To naprawdę imponujący metraż, a dom mieści się w najelegantszej części miasta. Żadnego kredytu, co oznacza, że facet zarabia od cholery pieniędzy, więcej niż Sabine i ja razem wzięci. Zapisuję jego adres na karteczce samoprzylepnej: 1600 Country Club Lane.
Otwieram kalendarz Sabine w poszukiwaniu adresu wczorajszej prezentacji, ale jest pusty. Nie aktualizowała go od wieków, może nawet nigdy. Zamiast tego klikam ikonkę przeglądarki internetowej i przechodzę do Google, gdzie Sabine jest już zalogowana. Zastygam w bezruchu, przytrzymując kursor nad symbolem Gmaila.
Sabine ma konto Gmail?
Nieruchomieję kompletnie, gapiąc się w ekran pustym wzrokiem. Oddycham szybko przez nos. Moje palce spoczywają na myszce. Jeśli kliknę, doskonale wiem, co tam znajdę.
Setki rozmów w komunikatorze internetowym, wszystkie z Trevorem McPieprzonymAdamsem.
Muszę się z tobą zobaczyć. Choćby na chwilę.
Siedzę obok niego i myślę o tobie.
Spotkajmy się za pół godziny w naszym miejscu.
Powiedziałeś, że wcale się w sobie nie zakochamy. Skłamałeś. (Cieszy mnie to).
Jestem gotów im o wszystkim powiedzieć, Sabine. Jestem gotów zrobić ten krok pod warunkiem, że ty też będziesz.
O mój Boże, czy naprawdę się na to odważymy? Czy damy radę?
Tak, do cholery. Wystarczy, że powiesz jedno słowo.
Kocham cię. Powiedzmy im w ten weekend.
Kawa w moim żołądku zmienia się w olej. Odsuwam od siebie kubek. Ślizga się po blacie i wpada do zlewu. Dobrze, że Sabine tu nie ma, bo gdyby była, to chyba bym ją zabił. Nie. Najpierw zrobiłbym jej krzywdę, a potem skrzywdziłbym Trevora, i dopiero potem zabiłbym ich oboje. Nic dziwnego, że uśmiechał się jak spijający śmietankę kot. Przez Bóg jeden wie ile miesięcy on i moja żona udawali się na sekretne eskapady, a ja odgrywałem rolę naiwnego, głupiego, nieświadomego niczego męża. Gdzieś po drugiej stronie miasta jakaś suka o imieniu Bella śmieje się do rozpuku. Ze mnie.
Czy to właśnie tam jest Sabine? W łóżku, z nim?
Mój wzrok pada na karteczkę z adresem. 1600 Country Club Lane.
Dziesięć minut później siedzę już w samochodzie, zaciskając dłonie na kierownicy i wbijając gaz do dechy.
MARCUS
Tę sprawę załatwiam zgodnie z procedurą.
Zaczynam od domu pokazowego. Obchodzę przyległe tereny i szukam na ziemi śladów – butów i opon. Przyciskam twarz do szyb i zaglądam do wszystkich pokoi. Dom faktycznie zasługuje na miano „pokazowego” – każde pomieszczenie jest zawalone ekstrawaganckimi, nowoczesnymi meblami, a każda płaska powierzchnia zastawiona ozdobnymi miseczkami, świecami i innym szajsem. Próbuję otworzyć drzwi i zasuwy w oknach, ale budynek jest zamknięty na cztery spusty. Nie widać, by oprócz dekoratora wnętrz przebywał w nim ktokolwiek inny.
Potem udaję się do biura na spotkanie z szefową Sabine, Lisą, wyperfumowaną blondynką w rubinowoczerwonym garniturze i ustami w tym samym kolorze. Według niej Sabine nie tylko nie pojawiła się na wieczornej prezentacji, ale także opuściła wczorajsze popołudniowe szkolenie w firmie, na którym miała omawiać budowanie platformy w mediach społecznościowych.
– Pan chyba nie rozumie – mówi Lisa, marszcząc ostrzyknięte botoksem brwi. – Sabine to moja najciężej pracująca pośredniczka. Zawsze jest na czas, zwłaszcza jeśli chodzi o prezentacje nieruchomości. Jeśli mam być szczera, detektywie, to bardzo niepokojące. I w ogóle do niej niepodobne.
Pozostali agenci mówią mniej więcej to samo. Sabine jest odpowiedzialna, rozważna i punktualna. Podobnie jak Lisa, martwią się, że coś mogło się jej stać. Wypadek albo coś znacznie gorszego.
– Czy mogła wybrać się na jakieś wakacje last minute? – pytam każdego z nich. – Może potrzebowała wyjechać stąd na dzień lub dwa.
Wszyscy zgodnie kręcą głowami.
Jadę na posterunek, by napisać raport, gdy dzwoni mój telefon. To Bryn. Moja reakcja jest natychmiastowa i fizyczna. Twarz wykrzywia mi grymas, a płuca zapadają się w sobie jak przekłuty balon. Od śmierci jej męża – mojego byłego partnera – minęły trzy lata – a telefony od niej nadal są dla mnie jak ciosy prosto w brzuch.
Tłumiąc jęk, zakładam zestaw słuchawkowy.
– Hej, Bryn.
– Cześć, Marcus. Masz chwilę?
Pociąga nosem, a ja wiem, że to wcale nie będzie chwila. Nie mam na to czasu. Muszę wrócić jak najszybciej na posterunek, przepuścić nazwisko Sabine przez wszystkie dostępne bazy danych, upewnić się, że komendant Eubanks zobaczy, jak ciężko pracuję, zadbać o to, by wszyscy w wydziale wiedzieli, że spotkałem tę zaginioną kobietę raz, kiedy pokazywała mojej żonie i mnie dom. Wszystko po to, by nikt nie zadawał po drodze niewygodnych pytań. Muszę powiadomić wszystkich policjantów na patrolach, by wypatrywali jej wozu.
Dawno, dawno temu złożyłem Bogu i Brianowi obietnicę – że będę opiekował się jego synami, że będę przyjeżdżał na ich urodziny i rozdania dyplomów, upewniał się, że chodzą do kościoła i trzymają z dala od kłopotów. To dwa małe czorty, ale kocham ich, jakby byli moimi dziećmi. Problem w tym, że nie przepadam za wdową po Brianie, Bryn.
Wróć. Nie chodzi o to, że jej nie lubię, ale nie zawsze zgadzam się z jej metodami wychowawczymi. Rozpieszcza chłopców, pozwala im na zdecydowanie zbyt wiele, a bez mężczyzny w domu, który mógłby temu zapobiec, całkiem wejdą jej na głowę. Bez przerwy dzwoni do mnie, żeby ponarzekać – o tym, że rządzą nią, jak chcą, że przydałaby im się mała reprymenda. Moja żona, Emma, twierdzi, że to rozpaczliwa próba nawiązania relacji z innym dorosłym mężczyzną – w tym przypadku ze mną. Emma nie jest najlepszą psycholożką, ale tu chyba ma rację.
Bryn wzdycha do telefonu.
– Właśnie sprzątałam pokój Timmy’ego i znalazłam całą stertę zabawek, których nigdy wcześniej nie widziałam. Jakieś spinnery, no wiesz, te obrotowe zabawki, którymi dzisiaj bawią się dzieciaki, oraz całą masę rzeczy, która do niego nie należy. Problem w tym, że ja ich nie kupiłam i nie ma opcji, żeby kupił je samodzielnie. Po pierwsze, potrzebowałby mnie, żebym zawiozła go do sklepu, czego oczywiście nie zrobiłam. Zabawki są drogie. Jakim cudem udałoby mu się je kupić za kieszonkowe w postaci dolara tygodniowo?
– Myślisz, że je ukradł?
– Z przykrością myślę tak o własnym synu, ale nie wiem, jak inaczej byłby w stanie je zdobyć. Nie dostał ich ode mnie, tego jestem pewna. – Urywa, dając mi czas na złożenie propozycji. Na powiedzenie, że już do niej jadę. – Umiesz do niego trafić, Marcus. Timmy mówi ci rzeczy, którymi nie dzieli się ze mną.
Nie mam na to czasu. Jestem już prawie na posterunku, a powrót do jej domu zajmie co najmniej pół godziny, a może więcej, samej jazdy. Wizyty u Bryn nigdy nie są krótkie. Wiążą się z nimi płaczliwe rozmowy, niezręczne uściski, niekończące się gadki motywujące i litry mrożonej herbaty. Nie mam na to czasu.
Moje myśli wędrują ku Brianowi i już wiem, że nie mogę odmówić.
Uderzam pięścią w kierownicę, po czym skręcam gwałtownie w lewo, robiąc na środku drogi zakręt o sto osiemdziesiąt stopni.
– Zaraz u ciebie będę.
Dwanaście minut później zatrzymuję się z piskiem opon przed domem, zaniedbanym ranczem, które pamięta lepsze czasy. Trawnik wymaga skoszenia, okiennicom przydałaby się warstwa nowej farby, a na dachu brakuje co najmniej kilkunastu dachówek. Kręcę głową,