ich imiona i po pewnym czasie, gdy z powodu takiej pomyłki zarobił od jednej siarczysty policzek, rzeczywiście to sobie darował.
– Od dzisiaj będę do wszystkich mówić: „kotku” – oznajmił, rozcierając zbolałe miejsce. – Tak będzie łatwiej. A na pewno bezpieczniej.
Żartowali z tego przez kilka tygodni. Robert wielokrotnie się złościł, ale mimo docinków nie przestał wykorzystywać swojej popularności. Co piątek spotykał nowego „kotka”. Niestety, miał pecha, bo gdy lato dobiegło końca, jedna z tych dziewczyn odnalazła go i oznajmiła mu, że jest w ciąży.
– Co poradzić? Taka kara za przyjemności – próbował żartować, ale wszyscy wiedzieli, że wcale nie jest mu do śmiechu. Zwłaszcza że mimo hedonistycznego podejścia do życia poczuwał się do ojcostwa i postanowił wziąć odpowiedzialność za dziecko i jego matkę.
Na szczęście nie wszyscy członkowie zespołu mieli zamiłowanie do przygodnych znajomości. Wokalista poznał po jednym z koncertów dziewczynę, którą po kilku miesiącach poprosił o rękę, a jeden z gitarzystów (o ile nic się nie zmieniło, bo Adam dawno z nim nie rozmawiał) przez cały czas był wierny swojej wybrance jeszcze sprzed nagłego skoku popularności.
A Adam? On początkowo raczej stronił od dziewczyn. Chociaż odznaczał się wyjątkową urodą i dbał o siebie, regularnie ćwicząc, nie wykorzystywał tego zbyt często, żeby kogoś poderwać. Oczywiście po koncertach zagadywało go wiele kobiet, ale skutecznie je zbywał. Jeśli chodzi o związki, to był raczej konserwatywny. Może to naiwne i nieco staromodne, ale głęboko wierzył, że gdy spotka się prawdziwą miłość, to można przeżyć życie z jedną osobą. Budzić się obok niej co rano i zasypiać co wieczór. Patrzeć, jak na jej twarzy pojawiają się pierwsze zmarszczki i chodzić z nią do okulisty, gdy pogorszy jej się wzrok. A kiedy zapomni, gdzie położyła okulary, pomóc jej ich szukać bez cienia pretensji, bo przecież miłość wszystko znosi.
Właśnie na coś takiego czekał. Pragnął poznać jedną, wyjątkową dziewczynę, z którą przeżyłby życie i którą kochałby do szaleństwa mimo upływu lat.
Te niedzisiejsze poglądy trochę utrudniały mu wejście w związek. Może i szesnasto- czy siedemnastolatki bywały romantyczkami, ale szybko zrozumiał, że ich deklaracje miłości po grób wcale nie oznaczały bezterminowości. A już na pewno, że nie pociągają ich pięknie brzmiące trwanie razem w zdrowiu i w chorobie czy wierność. Miał zbyt wielu kolegów, których dziewczyny wymieniły na „lepszych”, bo nie mogli zapewnić im luksusowych wakacji czy markowych prezentów.
„Idiotki”, nazywał je w myślach, nie mogąc pojąć, jak dla tych kobiet może liczyć się przede wszystkim zasobność męskiego portfela.
– E tam, generalizujesz. – Słyszał jednak, gdy na głos mówił o swoich poglądach.
– Być może. – Nie mógł się z tym nie zgodzić. – Ale prawda jest taka, że w doborze dziewczyny trzeba być teraz bardzo ostrożnym. Współczesna kultura namieszała ludziom w głowach i większość osób odeszła od dawnych wartości. No chyba że samemu pragnie się tylko przelotnych znajomości. – Myślał o Robercie. Na wszelki wypadek nie odwoływał się do jego przykładu, gdy wiedział, że ktoś mógłby przekazać mu, co o nim sądzi.
Tak więc mimo że uchodził za bardzo atrakcyjnego chłopaka, stosunkowo długo był sam. Jego przyjaciele zapraszali na randki kolejne dziewczyny i przeżywali kolejne zawody miłosne, a on spędzał wieczory, ćwicząc grę na perkusji. W ciągu dnia chodził do szkoły, a gdy miał okazję, przyjmował różne prace dorywcze, żeby odkładać na nowy sprzęt. Jego zestaw, choć niezły, nie był najlepszy i chętnie by go wymienił. Albo przynajmniej kupił kilka nowych części, bo jeden z jego kotłów wyglądał już tak, jakby miał niedługo się rozpaść. Niestety, nic nie było wieczne, a oni nadal nie zarabiali z chłopakami jakichś kosmicznych sum pieniędzy.
Pomimo tego umiłowania samotności podświadomie pragnął jednak miłości. Zazdrościł kumplom randek i chociaż uparcie twierdził, że muzyka rekompensuje mu wszystko, w gruncie rzeczy był normalnym chłopakiem. Może tylko nieco bardziej romantycznym i z jasno określonymi zasadami, ale poza tym niczym nie różnił się od innych. Czasami podczas ćwiczeń żałował, że jest sam, i wyobrażał sobie, jak miło byłoby grać, gdyby nieopodal siedziała jakaś ważna dla niego dziewczyna. Wiedział przecież, że nawet największa pasja nie jest w stanie zapełnić pustki spowodowanej brakiem miłości. Może właśnie dlatego jakiś czas później był tak szczęśliwy, gdy w końcu trafił na kogoś wartego uwagi?
Martynę poznał w grudniu. Dostali z zespołem zaproszenie na koncert mikołajkowy do szkoły w sąsiednim mieście i zaiskrzyło między nimi jeszcze przed występem, gdy pomagała mu podłączyć sprzęt.
– Nie sądziłem, że dziewczyna może znać się na takich rzeczach – pochwalił jej umiejętności, gdy bez mrugnięcia okiem podłączyła kable do przywiezionego przez nich wzmacniacza.
– A co w tym trudnego? – Zaśmiała się, patrząc mu w oczy.
I chyba właśnie wtedy w nich przepadł. Gdy ktoś pytał o początek ich znajomości, to zawsze przywoływał właśnie tę sytuację. Salę gimnastyczną, gwar dokoła oraz jej sukienkę.
Myślał o Martynie przez cały występ. W dodatku tak intensywnie, że przy jednej z piosenek omal nie zgubił rytmu, bo jej twarz mignęła mu w tłumie.
– Co się z tobą dzieje, stary? – syknął do niego Robert.
Zamiast odpowiedzieć, wrócił do bębnów.
Sam chciałbym wiedzieć, pomyślał. Skupił się na muzyce, ale gdy tylko skończyli, znowu intensywnie zaczął się za nią rozglądać.
– Szukasz kogoś? – zagadnął go jakiś nauczyciel.
Nieco zmieszany, wsunął ręce w kieszenie.
– Właściwie to tak.
– Może będę mógł pomóc?
– Właściwie… – Podrapał się po szyi. – Nie wie pan może, gdzie znajdę Martynę?
Chyba los mu sprzyjał, bo mężczyzna bez trudu pomógł mu ją odnaleźć.
– Tylko bez żadnych amorów – mruknął, podprowadzając go do właściwej sali. – Pamiętaj, że jesteśmy w szkole.
Adam błysnął zębami i wsunął głowę w szparę między futryną a drzwiami. Bez trudu ją dostrzegł. Stała przy ławce z jakąś koleżanką i chowała właśnie kable do niedużego pudełka.
– Cześć. – Nie zastanawiał się długo i zajrzał do środka.
Jak na komendę obie spojrzały w jego kierunku, ale na ustach Martyny dodatkowo pojawił się uśmiech.
– Cześć. – Starała się brzmieć swobodnie.
Spojrzał jej w oczy, znowu czując, że mógłby wpatrywać się w nie już zawsze. Urzeczony podszedł do ławki, a potem, po krótkiej pogawędce, dał jej swój numer.
– Zadzwoń, jeśli będziesz miała ochotę porozmawiać – powiedział pewnym głosem. – Albo przynajmniej napisz esemesa.
– Na pewno się odezwę – zapewniła, a gdy wyszedł z sali, był pewien, że pisnęła z radości, patrząc na koleżankę.
Zadowolony z siebie wyszedł na dwór i odszukał kumpli.
– A co ty jesteś taki szczęśliwy? – rzucił od razu jeden z nich.
– Nie interesuj się. – Stanął przy aucie, a potem wyjął z kieszeni paczkę z papierosami i zapalił. W milczeniu zaciągnął się dymem i wyobraził sobie oczy Martyny.
A