jokerami. Dlaczego więc mielibyśmy z tego powodu cierpieć?
Obie te rzeczy nie występują w hinduizmie obok siebie. Na tym polegał mój główny spór z hinduskimi mędrcami, shankaracharya, pundytami – jeśli egzystencja ma być zabawą, to nie powinniśmy być za to wrzucani do piekła. Jeśli tę grę prowadzi ktoś inny, dlaczego my mamy za nią cierpieć? Odpowiedzialność za tę zabawę powinien ponosić Bóg. Te dwie koncepcje są wobec siebie całkowicie przeciwstawne. W żaden sposób nie da się ich ze sobą połączyć. Próbowałem, ale nigdy mi się to nie udało.
Jeśli grę prowadzi Bóg, to on powinien ponosić wszelkie konsekwencje; jesteśmy jedynie marionetkami w jego rękach. W takim przypadku prawo karmy można wyrzucić na śmietnik. Jeśli Bóg jest taki rozrywkowy, to na czym miałoby polegać sławienie go? Nie możesz być w tym poważny – jeśli Bóg się bawi, ty także musisz się bawić.
Ramakriszna miał rację…
Rani Rasmani była kobietą z niskiej kasty w Kalkucie, ale także była królową. Na brzegu rzeki Ganges wybudowała jedną z najpiękniejszych świątyń. Była bardzo bogata, ale wywodziła się z kasty nietykalnych i dlatego żaden bramin nie chciał modlić się w jej świątyni. Świątynia stała się nietykalna, Bóg w niej zamieszkujący stał się nietykalny, a ci bramini nadal twierdzą, że to wszystko jest zabawa!? Nawet Bóg stał się nietykalny, ponieważ jego posąg do świątyni został zakupiony za pieniądze nietykalnych.
Rani Rasmani nigdy nie weszła do tej świątyni, wiedząc, że gdyby to zrobiła, nigdy nie znalazłaby wśród braminów żadnego kapłana, który chciałby tam wejść. Nigdy nie dotknęła niczego w świątyni. Podchodziła jedynie do jej progu i tam się modliła. A przecież była to jej świątynia; świątynia, którą wzniosła za miliony rupii. Mimo wszystko żaden bramin nie chciał do niej wejść.
Ramakriszna był biednym, niewykształconym braminem. Jego imię pierwotnie brzmiało Gadadhar. Został nazwany Ramakriszną, ponieważ jego uczniowie odczuwali, że łączy on w sobie dwa bóstwa: Ramę i Krisznę. Kształcenie zakończył na drugiej klasie, w związku z czym nie wiedział, jakie miałby znaleźć sobie zajęcie. Jego ojciec zmarł, a on musiał zaopiekować się matką i resztą rodziny. Był w tak trudnej sytuacji, że zgodził się zostać kapłanem w świątyni Dakszineszwar.
Wszyscy bramini ostrzegali go, że jeśli zostanie kapłanem u Rani Rasmani, będą go bojkotować, wyrzucą go z kasty braminów.
Odpowiedział im na to: „Nie obchodzi mnie to i nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Będę modlił się do Boga i nie jest to moja sprawa, kto kupił posąg i kto wybudował świątynię”.
Został kapłanem, ale wkrótce zaczęły napływać skargi na niego. Rani Rasmani nie wiedziała, co w takiej sytuacji ma zrobić. Gdyby go zwolniła, gdzie znalazłaby innego bramina? Po latach oczekiwania pojawił się w końcu odważny młody człowiek, a teraz były z nim same problemy. Pojawiały się coraz to nowe skargi… i to bardzo dziwne, dotyczyły jednak praw, których łamania absolutnie nie można było zaakceptować: kiedy Ramakriszna przynosił dary Bogu, najpierw sam ich próbował, a dopiero potem kładł je u stóp Boskiego posągu. Najpierw próbował słodyczy, a potem ofiarowywał je Bogu!? Było to coś absolutnie niespotykanego.
Choć nie byłoby to dziwne na Zachodzie. Wciąż widzę ludzi, którzy zanim rzucą kwiaty na maskę samochodu, w zachodnim stylu, najpierw je wąchają. Na Wschodzie byłoby to niemożliwe; to, co robią, pozbawione jest miłości i szacunku, co do tego nie ma żadnych wątpliwości – wąchają róże, całują je, a następnie kładą je na masce samochodu.
To właśnie robił Ramakriszna w Indiach. Jednakże w Indiach, kiedy powąchasz kwiat, nie możesz go już ofiarować Bogu. Pocałować kwiat i złożyć go w ofierze Bogu!? Nie do pomyślenia! A on robił coś jeszcze gorszego: próbował składanego w ofierze jedzenia. Zjadał połowę ciastka, a połowę składał przed Bogiem!
Rasmani wezwała do siebie Ramakrisznę i zapytała go: „Czy nie rozumiesz najprostszej rzeczy – że najpierw musisz złożyć jedzenie Bogu? Nadgryzasz to, co chcesz złożyć w ofierze, i dopiero wtedy składasz to Bogu? Nie zaproponowalibyśmy czegoś takiego nawet swojemu gościowi, a co dopiero Bogu!”.
Ramakriszna jej odpowiedział: „Zwykle robiła tak moja matka. Nie dawała mi niczego, zanim sama nie spróbowała. Wyjaśniała mi, że jeśli nie będzie to smaczne, to nie każe mi tego jeść. Skoro robiła to moja matka, wydawało mi się, że to bardzo dobrze spróbować coś, zanim się to ofiaruje Bogu. Czasem nie powinno to być ofiarą – jest zbyt słodkie, za mało słodkie albo ma dziwny smak. Czy chcesz, żebym dawał Bogu niesprawdzone pokarmy? Nie mogę tego zrobić. Mogę zrezygnować z pracy w tym miejscu, ale nie mogę zaakceptować składania Bogu w ofierze pokarmów, których nie spróbowałem. Co stałoby się, gdyby któryś z nich był zatruty? Jedzenie pochodzi z rynku, więc nigdy nie wiadomo. Muszę być absolutnie pewny, że Bóg dostaje wszystko, co najlepsze”.
Rasmani była kobietą, która posiadała dar wielkiego zrozumienia. Odpowiedziała więc Ramakrisznie, że jako kobieta doskonale rozumie jego matkę oraz opiekę, jaką go otaczała. I zgodziła się, żeby kontynuował składanie ofiar w ten sam sposób. W końcu była to jej świątynia, a żaden inny bramin nie zamierzał w niej być kapłanem. Ponadto podwoiła jego wynagrodzenie.
Wkrótce okazało się, że pojawił się kolejny problem. Od czasu do czasu Ramakriszna wcale nie otwierał drzwi do świątyni – przez cały dzień były one zamknięte i nikt nie mógł wejść, żeby się pomodlić. W inne zaś dni modlitwy trwały przez cały dzień – ludzie przychodzili i wychodzili, a on od rana do wieczora tańczył i śpiewał.
Rasmani znów udała się do Ramakriszny i rzekła: „Mamy nowy problem. Co ty wyprawiasz? Modlitwy muszą się odbywać codziennie, ale też nie potrzeba, byś odprawiał je od świtu do nocy. Czy usiłujesz jednego dnia odprawić wiele modlitw hurtowo, tak żeby następnego dnia trzymać drzwi do świątyni zamknięte?”.
Ramakriszna wytłumaczył: „Nie o to chodzi. Czasami zezłoszczę się na Boga. Mówię mu wtedy, że przyjdę sprawdzić jego nastrój następnego dnia. Kiedy następnego dnia przychodzę sprawdzić i widzę, że nic się nie zmieniło, trzymam go w zamknięciu. Zwykle po trzech lub czterech dniach zaczyna zachowywać się przyzwoicie i wtedy otwieram dla niego świątynię”.
Rasmani nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Czyżby Ramakriszna karał Boga?
Kapłan odpowiedział jej: „Oczywiście, muszę ukarać Boga, jeśli nie zachowuje się właściwie. Zdarza się, na przykład, że modlę się godzinami, a on nie daje mi żadnej odpowiedzi. Nie będę tego tolerował. Jeśli po wielogodzinnej modlitwie Bóg pozostaje głuchy, muszę dać mu nauczkę: żadnej modlitwy przez trzy czy cztery dni, żadnego jedzenia, drzwi do świątyni zamknięte. Po jakimś czasie wraca mu zdrowy rozsądek. Kiedy piątego dnia otwieram drzwi, on natychmiast zaczyna się uśmiechać, wita mnie i w ciągu kilku minut udziela mi wszystkich odpowiedzi”.
Rasmani odparła: „Niełatwo jest z tobą wytrzymać, ale jesteś właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, bo skoro Bóg prowadzi grę z całym światem, ty masz prawo grać z nim. Wracaj do świątyni. Znów podwajam ci wynagrodzenie”.
Powoli, powoli sława Ramakriszny rozprzestrzeniała się coraz bardziej. Mówiono, że jest dziwnym kapłanem, że nikt nie jest w stanie go powstrzymać, ponieważ świątynia należy do Rasmani. Bramini nie mieli nawet możliwości wejść tam i sprawdzić, co się dzieje. Skręcali się z ciekawości! Wynagrodzenie Ramakriszny było coraz wyższe – czterokrotnie wyższe niż na początku. Zaczynał od dwudziestu rupii na miesiąc, a teraz otrzymywał już osiemdziesiąt.
W tamtych czasach jedna rupia miała wartość siedemset razy wyższą niż dzisiaj. Osiemdziesiąt rupii mogło wystarczyć na cały rok: na ubrania, dobre