Uczestniczy w nim co najmniej trzydzieści milionów ludzi!
Zaczęto prosić go, żeby wziął udział w tym święcie. Przekonywano, że jest tam absolutnie niezbędny, żeby pobłogosławić te miliony ludzi przybyłych z całego kraju.
Zgodził się. Wciąż był przekonany, że nie posiada ego. Zszedł z gór i dostrzegł przed sobą ogromny tłum – nie było widać ani początku, ani końca. Nikt go nie znał. Nagle jakiś przypadkowy człowiek nadepnął mu na nogę. I trzydzieści lat w samotności diabli wzięli. Mnich złapał go za gardło i wykrzyknął: „Zaraz cię zabiję!”. I natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że wciąż jest dokładnie tym samym człowiekiem, który trzydzieści lat wcześniej przybył w Himalaje.
Możesz próbować coś zrobić i przez trzydzieści wcieleń, ale nie osiągniesz żadnego rezultatu. Jedyny sposób, aby dowiedzieć się, kim jesteś i co znajduje się w twoim umyśle, polega na tym, żeby żyć pełnią życia, otwierać wszystkie drzwi i okna, patrzeć na wszystkie aspekty egzystencji; wtedy dowiesz się, kim jesteś, bo każde okno odsłoni ci pewną nową perspektywę.
Bardzo lubię tę historię…
Pewien człowiek był ogromnym złośnikiem. Wydawało się, że cała jego energia zamienia się w złość. Nie przebierał w słowach, ale oprócz tego codziennie z byle powodu wdawał się w bójki. Pewnego dnia przesadził: pobił swoją żonę i wrzucił ją do studni, wskutek czego zmarła. Był to dla niego ogromny wstrząs.
Kochał tę kobietę. Jeśli mógł zrobić coś takiego w stosunku do osoby, którą kochał, to co może zrobić innym? Odczuwał skruchę i ogromny ciężar swojej winy. W mieście przebywał akurat dźiński mnich z sekty nagich. Udał się do niego w nadziei, że będzie mógł nauczyć się życia bez złości i bez przemocy.
Mnich powiedział mu: „To bardzo proste: musisz odrzucić życie. Jeśli tego nie uczynisz, nie pozbędziesz się złości, ponieważ każdego dnia będziesz się mierzył ze złością innych ludzi, twoje ego będzie się zderzało z ego innych ludzi i nie znajdziesz ani chwili, żeby zaznać spokoju i ciszy. Odrzuć więc życie. Możesz to zrobić, unikając wszystkich sytuacji, które mogą zakłócić twój spokój. Dam ci mantrę, którą powinieneś śpiewać; nuć mantrę”.
Myślę, że to rozumiecie. Porywcza osoba bardzo szybko reaguje. Może kogoś zabić. Oczywiste jest, że zabijając swoją żonę, nie przemyślał tego czynu. Taki człowiek najpierw działa, a potem myśli. Odpowiedział więc mnichowi: „Jestem gotowy. Przeprowadź inicjację. Nie mam zamiaru zdobywać kolejnych wtajemniczeń. Chcę od tej chwili być na ostatnim, piątym poziomie wtajemniczenia”.
Mnich bardzo się ucieszył, ponieważ nie było łatwo znaleźć chętnych – zostało tylko dwudziestu dwóch nagich mnichów, a w czasach Mahawiry były ich tysiące. Samemu Mahawirze towarzyszyło zwykle ponad dziesięć tysięcy! Teraz zostało ich już jedynie dwudziestu dwóch, a kiedy któryś z nich umiera, nie ma go kim zastąpić, bo wymagałoby to nie lada wysiłku. Najpierw trzeba przejść przez pięć poziomów wtajemniczenia i już samo to zabiera kawał życia. Trzeba nauczyć się odrzucać wszystko po kolei, nawet ubrania. A kiedy to nastąpi, nie wolno niczego dotykać.
Mnich pomyślał sobie, że to naprawdę niezwykły człowiek. Zapytał go, czy rzeczywiście w tej jednej chwili chce osiągnąć piąty stopień wtajemniczenia.
Odpowiedź brzmiała: „Tak, w tej chwili”. Po czym mężczyzna zrzucił z siebie ubrania tak samo szybko, jak kiedyś zrzucił swoją żonę do studni. Mnich nie zauważył tej analogii. Gdybym ja tam był, natychmiast zwróciłbym uwagę na jego zachowanie, ale mnich tylko bardzo się ucieszył, przeprowadził inicjację i dał mu nowe imię, Shantinath, co oznacza „Pan ciszy i spokoju” i miało na celu przypominać mu, że odrzucił złość, że odrzucił przemoc i od momentu inicjacji jego życie miało być spokojem, a jego wibracją miała stać się cisza.
Po upływie dwudziestu lat był on już bardzo znany w całym kraju. Któregoś dnia do New Delhi przybył przyjaciel z jego wioski, żeby się z nim zobaczyć. Zamieszkał w New Delhi, ponieważ mieszkało tu wielu znanych przywódców, naukowców i wybitnych ludzi z całego świata.
New Delhi zajmuje ogromne terytorium, tak jak Mumbaj. Nie budują tam wieżowców, a więc miasto nie rośnie ku górze, lecz ciągle poszerza swoje granice. Żeby przejechać z jednego końca na drugi, potrzeba pięciu, sześciu godzin. A korki na ulicach są tu chyba największe na świecie! Można tam zobaczyć wozy zaprzężone w woły, ale też wielbłądy, słonie, konie i fury, ryksze ciągnięte przez rowery, motoryksze, samochody, autobusy – na tych wąskich uliczkach starego miasta historia spotyka się z teraźniejszością. Przejechanie przez całe miasto zajmuje wiele godzin, zwłaszcza że nigdy nie wiadomo, gdzie utkniesz.
New Delhi jest podzielone na wiele mniejszych przedmieść, toteż Shantinath – mnich dźiński – przenosił się z miejsca na miejsce, tak naprawdę ciągle pozostając w Delhi. Odwiedzali go nawet ambasadorzy, zawsze zadowoleni ze spotkań, bo mnich dźiński jest dla wszystkich wielką atrakcją. Ja powiedziałbym raczej, że tą atrakcją jest jego ekshibicjonizm. Bo z psychologicznego punktu widzenia był on ekshibicjonistą.
Od czasu do czasu policja aresztuje na ulicy ludzi, których przyłapano na pokazywaniu swojej nagości. Bo dźińscy mnisi pokazują swoją nagość całym tłumom. Powinni przebywać za kratkami albo w domach wariatów. Są ekshibicjonistami w pełnym tego słowa znaczeniu, a New Delhi wydaje się dla nich rajem.
Przyjaciel, który przyjechał z wioski Shantinatha, chciał się z nim spotkać, ponieważ widział go w magazynach i gazetach. Był biednym człowiekiem; z trudem uzbierał pieniądze na podróż, ale bardzo chciał odwiedzić przyjaciela, który stał się taki sławny.
Kiedy przekroczył próg świątyni, Shantinath zauważył go i od razu rozpoznał. Udawał jednak, że go nie zna, ponieważ uważał się za kogoś lepszego. Jego dawny przyjaciel dostrzegł jednak po wyrazie twarzy, że to tylko pozory i że w rzeczywistości dobrze go pamięta. Podszedł więc do niego i zapytał:
– Czy zechciałby pan podać mi swoje imię?
– Nie czytujesz gazet? Nigdy nie widziałem takiego głupka. Każdy zna moje imię – odpowiedział mu Shantinath.
– Jestem tylko prostakiem z odległej wioski, więc wybacz mi, proszę, i powiedz, jak ci na imię.
– Nazywam się Muni Shantinath Deva.
Muni to dźińska nazwa mnicha. Na jego słowa mężczyzna z niedowierzaniem zapytał:
– Shantinath?
– Tak. Masz jakieś wątpliwości?
– Nie, nie mam żadnych wątpliwości. Po prostu myślałem… Powiedz jeszcze raz: jak masz na imię?
– Nie słyszałeś? Jesteś prawdziwym idiotą! Nazywam się Shantinath Deva!
Mężczyzna odsunął się kilka kroków w tył. Zaczął się dokładnie przyglądać mnichowi, po czym podszedł ponownie, tym razem bardzo blisko, i poprosił, żeby znów podał swoje imię. Shantinath Deva podniósł swój kij i rzekł:
– Widzę, że masz kłopoty ze zrozumieniem. Podejdź bliżej, a wytłumaczę ci dokładniej, kim jestem!
– Już zrozumiałem. Zresztą rozumiałem to od samego początku, tak jak i ty. Ty udawałeś i ja udawałem. Jednak, Shantinacie Devo, nic się nie zmieniło. Przybrałeś po prostu nowe imię, ale twoja osobowość pozostała taka sama. Dopytywałem tylko o twoje imię, a ty już byłeś gotowy użyć swojego kija. Gdyby w pobliżu była studnia, wrzuciłbyś mnie pewnie do niej, tak jak postąpiłeś ze swoją żoną.
Jeśli odsuwasz się od życia, nie nastąpią żadne zmiany. Nic się nie zmieni. Żeby poznać życie,