bym dał Sabine do telefonu. Powiedziałem jej, że rozmawiałem z nią niecałą godzinę temu, żeby móc wrócić do biegania. Jeśli teraz powtórzę to kłamstwo, przyłapanie mnie na nim zajmie detektywowi Durandowi jakieś dwie sekundy. Wystarczy sprawdzić spis połączeń w moim telefonie.
Siadam na krześle naprzeciwko Ingrid i kręcę przecząco głową.
– Nie. Powiedziałem, że rozmawiałem z Sabine dziś rano, tuż przed wejściem na pokład samolotu lecącego do Atlanty. – Odwracam się do detektywa, chcąc wszystko wyjaśnić. – Przez cały tydzień byłem na Florydzie na konferencji sprzedawców.
Sabine błyskawicznie odwraca głowę w moją stronę, miażdżąc mnie wzrokiem.
– Kiedy zadzwoniłam do ciebie tuż przed piątą, powiedziałeś, że rozmawiałeś z nią godzinę temu, czyli w okolicach czwartej.
– Chyba źle mnie zrozumiałaś.
Ingrid przyciska roztrzęsione dłonie do drewnianego blatu.
– Słyszałam cię głośno i wyraźnie, Jeffrey. Spytałam, kiedy rozmawiałeś z nią po raz ostatni, a ty powiedziałeś, że godzinę temu.
– Chcesz zobaczyć mój spis połączeń? Wcale tak nie powiedziałem i wcale z nią nie rozmawiałem.
Detektyw Durand unosi brwi ze zdziwienia, po czym bierze głęboki wdech przez nos, zupełnie jak rodzic mający po dziurki w nosie kłótni dwójki dzieci.
– Okej, zatrzymajmy się na chwilę. Mam rozumieć, że żadne z was nie rozmawiało z nią od wczorajszego poranka?
Kiwam głową.
– Tak. Zgadza się.
– Najwyraźniej – mamrocze pod nosem Ingrid.
– A kiedy z nią rozmawialiście, czy wspominała o jakimś niecodziennym zdarzeniu? Może jej auto szwankowało albo miała jakąś sprawę do załatwienia w innym mieście?
Ingrid i ja kręcimy głowami. W końcu mamy coś, z czym oboje się zgadzamy.
– Co do tej wieczornej prezentacji, czy któreś z was wie, kto był oprowadzanym klientem?
Ingrid czeka, aż znów pokręcę głową, po czym wysuwa triumfalnie podbródek.
– Nie znam jego nazwiska, ale był spoza miasta. To jakiś dyrektor wykonawczy, który właśnie rozpoczął pracę w fabryce Tysona. Sabine znalazła dla niego tymczasową kwaterę, kiedy szukał własnego lokum – mieszkania tuż przy drodze numer 530, ale potem okazało się, że do miasta miała przyjechać jego żona. Prezentacja nieruchomości została zorganizowana bardziej z myślą o niej, niż o nim. On zakochał się w domu od pierwszego wejrzenia.
Siedzę w milczeniu, lekko zszokowany jej znajomością szczegółowych danych dotyczących pracy swojej siostry. Sabine nigdy mi o tym nie mówiła – a może mówiła. Może po prostu nie słuchałem. Co jeszcze przeoczyłem?
Detektyw Durand przegląda notatki Ingrid i stuka w kartkę długopisem.
– Czy ta Lisa O’Brien będzie w stanie podać mi jego nazwisko?
Nie kieruje już pytań w moją stronę.
– Jestem pewna, że tak – mówi Ingrid. – W rzeczywistości, gdybym miała jej numer, sama mogłabym zadzwonić i spytać. Czy mógłby pan wyszukać ją w waszym systemie czy czymś w tym stylu?
– Oczywiście, skontaktuję się z panią O’Brien. Przejadę się również obok kompleksu, by sprawdzić, czy nie dzieje się tam nic dziwnego. Nie twierdzę, że coś może być nie tak – po prostu chcę się upewnić. Jeśli zauważę jakiekolwiek ślady przestępstwa… – jego słowa przyprawiają mnie o dreszcz – …każę namierzyć jej telefon i od razu się z wami skontaktuję.
– Czy może pan zająć się tym już teraz? Chodzi mi o namierzenie jej telefonu. Jeśli coś jej się stało, jeśli jest ranna albo… – Ingrid potrząsa głową, głośno przełykając ślinę. – Po prostu jestem zdania, że nie powinniśmy marnować więcej czasu.
– Zapewniam panią, że nie będę marnował więcej czasu. Zgłoszenie czyjegoś zaginięcia to sprawa priorytetowa. Przepraszam, że o to pytam, ale czy pańska żona otrzymywała jakieś groźby? Czy jest ktoś, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić?
– Nie! – wykrzykuję, tym razem ubiegając Ingrid, ale nie jestem w stanie na nią spojrzeć. Nie spuszczam wzroku z detektywa. – Oczywiście, że nie. Wszyscy kochają Sabine. Bardzo się stara być dla wszystkich miła i przyjacielska. Po części dlatego, że to jej praca, ale głównie dlatego, że już taki ma charakter. Jest uprzejma i pomocna. Zawsze była pozytywnie nastawiona do obcych.
Ingrid chrząka dyskretnie.
– To prawda. Sabine jest wspaniałą osobą.
Detektyw się uśmiecha, ale ten uśmiech ani nie jest przyjacielski, ani nie podnosi nas na duchu.
– No dobrze. Zacznę od sprawdzenia standardowych miejsc – szpitali, centrów medycznych i więzień. Chciałbym, żebyście sprawdzili wszystko, co może dostarczyć nam jakichkolwiek informacji dotyczących jej wczorajszych zajęć. E-maile, esemesy, profile w mediach społecznościowych, wspólne konta bankowe i wyciągi z kart kredytowych, i tym podobne. Zbierzcie całą listę i prześlijcie ją do mnie.
Detektyw Durand kładzie na stole wizytówkę i wskazuje na numer widoczny na dole.
– Zadzwońcie, jak tylko Sabine wróci do domu lub jeśli przypomnicie sobie o jakichś istotnych informacjach dotyczących tego, gdzie może się znajdować. Spotkamy się później, w ciągu dnia.
Przytakuję, głównie dlatego, że nie wiem, co innego zrobić. To koniec. Przesłuchanie dobiegło końca. Detektyw wychodzi, a my siedzimy, kompletnie oszołomieni, gapiąc się na siebie szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.
Siedząca naprzeciwko mnie Ingrid wybucha płaczem.
Wkrótce po wyjściu detektywa wyrzucam Ingrid za drzwi i zaparzam dzbanek kawy. Ekstra mocnej i gęstej jak melasa, na powierzchni której pojawiają się mętne bąble. Nie sądzę jednak, bym potrzebował zastrzyku kofeiny. Pomimo bezsennej nocy, nie czuję się ospały, a w moich żyłach buzuje adrenalina i determinacja. Jeśli Sabine wkrótce się nie zjawi, jeśli ktoś nie odkryje, gdzie poszła i co się z nią stało, Ingrid nie będzie jedyną osobą, która pomyśli, że miałem coś wspólnego ze zniknięciem swojej żony.
Detektyw Durand kazał mi przeczesać profile Sabine w mediach społecznościowych oraz konta bankowe, ale wyprzedziłem go o krok, zastanawiając się, gdzie Sabine posiała swój laptop. To wiekowy acer, gruby kawał plastiku i metalu, równie zgrabny i poręczny co żużlobetonowy pustak, i tak samo ciężki. To właśnie rozmiar tego grata jest częściowym powodem, dla którego Sabine zazwyczaj nie taszczy go do pracy. Drugim powodem jest fakt, że ma w biurze nowiutki, elegancki komputer, a w ręku bez przerwy trzyma iPhone’a.
Jednak żeby przekonać się, co knuła, potrzebuję jej danych do logowania, które trzyma w niechronionym pliku Excela na pulpicie. Nazwy użytkowników i hasła do wszystkiego, do czego są potrzebne. Adresy e-mail. Zapisy operacji bankowych. Wyciągi z karty kredytowej. Rzeczy, które pomogą mi utworzyć mapę do miejsca, w którym jest lub przynajmniej dokąd się udała.
Zaczynam od piętra i stopniowo schodzę na dół, z jednego pokoju do drugiego w poszukiwaniu jej komputera, sprawdzając po dwa, a nawet trzy razy wszędzie tam, gdzie może być. Sęk w tym, że Sabine rzadko kiedy kieruje się logiką. Traktuje swój laptop jak stary sweter albo parę butów, jak przedmiot, który rzuca, gdzie popadnie. Koncentruję swoje poszukiwania na miejscach, w których Sabine lubi przesiadywać. Na przykład na naszym łóżku, z laptopem leżącym na jej udach. Na lewym brzegu kanapy, na którym siedzi z podkurczonymi nogami