Karol May

Skarb w Srebrnym Jeziorze


Скачать книгу

ile obiecujecie dolarów?

      – Zapłacę wam według wartości wiadomości, które przyniesiecie – najmniej trzy dolary.

      – All right! Nalejcie mi jeszcze brandy i idę. Kiedy Murzyn się oddalił, zapytano kornela, w jakim celu wydał mu takie polecenie.

      – Jesteśmy biednymi trampami – odpowiedział – i musimy wiedzieć, na jakim jesteśmy świecie. Mamy zapłacić za przejazd, chcę więc spróbować przynajmniej, czy nie wydostaniemy w jaki sposób tych pieniędzy. Również do dalekiej podróży, o której myślimy, musimy poczynić pewne przygotowania, a wiecie, że nasze mieszki są dość puste.

      – Chcemy je przecież napełnić z kasy kolejowej!

      – Czy wiecie na pewno, że nasz plan się uda? Jeśli zaś tutaj można zarobić trochę pieniędzy, byłoby największą głupotą pominąć tę sposobność.

      – A więc, powiedzmy otwarcie, kradzież na statku? To niebezpieczne! Kiedy okradziony zauważy swą stratę, nastąpi straszliwy huczek, po którym przyjdzie do obszukania wszystkich osób i kątów, a my będziemy pierwszymi, na których padnie podejrzenie.

      – Jesteś największym głupcem, jakiego widziałem. Taka sprawa jest niebezpieczna i nie jest; zależy od tego, jak się do niej zabrać. A ja nie należę do tych, którzy zabierają się ze złej strony. Jeśli będziecie mnie słuchać, to musi nam się udać wszystko, a także później i to ostatnie największe zadanie.

      – Przy Srebrnym Jeziorze? Hm! Jeśli cię tylko nie nabrano.

      – Pshaw! Co wiem, to wiem! Nie myślę wam teraz dawać dokładnych wyjaśnień. Kiedy będziemy na miejscu, dowiecie się o wszystkim. Do tego czasu musicie mi ufać i wierzyć, gdy wam mówię, że tam w górze są bogactwa, które wystarczą nam wszystkim do końca życia. Teraz jednak musimy unikać wszelkiej zbytecznej gadaniny i spokojnie czekać, jakie wiadomości przyniesie ten głupi smoluch.

      Po tych słowach oparł się o burtę i zamknął oczy na znak, że rozmowa skończona. Reszta także ułożyła się, jak mogła najwygodniej: jedni próbowali usnąć, inni szeptali cicho ze sobą o wielkim planie, dla którego związali się na śmierć i życie.

      „Głupi smoluch” zdawał się dorastać do swego zadania: gdyby napotkał trudności, byłby pewno powrócił, aby o tym donieść. Tymczasem poszedł najpierw do kajuty służby, aby pomówić za stewardem, a potem zniknął we drzwiach prowadzących do salonu i nie pokazywał się. Minęła przeszło godzina, zanim pojawił się na pokładzie, trzymając w ręce kilka ścierek; odniósł je, wrócił do towarzystwa i usiadł, nie wiedząc, że czworo oczu bystro obserwuje jego i trampów. Oczy te należały do obu Indian, starego i młodego Niedźwiedzia.

      – A więc – zapytał kornel niecierpliwie. – Jak poszło?

      Zapytany odpowiedział niechętnie:

      – Zadałem sobie wiele trudu, ale nie sądzę, abym za to, com usłyszał, dostał więcej jak owe umówione trzy dolary, bo pomyliliście się, sir.

      – W czym?

      – Olbrzym wprawdzie nazywa się Old Firehand, ale nie jest farmerem, a przeto nie mógł do siebie prosić owego Toma i Ciotki Droll.

      – A to dopiero! – zawołał kornel udając rozczarowanie.

      – Tak, tak jest! – zapewniał Murzyn. – Olbrzym jest słynnym myśliwym i udaje się w dalekie góry.

      – Dokąd?

      – Tego nie mówił. Słyszałem wszystko i nic nie uszło mojej uwagi. Ci trzej siedzieli z dala od innych gości z ojcem dziewczynki, którą pantera chciała pożreć. Ów ojciec nazywa się Butler i jest inżynierem; on także udaje się z Old Firehandem.

      – Inżynier? Czego ci dwaj chcą w górach? Może odkryto minę, którą Butler ma zbadać?

      – Nie. Old Firehand zna się na tym lepiej niż największy inżynier. Mają oni najpierw odwiedzić brata Butlera, który ma w Kansas obszerną farmę. Ten brat musi być bardzo bogaty; dostarczył bowiem bydła i zboża do Nowego Orleanu, a teraz inżynier podjął pieniądze, aby mu je odwieźć.

      Oczy kornela zabłysły, ale ani on, ani żaden z trampów nie zdradził ruchem ni miną, jak ważna była dla nich ta wiadomość.

      – Tak, w Kansas istnieją bogaci farmerzy – potwierdził dowódca tonem obojętnym. – Ten inżynier jednak jest człowiekiem nieostrożnym. Wielka to kwota?

      – Dziewięć tysięcy dolarów w papierach; mówił o tym szeptem, ale mimo to zrozumiałem.

      – Takiej sumy nie nosi się przecież wszędzie ze sobą – na cóż byłyby banki? Gdyby tak wpadł w ręce trampów, pieniądze byłyby stracone.

      – Wie, bo nie znaleźliby ich. – O, to są przebiegłe draby.

      – Ale tam gdzie on je schował, pewno by nie szukali.

      – Znacie więc schowek?

      – Tak, pokazywał go tamtym; czynił to ukradkiem, ponieważ ja byłem w pobliżu. Zwróciłem się ku nim plecami, ale zapomnieli o lustrze i widziałem wszystko.

      – Hm…! Lustro jest zwodnicze: kto przed nim stoi, widzi swoją prawą stronę na lewo, a lewą na prawo.

      – Tegom jeszcze nie zauważył i nie rozumiem, ale co widziałem, to wiem. Inżynier ma stary nóż „bowie” z wydrążoną rękojeścią, a w niej tkwią banknoty.

      – Tak? No, to nas wcale nie interesuje. My nie jesteśmy trampami, lecz uczciwymi żniwiarzami. Przykro mi, że pomyliłem się co do tego olbrzyma, ale podobieństwo do farmera, o którym mówiłem, jest bardzo wielkie, a przy tym nosi to samo nazwisko.

      – Może jest bratem tamtego? Zresztą nie tylko inżynier ma tyle pieniędzy przy sobie. Ten z czarną brodą mówił o znacznej sumie, jaką otrzymał do rozdziału między towarzyszy, którzy są rafterami.

      – A gdzie się oni znajdują?

      – Teraz ścinają drzewa nad rzeką Black-bear, której ja jednak nie znam.

      – Ja ją znam. Wpada do Arkansasu poniżej Tuloi. Czy towarzystwo jest liczne?

      – Około dwudziestu ludzi – wszystko dzielni chłopcy, jak mówił. A ten wesoły drab w skórzanym szlafroku ma przy sobie masę nuggetów. On także udaje się na Zachód; chciałbym wiedzieć, po co bierze ze sobą złoto? Tego wszak nikt nie wlecze po dziczy.

      – Dlaczego nie? Na Zachodzie człowiek odczuwa także różne potrzeby. Są tam forty, stores (sklepy) i wędrujące kramy, w których można stracić dość złota i nuggetów. No, ci ludzie są mi zupełnie obojętni. Nie pojmuję tylko, dlaczego inżynier, udając się w Góry Skaliste, ciągnie ze sobą małą dziewczynkę.

      – To jest jego jedyne dziecko, a córka kocha go bardzo i nie chciała się z nim rozłączyć. Ponieważ zamyśla zatrzymać się w górach niezwykle długo, będzie musiał zbudować baraki, więc ostatecznie zdecydował się wziąć ze sobą ją i matkę.

      – Baraki? Czy mówił o tym?

      – Tak.

      – Dla niego i córki wystarczyłby przecież jeden barak, więc prawdopodobnie nie będzie sam. W jakim celu tam się udaje?

      – Chciał się o tym dowiedzieć także brodacz, ale Old Firehand oświadczył mu, że dowie się później.

      – A więc trzyma to w tajemnicy. Chodzi prawdopodobnie o bonanzę, o żyłę złota, którą chcą potajemnie zbadać i w szczęśliwym razie eksploatować. Chciałbym wiedzieć, do jakiej miejscowości się udają.

      – Tej, niestety, nie wymieniono. Jak się zdaje, chcą zabrać brodacza i Ciotkę Droll. Znajdują oni w swoim towarzystwie wielką przyjemność, tak wielką, że śpią w