się wówczas wiele rzeczy, które mogłabym mądrzej i zmyślniej połączyć z jej biografią. Ja jednak, jak zawsze, wolę sobie wyobrażać, że między opowiadaniem Pilniaka a biografią mojej mamy istnieje głęboka poetycka więź.
„Wsadził ją do pociągu, mówiąc, że w Osace będzie czekał jego brat, a on sam w tym czasie będzie «trochę zajęty». Skrył się w cieniu, a pociąg ruszył w stronę mrocznych gór. Zrobił to, by pogrążyć ją w najgorszej samotności i kazać jej wierzyć jak najmocniej, że Tagaki jest jedynym na świecie, tym ukochanym, wiernym, któremu zawdzięcza wszystko, przepełniona wdzięcznością, nic z tego w ogóle nie rozumiejąc. W przedziale było bardzo jasno, za oknami świat tonął w ciemnościach. Wszystko, co ją otaczało, było straszne i niezrozumiałe, zwłaszcza wtedy, gdy Japończycy, którzy z nią podróżowali w tym samym przedziale, mężczyźni i kobiety, zaczęli się rozbierać przed pójściem spać, nie wstydząc się nagiego ciała, i kiedy na stacji zaczęto przez okna sprzedawać gorącą herbatę w buteleczkach, koszyczki z kolacją, ryżem, rybą, rzodkiewkami, z papierowymi serwetkami, wykałaczkami i dwoma pałeczkami, którymi trzeba to było zjeść. Potem w wagonie zgasło światło i ludzie zasnęli. Ona nie spała całą noc, osamotniona, nie ogarniając tego wszystkiego, przestraszona. Niczego nie rozumiała”.
Dwadzieścia lat po powstaniu opowiadania Pilniaka, w 1946 roku, moja dwudziestoletnia mama wyrusza w podróż swojego życia, dosłownie. Kupując bilet na pociąg, kupuje bilet w nieznane. Skoro wybrała taką drogę, a nie inną, jej los zaczął płynąć w jedną stronę, który, zgodnie ze znakami drogowymi i stacjami kolejowymi, już był zapisany na jej dłoni. W czarnomorskiej Warnie, gdzie mieszkała, była uczennicą gimnazjum, uwielbiała filmy i książki (zwłaszcza powieści z imieniem i nazwiskiem żeńskim w tytule!), poznała pod koniec wojny marynarza, Chorwata, zakochała się w nim, zaręczyła i po zakończeniu wojny wyruszyła do Jugosławii. Do pociągu odprowadzili ją rodzice, ulokowali w przedziale delikatnie, jakby to była jakaś krucha łódź, która ich dziecko doprowadzi do pewnego portu.
Powiedzmy to wprost: ojciec mojej matki, mój dziadek, był kolejarzem. Mama podróżowała z Warny do Sofii, z Sofii do Belgradu, z Belgradu do Zagrzebia. Pociąg jechał wśród ruin i to ją najbardziej poruszyło, te godziny jazdy; przejeżdżała przez spaloną ziemię, a potem, zgodnie ze wskazówkami marynarza, jakieś osiemdziesiąt kilometrów przed Zagrzebiem, miała wysiąść. Znalazła się w ciemnościach zaniedbanego, pustego prowincjonalnego dworca. Nikt na nią nie czekał. Ten mroczny, opustoszały dworzec kolejowy zostawił w sercu mamy palący ślad jak pierwsza trudna i bolesna zdrada.
Opowieść o tym, jak powstają opowieści tak naprawdę odtwarza konstrukcję bajki; bajki o nieznanej istocie, która nie jest z tego świata, ma „tajemniczą siłę” (Bestia, Woron Woronowicz, Smok, Słońce, Księżyc, Koszczej Bezsmertnyj, Sinobrody itd.) i zabiera dziewczynę za siedem gór, za siedem mórz, do dalekiego królestwa (ono się w bajkach nazywa „brązowym”, „srebrnym”, „złotym” albo „miodowym”). Jaspis to synonim Pilniaka określający Japonię i szczęśliwe dni Sofii („jaspisowe dni”; „jaspisowy różaniec dnia został odmówiony”; „ekscytujące jaspisowe czasy”). Tajemniczy Tagaki zabiera swoją rosyjską niewiastę do „jaspisowego” królestwa. I doprawdy Tagaki w niczym nie przypomina oficera Iwancowa, któremu Sofia „przestała mówić dzień dobry”, bo „wszystkim wygadał, że się spotkali”. Tajemniczy Tagaki, w odróżnieniu od prostaka Iwancewa, całuje kobiety w rękę i przy okazji spotkania podarowuje „czekoradkę”. Wprawdzie Sofii na początku ten „człowiek innej rasy, ten Japończyk” w ogóle się nie podobał, wręcz był odstręczający, ale – jak to się zdarza w bajkach, w których „bestia” zamienia się w uwodzicielskiego kochanka – szybko okiełznał jej duszę.
I na tym polega paradoks: gdyby opowiadanie Pilniaka nie miało w sobie konstrukcji bajki, nie byłoby tak przekonujące. Dziewczyna, która niczym nie wyróżniała się spośród tysiąca innych, w chwili gdy zgodziła się pójść za złotą nicią swojego kobiecego losu, stała się przekonującą bohaterką. Jaki właściwie miałby być los kobiety? Odpowiedź na to pytanie daje większość klasycznych dzieł literatury światowej – te mniejszościowe, pisane kobiecą ręką, i te większościowe, pisane ręką męską, przenoszą silny wzorzec (mem, karta pamięci) z jednego wieku w kolejny niczym dziedziczną chorobę.
Taka bohaterka musi się zachowywać zgodnie z wzorcem, żebyśmy ją w ogóle rozpoznali jako bohaterkę. Innymi słowy, musi przejść test poniżenia, żeby zasłużyć na życie wieczne. W opowiadaniu Pilniaka zostaje podwójnie oszukana, ogołocona i „okradziona”: raz przez Tagakiego, drugi raz przez Pilniaka. Pilniak nazywa to „przejściem przez śmierć”. I w ten oto sposób Sofia, nic nieznacząca bohaterka krótkiego opowiadania, dołącza do wszystkich kobiet, które przenoszą ów wzorzec aż po dzisiejsze czasy, aż do powieści w milionowych nakładach, w których Ona cała drży oczarowana tajemniczym Nim. On ją zauroczy, upokorzy, poniży i zdradzi, a Ona na końcu zmartwychwstanie jako kobieta godna szacunku innych i mająca go dla samej siebie.
A jeśli chodzi o moją mamę, jej młode i żywe serce się odbuduje. W istocie to prawdziwe szczęście, że Los, ten otumaniony pisarz, zapomniał, iż na peronie prowincjonalnego dworca miał na moją mamę czekać marynarz. Marynarze zwykle nie czekają na swoje ukochane na peronach kolejowych, ich miejsca to porty, może dlatego Los zapomniał o marynarzu. Ale wtedy, na końcu peronu, niczym zawieszony happy end, w świetle metaforycznego tunelu zjawił się On, prawdziwy bohater opowieści mamy, mój przyszły ojciec. Ale to nie jest opowieść o mojej matce i moim ojcu, tylko o tym, jak powstają opowieści.
5.
W Moskwie pojawiłam się po raz pierwszy w 1975 roku. Przyjechałam z (dziś nieistniejącej) Jugosławii do (dzisiaj nieistniejącego) Związku Sowieckiego na dwusemestralne stypendium. W tym czasie między Jugosławią a Związkiem Sowieckim funkcjonowały programy wymiany akademickiej. Moje pierwsze wyjście do miasta zapamiętałam dzięki pewnemu epizodowi. Musiałam skorzystać z toalety, jednak do restauracji i kawiarni nie można było tak łatwo wejść, bo przed nimi stały długie kolejki, a publicznych toalet brakowało. Wreszcie jedną znalazłam, w samym centrum. Kiedy wyszłam z kabiny, otoczyły mnie Cyganki, było ich cztery albo pięć. Nie rozumiałam, czego ode mnie chcą. Spluwały tu i tam, łagodnie mnie klepały, ciągnęły za rękę, łapały mnie za dłonie, coś mówiły; wszystko trwało chwilę, a potem zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Całkowicie osamotniona, wyszłam na ulicę i zauważyłam, że w ręce trzymam zawiniątko. Z mojej dłoni wysypały się nic niewarte losy na loterię, przedarte na pół. Sprawdziłam swoją torebkę. I okazało się, że zniknęło z niej jakieś dwieście rubli, co w tamtych czasach stanowiło równowartość dwóch przeciętnych sowieckich pensji. Strata pieniędzy w ogóle mnie nie dotknęła, co więcej, wydawało mi się, że doleciawszy do Moskwy, znalazłam się w świecie z powieści Bułhakowa Mistrz i Małgorzata. Tak jak bohaterka Pilniaka Sofia patrzyła na świat przez romantyczną, turgieniewowską opowieść, tak ja (w każdym razie wtedy) patrzyłam na to wszystko przez opowieść bułhakowowską.
Zakwaterowano mnie w domu studenckim Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu (MGU) w jednym z siedmiu słynnych wieżowców. Mieszkałam w pokoju 513, w strefie B, dzieląc łazienkę i korytarz z rodaczką, studentką matematyki.
Potrzebowałam dużo czasu, żeby nauczyć się, jak wejść i wyjść, i jak cokolwiek znaleźć w tym ogromnym architektonicznym labiryncie podzielonym na strefy. Na moim piętrze umieszczono Jugosłowian, Finów i Arabów. Obecność tych ostatnich zdradzał rozkoszny zapach nieznanych przypraw, który rozchodził się ze wspólnej kuchni. Jeden z trzech Finów dostał stypendium na napisanie doktoratu o wtedy jeszcze żyjącym Michaile Szołochowie.
Wkrótce cała trójka Finów, dwóch młodzieńców i dziewczyna, zapomniała, po co w ogóle przyjechali. Pili za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju aż do upadłego, póki nie przyszedł czas powrotu do domu. Mieszkańcy z trudem zdobywali wódkę z powodu restrykcji, ale obcokrajowcy kupowali ją dzięki paszportom i obcej walucie