Osho

Piękno ludzkiej duszy


Скачать книгу

pierwszy. Ja byłem zupełnie nieznany i na dodatek nie byłem mnichem. Nikt właściwie nie był pewny, czy w ogóle jestem dźinem.

      Za zaproszeniem mnie do Mumbaju stał jeden człowiek, a zresztą nastąpiło to przez przypadek. Ten właśnie człowiek – Chiranjilal Badjatya z Wardhy – był głównym menedżerem jednego z bardzo bogatych Hindusów, Jamnalala Bajaja. I osobą, która sprowadziła Mahatmę Gandhiego z Sabarmati koło Ahmedabadu w prowincji Gudźarat do miasta Wardha w stanie Maharasztra. Był on człowiekiem niezwykłym, bardzo prostym i kochającym; nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że dwie osoby – Chitrabhanu i ja – mogą stanowić aż takie przeciwieństwa.

      Sprowadził on Gandhiego, ponieważ był w stanie przekonać Jamnalala Bajaja o ogromnych korzyściach, jakie z tego wynikną. Wardha leży w centrum kraju, a Bajaj miał oddziały swojej firmy w całych Indiach. Chiranjilal Badjatya, chociaż sam był biedny, miał duży wpływ na Jamnalala. Wytłumaczył mu, że sprowadzając Gandhiego do Wardhy, wyświadczy ogromną przysługą swemu krajowi, a samo miasto stanie się dzięki temu niepisaną stolicą Indii. I tak właśnie było aż do odzyskania niepodległości. Delhi było stolicą dla Brytyjczyków, ale hinduscy bojownicy o wolność skupiali się wokół Gandhiego i jego aśramy w mieście Wardha. Tam prowadziły wszystkie drogi rewolucjonistów.

      Chiranjilal Badjatya miał wpływ na Jamnalala Bajaja i cieszył się jego wielkim szacunkiem; zresztą był on naprawdę cudownym człowiekiem. Nie sposób było go nie szanować, chociaż był jedynie menedżerem. Przyciągnął więc Gandhiego do Wardhy. Powiedział mu: „Sabarmati nie jest dla ciebie właściwym miejscem, ponieważ jesteś tam zależny od datków otrzymywanych od ludzi. Ja dam ci czeki in blanco. Kiedy skończy ci się jedna książeczka czekowa, natychmiast otrzymasz następną. Będziesz pobierał z banku takie kwoty, jakie będą ci potrzebne. Nie musisz pytać o zgodę”.

      Gandhi także miał w sobie coś z biznesmena, toteż natychmiast dostrzegł nowe możliwości. Prowadzenie aśramy w Sabarmati było dla Gandhiego trudne, chociaż mieszkało tam zaledwie dwadzieścia osób; nie radził sobie z dystrybucją otrzymywanych ubrań i posiłków.

      Możliwość korzystania co miesiąc z czeków in blanco była więc bardzo atrakcyjna. Przeniósł się do Wardhy. Wywołało to w Gudźaracie taki szok, że jeden z tamtejszych poetów, Nanalal Bhatt, napisał wiersz krytykujący Gandhiego. Do tej pory sławił go, ale po jego wyjeździe do Wardhy napisał: „Człowiek, który był świętym w Sabarmati, stał się grzesznikiem w mieście Wardha. Święty z Sabarmati dla pieniędzy upadł aż tak nisko”. Tak właśnie pisał uczeń Gandhiego. Cały Gudźarat był rozczarowany.

      I to właśnie Chiranjilal był sprawcą mojego przybycia do Mumbaju.

      Spotkaliśmy się na święcie dźinów, które raz do roku obchodzą w Dżabalpurze. Znajduje się tam piękna świątynia na wzgórzu, zbudowana przez kobietę, która zarabiała na życie, mieląc zboże. Całymi dniami mełła cudzą pszenicę, a pod koniec życia zaoszczędziła tyle pieniędzy, że mogła ufundować świątynię na wzgórzu.

      Świątynia jest mała. Zwykle najwyższy punkt każdej świątyni, nazywany kalash, pokryty jest złotem. Jednak aby uhonorować fundatorkę, zamiast kalash umieszczono tam jej żarna. Bo nie używała ona żadnego urządzenia, a jedynie zwykłe, proste żarna. Składały się one z dwóch kamieni – na jednym kładziono ziarna, a przy użyciu drugiego, zaopatrzonego w uchwyt, miażdżono je na mąkę.

      Żarna te mają upamiętnić kobietę, która dokonała cudu: była jedną z najbiedniejszych, tymczasem dzięki niej powstała marmurowa świątynia. Co prawda jest niewielka, a wokół wzniesiono inne, ale nadal pozostaje ona w centrum. Od tysięcy lat, raz w roku, świętują tu, aby upamiętnić fundatorkę.

      Chiranjilal usłyszał moją przemowę w czasie tego święta. Kiedy skończyłem i przecisnąłem się przez tłum, aby dojść do swojego samochodu, zatrzymał mnie. Była zima, a on stanął przede mną owinięty w koc. Nagle rozłożył koc na ziemi. Nie rozumiałem, o co mu chodzi. Odezwał się: „Usiądź na chwilę. Chciałbym z tobą posiedzieć. Słyszałem twój wykład. Co ty tutaj robisz? Jesteś potrzebny w całym kraju. Nigdy dotąd nie słyszałem takiego wykładu, a znam wielkich intelektualistów, rewolucjonistów i mahatmów, to ostatnie za sprawą Mahatmy Gandhiego”.

      Ponieważ był głównym menedżerem Jamnalala, w oczywisty sposób powierzono mu także funkcję dyrektora generalnego aśramy Gandhiego. Zajmował się gośćmi przybywającymi do aśramy, a były wśród nich postaci tak wybitne jak Jawaharlal, Subhash Chandra, Maulana Azad. Jamnalal był zbyt bogaty i zbyt stary, aby się o to troszczyć. Wybudowano ogromny dom dla gości, który pomieściłby ponad pięciuset znanych przywódców, myślicieli, filozofów, mędrców. I ciągle odbywały się tam przeróżne konferencje: polityczne, religijne, literackie. Wszyscy przybywali ze względu na Gandhiego.

      Chiranjilal powiedział więc: „Znam wszystkich w tym kraju i nikt nie przemawia tak jak ty. Nie marnuj się tutaj. Przyjedź do Mumbaju na święto Mahawiry”.

      Miałem pewne wątpliwości, bo przecież nikt mnie tam nie znał ani ja nie znałem nikogo. On jednak obiecał, że jeśli tylko zechcę przyjechać, sam wszystko zaaranżuje.

      Nie potrafiłem odmówić. Kiedy zrozumiał, że nikt mnie jeszcze nie zna, a na dodatek nie zależy mi na tym, by moje słowa dotarły do ludzi, łzy popłynęły mu po twarzy. Dla niego było to coś potwornego. Obiecał mi, że zrobi dla mnie wszystko – nawet to, czego nie zrobił dla Mahatmy Gandhiego – bylebym tylko pozwolił, by mnie przedstawił w Mumbaju.

      Zgodziłem się, prosząc jednocześnie, żeby przestał płakać, zwłaszcza że wokół zgromadził się już tłumek i cała sytuacja wyglądała bardzo dziwnie. Podałem mu termin przyjazdu mojego pociągu, ale widząc, jak ten stary człowiek przygląda mi się przez swoje grube okulary, nie miałem pewności, czy w ogóle będzie w stanie rozpoznać choćby moją twarz. Patrzył na mnie znad okularów, spod okularów, oglądał mnie z przodu, z boku, aby zorientować się, jakim jestem człowiekiem. W końcu uspokoiłem go, że z całą pewnością przybędę do Mumbaju, a jeśli zdarzy się, że on mnie nie rozpozna, to przecież ja rozpoznam jego.

      Pojechałem więc do Mumbaju i, tak jak się spodziewałem, staruszek coś pokręcił. Opisał mnie dość dokładnie, ale powiedział, że noszę białą czapkę. Nie wiem dlaczego. Być może powodem było to, że wszyscy ludzie, którzy przybywali do aśramy Gandhiego, nosili białe czapki, dokładnie takie jak ich przywódca. Widział tysiące ludzi w białych czapkach i pewnie zapomniał, że istnieją także tacy, którzy w ogóle nie noszą czapek.

      Opisał mnie jako człowieka z małą bródką, w białych szatach, ale pomylił coś z tą czapką. I stałem tak przy drzwiach pociągu, spoglądając na ludzi krążących tam i z powrotem. Wydawało mi się, że kogoś szukają, może mnie, ale nigdzie nie widziałem staruszka.

      Czekałem na niego na peronie, bo gdyby on nie rozpoznał mnie, ja z pewnością rozpoznałbym jego. A nie zobaczyłem go, bo jak się później okazało, staruszek rozchorował się i nie mógł przyjść. Natomiast opisał mnie dokładnie swoim ludziom. Wszyscy patrzyli na moją głowę i przechodzili dalej. W końcu byłem już jedynym pasażerem na peronie. Zapytałem więc oczekujących, czy przypadkiem nie czekają na mnie. Zdawałem sobie sprawę, że szukają czegoś na mojej głowie, ale wyjaśniłem, że nigdy nie noszę czapki. Wtedy pokazali mi kartki, które dał im Chiranjilal Badjatya, a na których mieli wskazówki dotyczące mojego wyglądu.

      Mówili: „Napisał nam, że nosisz białą czapkę, taką jak Gandhi, a my mieliśmy problem, bo wielu ludzi miało na sobie takie czapki, ale żaden z nich nie miał brody. Pomyśleliśmy więc, że nie ma wśród nich osoby, na którą czekamy. Znaleźliśmy jedną w długim białym płaszczu, z brodą, ale bez czapki. Pasowałeś idealnie, gdyby nie ta czapka…”.

      Powiedziałem