więc dla odmiany mogę wybierać i przebierać w dostępnych komputerach.
Kilka godzin później robię notatki do pracy na temat Szekspira, gdy ktoś klepie mnie w ramię. Zakładam, że to jedna z bibliotekarek, która chce mi powiedzieć, że zaraz zamykają, odwracam się więc, gotowa, by błagać o kilka dodatkowych minut, ale widzę Zacha Hamiltona.
Uśmiecha się do mnie, a gdy ściska moje ramię, czuję, jakby przeszył mnie prąd. Chyba tamta pogawędka przy espresso i papierosie sprawiła, że nasza znajomość przeszła na bardziej poufały poziom.
– Hej, Josie, cieszę się, że cię tu widzę. – Szeroki uśmiech potwierdza jego słowa.
– Czy to dlatego, że to ostatnie miejsce, w jakim spodziewałbyś się mnie zobaczyć?
Chichocze.
– Powiedzmy po prostu, że najwyraźniej zrobiłaś spore postępy od naszej ostatniej rozmowy. Wiesz, tamtej, podczas której próbowałaś mnie udusić dymem papierosowym.
– Bardzo zabawne. – Odrzucam włosy do tyłu, a potem zastanawiam się, co najlepszego wyprawiam. Czy ja z nim flirtuję? Zerkam na jego lewą dłoń i widzę na palcu srebrną obrączkę – a może to platyna…
Oczywiście, że jest żonaty.
Siada na sąsiednim krześle.
– Tylko żartowałem. Ale serio, jestem z ciebie dumny. Wnioskując z tego, co mówiłaś ostatnio, pozostanie na studiach nie było dla ciebie łatwe.
„Dostanie się na nie też nie”, myślę, mimo to milczę. Nie musi nic wiedzieć o mojej przeszłości. Czy to, dokąd się zmierza, nie jest ważniejsze?
– Co tutaj robisz? – pytam. – Nie masz w domu rodziny, z którą powinieneś być? Wykładowcy chyba też potrzebują przerwy?
Zach zerka ukradkiem na dłoń, a potem znowu podnosi na mnie wzrok.
– Zostawiłem pendrive’a w jednym z komputerów – wyjaśnia. – Są na nim wszystkie moje wykłady na następny semestr, więc musiałem przyjść i go zabrać. – Przygląda się mojej twarzy. – Komputer w moim gabinecie się popsuł i nie spieszą się z naprawieniem go, więc przychodziłem pracować tutaj. Zazwyczaj nie jestem taki niezorganizowany… Na szczęście Maggie – wskazuje gestem na bibliotekarkę – sprawdziła zawartość pendrive’a, zdała sobie sprawę, do kogo należy, i przechowała go dla mnie.
A więc zaraz sobie pójdzie. Pustka wypełnia moje ciało. To uczucie, którego nie potrafię zrozumieć i właściwie nawet nie chcę próbować.
– Cóż, w takim razie wesołych świąt – mówię, zamykając podręcznik.
Dochodzi piętnasta, a żołądek zaczyna mi przypominać, że jeszcze nic dziś nie jadłam.
– Już kończysz? – pyta.
Czy to możliwe, że słyszę rozczarowanie w jego głosie, czy tylko chciałabym, żeby tak było? Ludzie widzą i słyszą to, co chcą, prawda?
Kiwam głową.
– Muszę coś zjeść. Potrzebuję przerwy. Spędziłam tu ponad dwie godziny.
– W takim razie wyjdę z tobą. Czy to twój samochód stoi na parkingu?
Skąd on wie, że mam samochód?
– Eee, tak.
– Srebrne polo, prawda?
Serce zaczyna mi bić jak oszalałe.
– Zgadza się. To tanie, które wygląda, jakby miało się zaraz rozpaść. Śledzisz mnie czy co? – Szczerzę zęby w uśmiechu, żeby dać mu do zrozumienia, że tylko żartuję, ale w rzeczywistości chciałabym, aby mnie śledził.
Śmieje się.
– Nie. Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale przejeżdżałaś koło mnie kilka dni temu. Nie przepadasz za ograniczeniami prędkości, co?
To zdecydowanie do mnie podobne. Trzpiotowata. Właśnie tak nazwała mnie kiedyś Liv i to zabawne, że ten jeden raz udało się jej nie minąć z prawdą.
– Cóż, zawsze się spieszę – mówię. – Życie jest za krótkie, prawda?
Kręci głową.
– W twoim wieku nie powinno takie być, Josie.
Dlaczego wciąż powtarza moje imię? Musi przestać, bo za każdym razem, gdy to robi, roztapiam się jak wosk.
– Mieszkasz daleko stąd?
– Nie. Mieszkam przy stacji South Ealing. – Unoszę rękę. – Wiem, wiem, to zaledwie kilka minut spacerem i zazwyczaj chodzę na piechotę, ale tamtego dnia byłam spóźniona. Nie chciałam przegapić wykładu. – Mogłam skłamać, powiedzieć, że musiałam później gdzieś pojechać, ale czuję, że nie będzie mnie osądzał.
Uśmiecha się szeroko.
– A dziś?
– Hmm, dziś właściwie nie mam wymówki.
– Cóż, wszyscy mamy takie dni. Ja na pewno. I mogę ci się z czegoś zwierzyć?
Serce mi niemal zamiera.
– Tak. Pewnie.
– Ja też mieszkam w Ealing, więc z łatwością mógłbym tu przychodzić na piechotę. Tyle że nigdy nie wstaję wystarczająco wcześnie, żeby wyjść z domu na czas.
– Pieprzyć to! – wołam, a potem przyciskam dłoń do ust, jakbym przeklęła przy księdzu.
On znowu się śmieje i miło jest wiedzieć, że potrafię wywołać uśmiech na jego twarzy.
– To co, idziemy? – pyta.
Gdy wychodzimy na zewnątrz, zimne powietrze uderza mnie jak cios, więc ciaśniej otulam się kurtką. Parking znajduje się po drugiej stronie budynku i kiedy tam idziemy, Zach pyta mnie o plany na święta.
Tego pytania się obawiam i gorączkowo szukam wiarygodnie brzmiącej odpowiedzi.
– Nie jestem pewna – mówię.
Powinnam skłamać, bo teraz on zapyta mnie o rodziców, a to jest rozmowa, której nie chcę przeprowadzać z nikim, nie mówiąc już o tym mężczyźnie, który porusza mnie do głębi każdym swoim słowem.
– Och – mówi tylko. – Musisz mieć wiele możliwości.
– A ty? – pytam szybko, by zmienić temat i odsunąć od siebie myśl, że spędzę sama kolejne święta.
– Jadę z wizytą do rodziców – mówi.
Ta liczba pojedyncza wywołuje moje ożywienie.
Może jest rozwiedziony. Proszę, niech będzie rozwiedziony.
– Nie widują nas za często, a nasza mała ma już prawie dwa latka – dodaje.
Czuję, jakbym dostała w twarz. Ale to przecież niedorzeczne. Jest moim wykładowcą i to oczywiste, że ma żonę, więc dlaczego czuję takie rozczarowanie?
„Bo go lubisz, głupia. Przejrzał cię na wylot, nie ocenia cię po wyglądzie, nie patrzy na ciało i zdaje się lubić ciebie jako osobę”.
– Miło – mówię, szybko odzyskując rezon.
Nie wolno mi się zdradzić ze swoimi uczuciami.
– Tak, będzie miło – potwierdza.
Idziemy dalej w milczeniu, aż w końcu skręcamy za róg i widzę swój samochód.
– Stoję tam – mówię. – A ty gdzie zaparkowałeś?
Gdy