starszego; słowa, jakimi mnie opisał – „Nikt nie przemawia tak jak on” – kazały im sądzić, że jestem starym mędrcem.
Tymczasem na spotkaniu oczywiście nikt spośród tych dwudziestu czy trzydziestu tysięcy zgromadzonych ludzi mnie nie znał.
Chitrabhanu przemawiał jako pierwszy i mówił o najważniejszych sprawach dotyczących Mahawiry. Opisywał także jedyny cud, jaki miał miejsce w życiu Mahawiry: kiedy stał nago pogrążony w medytacji, ukąsiła go kobra, a z jego stopy zamiast krwi zaczęło wypływać mleko. Dźini zawsze w to wierzyli.
Swój wykład zacząłem od stwierdzenia: „Mam wrażenie, że mój przedmówca zwariował”. Kilku z obecnych tam ludzi stało się później moimi sannjasinami. Opowiadali mi potem, że po tych słowach obawiali się zamieszek. I wszyscy zastanawiali się, kim jestem. Wyglądałem jak muzułmanin, a na dodatek zaatakowałem jednego z największych liderów pośród dźińskich mnichów i pośród całej dźińskiej społeczności.
To prawda, że zaatakowałem go bardzo ostro. Zawsze albo atakuję, albo rezygnuję z ataku – nie ma trzeciego wyjścia. Powiedziałem: „Ten człowiek jest wariatem. Będzie musiał wyjaśnić nam, jak mleko może wydobywać się ze stopy. Aby popłynęło mleko, kobieta potrzebuje piersi i odpowiedniej budowy fizjologicznej, dzięki której w jej piersiach pokarm i krew zamieniają się w mleko. Chcę, aby udowodnił, że Mahawira miał pierś na stopie albo że był workiem pełnym mleka. W przeciwnym razie powinien wszystko odwołać”.
Zapanowała martwa cisza. Mówiłem przez pół godziny, nie zostawiając na nim suchej nitki. Powiedziałem między innymi: „Skoro wybieracie na liderów takich idiotów, kim w takim razie wy jesteście? Zapewne jesteście jeszcze głupsi niż oni. Ten człowiek jest bardzo cwany i będzie was oszukiwał, bo wszystko, co mówił, było obliczone na umocnienie waszego ego. Człowiek głoszący prawdę, nie postępuje w taki sposób. Człowiek głoszący prawdę mówi prawdę i nieważne, czy jest ona gorzka i narazi się on na waszą wrogość. Człowiek głoszący prawdę dba tylko o prawdę. A ten człowiek kłamał. Wszystko, co powiedział, było kłamstwem, które zostało zapisane w księgach. Bo księgi napisali ludzie podobni do niego i dlatego nie są oni dla mnie żadnym autorytetem. Nie uważam za autorytet tego człowieka. Powinien wstać i odpowiedzieć na moje pytania. Musi udowodnić, że to, co mówi, jest prawdą. Jeśli tego nie zrobi, to jutro przyniosę kobrę, a kiedy go ukąsi, spodziewam się, że rana nie będzie krwawić, lecz popłynie z niej mleko. Niech się przygotuje, bo daję mu dwadzieścia cztery godziny”.
Oczywiście człowiek ten porzucił swoich słuchaczy i uciekł do Ameryki w towarzystwie dziewczyny z bogatej dźińskiej rodziny. Obecnie jest profesorem w Nowym Jorku i wykłada dźińską filozofię. A cóż on o niej wie? Ciągle udaje, że jest mnichem. W Ameryce nikt nie zadaje sobie trudu, aby zapytać go, jak to możliwe, że jest mnichem dźińskim. Nadal więc tak twierdzi i używa wszystkich symboli właściwych dźińskiemu mnichowi.
W dniu ucieczki z Mumbaju mężczyzna ten musiał na lotnisku skorzystać z tylnych drzwi, ponieważ tysiące dźinów czekało, żeby go zabić. Żaden dźiński mnich nie podróżował wcześniej samolotem, na dodatek z kobietą! Być może coś takiego już się zdarzyło, ale na pewno nikt o tym nie wiedział. Wezwano nawet na pomoc policję, ponieważ istniały realne obawy, że go zabiją.
Szacunek tak łatwo może zamienić się w nienawiść. Ludzie, którzy do tej pory obdarzali go szacunkiem, zaczęli go nienawidzić, ponieważ nie było już powodów do szacunku. Po tym jak uciekł, nadal udawał przed całym światem, że jest dźińskim mnichem, i nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że przecież mieszka z kobietą. Zanim uciekł, dźini chcieli odebrać mu jego miskę i inne symbole wskazujące na przynależność do sekty. Pod eskortą policji wpuszczono go do samolotu tylnymi drzwiami i od tego czasu jego noga już nigdy nie postała w Indiach. Nie może tam wrócić, bo wciąż na niego czekają.
W Mumbaju, w czasie mojego jedynego spotkania z nim, zapytałem: „Mamy już dwudziesty wiek, a ty ciągle każesz ludziom żyć w sprzeczności z zasadami życia? Sam tak nie postępujesz. Wszystkie pragnienia, które rodzą się w tobie, rodzą się także w innych ludziach; to naturalne. Człowiek godzi się na to, by je tłumić. Jako człowiek mówiący prawdę powinieneś to rozumieć. Możesz także usiłować przekonywać mnie, że wyszedłeś ponad swoje pragnienia. Wtedy dołożę wszelkich starań, aby udowodnić, że kłamiesz”.
Cały poczerwieniał ze złości. Zwróciłem się do tłumu: „Popatrzcie na jego twarz. Jak człowiek, który ma w sobie tyle złości, mógłby żyć bez seksu? Ten człowiek ma w sobie tyle wściekłości… Czy rzeczywiście nie jest groźny? Co mówi jego twarz?”.
Trzykrotnie próbował mnie zabić, chociaż wciąż twierdził, że jest dźińskim mnichem!
Wracałem kiedyś z Puny i pewien przyjaciel zadzwonił do mnie, kiedy wsiadałem do samochodu. Poradził, żebym nie jechał samochodem, ponieważ ludzie Chitrabhanu będą na mnie czekać. Musiałem więc polecieć samolotem, specjalnie wynajętym czarterem. Poprosiłem natomiast jednego z kolegów, żeby pojechał samochodem, którym miałem jechać ja. Okazało się, że droga została zablokowana wielkimi kamieniami i kilku uzbrojonych ludzi czekało tam na mnie. Zdziwili się, kiedy okazało się, że w samochodzie siedzi ktoś inny. I taka sytuacja zdarzała się trzy razy. Ten mściwy człowiek próbował zaaranżować morderstwo, czy więc naprawdę można uznać, że ci ludzie są niegroźni?
Przemoc zawsze się kumuluje. Wszystko, co odrzucasz w życiu, gromadzi się w tobie. Tacy jak on są bardziej lubieżni niż zwykli, prości ludzie i mają w sobie o wiele więcej złości. Zwykli ludzie wyrażają złość wtedy, kiedy coś ich zdenerwuje, wyładowują ją i po chwili wracają do normalności. Tacy ludzie jak mnisi gromadzą złość w sobie. Siedzą jak na wulkanie i niewiele potrzeba, aby obnażyć prawdę o nich.
Nigdy więcej nie zgodził się na rozmowę ze mną. Mówił, że na scenie jest miejsce tylko dla jednego z nas. Kiedyś przekonałem organizatorów, żeby mnie także pozwolili przemówić. Powiedziałem, że mogę przemawiać przed nim albo po nim, bez różnicy. Jeśli on uważa, że mówiąc jako pierwszy, narazi się na moją krytykę, chętnie poprowadzę wykład jako pierwszy. Niech on krytykuje mnie. Jestem gotowy na jego krytykę. Zgadzam się także, żeby mówił i przede mną, i po mnie. Ja będę mówił tylko raz, bo wiem, że ten jeden raz będzie o wiele skuteczniejszy niż jego dwa razy. Miałem już z nim do czynienia.
Siedział, usiłując zachować spokój, chociaż widać było, że kipi ze złości i cały jest roztrzęsiony. Ręka, w której trzymał kartkę, cały czas drżała. W swoich notatkach spisał wszystko, co jego zdaniem pozwoliłoby mu pokonać mnie w dyskusji, ale w końcu zdecydował, że nie ma żadnych argumentów. Cóż w tym dziwnego? Przez dwadzieścia pięć stuleci nikt nigdy nie zapytał, jak to możliwe, żeby mleko ciekło ze stopy.
Nie, wyznawcy nie zadają pytań. Kapłani uczą ich, że nie powinni zadawać żadnych trudnych pytań. Mają wierzyć, ponieważ wiara się opłaca, podczas gdy wątpienie jest grzechem. A przecież bez wątpliwości nie istnieje poznanie; wtedy nie ma szansy na to, by stać się uważnym, świadomym.
Ci ludzie wycinają korzenie, dzięki którym może rozwijać się twoja uważność i świadomość. Są nimi wszelkie wyzwania i możliwości, które przynosi życie. Jeśli się skurczysz i wycofasz z życia, nigdy nie rozwiniesz swojej świadomości.
Jest pewna opowieść o hinduskim mnichu, który przez trzydzieści lat mieszkał w Himalajach…
Mnich miał problem ze swoim ego. Pewien mędrzec – ja zaś twierdzę, że był to głupiec – zasugerował mu, żeby zamieszkał w cichej dolinie w Himalajach, dzięki czemu jego ego się uspokoi. Zajmie to trochę czasu, ale warto poczekać. Oczywiście jeśli żyjesz w Himalajach, w odległej dolinie, w której nie ma śladu innego człowieka, nie jesteś w stanie