.
– Do wszystkich diabłów, ależ łatwo poszło! – szepnął. – Mogłem wejść do środka i w razie czego nawet go udusić.
Nikt tej kradzieży nie widział, gdyż okno wychodziło na wodę od strony steru. Kornel wsadził nóż za pas i poczołgał się ku swoim ludziom. Szczęśliwie prześliznął się obok porucznika. O kilka łokci dalej, gdy wzrok jego padł na lewo, spostrzegł dwa słabo fosforyzujące punkty, które natychmiast znikły. Były to oczy, był tego pewny. Rzucił się więc naprzód silnym, ale niedosłyszalnym ruchem, a potem równie szybko potoczył się na stronę.
I słusznie! Z miejsca, gdzie zobaczył oczy, odezwał się szmer. Usłyszał to oficer i zbliżył się.
– Kto tu? – zapytał.
– Ja. Nitropan-hauey – odpowiedziano.
– Ach, Indianin! Idź spać!
– Tu czołgać się człowiek, coś złego uczynić, ja widzieć go, ale on prędko precz.
– Dokąd?
– Naprzód, gdzie kornel leżeć, może on sam być.
– Pshaw! Po co miałby się czołgać on czy kto inny? Spij i nie przeszkadzaj drugim!
– Ja spać, ale nie być winny, gdy się co stać. Oficer nadsłuchiwał, lecz że nic go nie doszło, uspokoił się. Był przekonany, że Indianin się pomylił. Minęło dużo czasu. Wtem zawołano go.
– Sir – rzekł wartownik – nie wiem, co się dzieje, lecz woda prędko się podnosi; okręt tonie.
– Bzdura! – zaśmiał się oficer.
– Spójrzcie jednak!
Porucznik spojrzał i, nic nie mówiąc, pośpieszył do kapitana. W dwie minuty byli już na pokładzie, a w rękach trzymali latarnie i świecili poza burtę. Porucznik wszedł do otworu przedniego, a kapitan do tylnego, aby zbadać wnętrze kadłuba. Trampi usunęli się szybko. Po krótkiej chwili powrócił kapitan i podszedł do sternika.
– Nie chce robić alarmu – szepnął kornel do swych ludzi. – Zobaczycie, że steamer popłynie ku brzegowi.
Nie mylił się. Obudzono majtków i służbę i okręt zmienił kierunek. Nie obeszło się jednak bez pewnego hałasu; pasażerowie przebudzili się i kilku weszło na pokład.
– Nic się nie stało, messurs! – zawołał kapitan. – Mamy trochę wody w pudle i musimy ją wypompować. Rzucimy kotwicę, a kto się boi, może wyjść na brzeg.
Chciał ich uspokoić, lecz wywołał wręcz przeciwny skutek. Zaczęto krzyczeć i wołać o pasy ratunkowe: kabiny się opróżniły – zapanowało straszne zamieszanie. Wtem światło latarni padło na wysoki brzeg; okręt zawrócił ku niemu i stanął. Spuszczono kotwicę, zrzucono pomosty i bojaźliwsi poczęli się cisnąć ku lądowi, a przed wszystkimi naturalnie trampi, którzy szybko zniknęli w ciemnościach nocy.
Na pokładzie oprócz załogi pozostali tylko Old Firehand, Tom, Droll i stary Niedźwiedź. Old Firehand zszedł w głąb kadłuba, aby przyjrzeć się wodzie. Po chwili powrócił ze świdrem w ręce i zapytał kapitana, nadzorującego przy ustawianiu pomp:
– Sir, gdzie jest miejsce na ten świder?
– W skrzyni – odpowiedział jeden z majtków.
– Tak? A ja go znalazłem na środkowym pokładzie. Koniec zagiął się o płyty, okrywające okręt. Założę się, że przedziurawiono ścianę.
Wrażenie tych słów powiększyło się jeszcze przez dodatkowe odkrycie. Inżynier, który wyprawiwszy żonę i córkę na brzeg, powrócił, aby dokończyć ubrania, wybiegł teraz z kajuty, krzycząc głośno:
– Okradli mnie! Dziewięć tysięcy dolarów! Przerżnęli gazę w oknie i wzięli je ze stołu!
Wtedy zawołał stary Niedźwiedź jeszcze głośniej:
– Ja widzieć! Kornel ukraść i przedziurawić okręt. Ja go widzieć – oficer nie wierzyć. Spytać czarny palacz! On pić z kornelem, on pójść do salonu i myć okna; on przyjść i pić znowu, on musieć wszystko powiedzieć! Obecni okrążyli Indianina i inżyniera, aby ich dokładniej wybadać.
Nagle od strony lądu poniżej miejsca, do którego przybił okręt, zabrzmiał okrzyk.
– To być młody Niedźwiedź! – zawołał Indianin. – Ja posłać za kornel, który prędko na ląd; on powiedzieć, gdzie być kornel.
Wkrótce nadbiegł młody Niedźwiedź i wskazując na rzekę, jasno oświetloną lampami okrętowymi, zawołał:
– Tam być! Kornel odciąć łódź i płynąć. Rzeczywiście spostrzeżono uciekających. Trampi zakrzyczeli szyderczo; załoga i pasażerowie odpowiedzieli z wściekłością. Wśród ogólnego podniecenia nikt nie zwracał uwagi na Indian, którzy nagle zniknęli. W końcu udało się Old Firehandowi przywrócić spokój i wtedy usłyszano od strony wody jeszcze inny głos:
– Stary Niedźwiedź pożyczyć mała łódka. On ścigać kornel, aby się zemścić. Łódkę na brzeg przywiązać; kapitan ją znaleźć. Wódz Tonkawa nie pozwolić kornelowi uciec. Wielki Niedźwiedź i Mały Niedźwiedź mieć jego krew. Howgh!
– Kapitan klął i wymyślał straszliwie. Podczas gdy załoga zajęta była pompowaniem wody, przesłuchano czarnego palacza. Old Firehand tak go przycisnął pytaniami, że powtórzył każde słowo swej rozmowy z kornelem. Wszystko się wyjaśniło; Brinkley był złodziejem i przewiercił ścianę okrętu, aby jeszcze przed wykryciem kradzieży zbiec ze swymi ludźmi. Murzynowi nie uszła zdrada na sucho: został związany, a rano miał otrzymać kije; sądownie jednak ścigać go nie było można.
Wkrótce okazało się, że pompy prędko opanują napór wody i okręt będzie mógł w niedługim czasie podjąć dalszą drogę. Podróżni uspokojeni powrócili na statek i udali się na dalszy spoczynek.
Najmniej przyjemności przyniosła ta przerwa okradzionemu inżynierowi. Old Firehand starał się go pocieszyć mówiąc:
– Jeszcze jest nadzieja, że otrzymacie te pieniądze. Jedźcie w imię Boże dalej z żoną i córką. Spotkamy się u waszego brata.
– Jak to? Chcecie