Agnieszka Krawczyk

Magiczne miejsce


Скачать книгу

się wygodnie na łóżku, owinął kocem i zatopił w lekturze, po raz co najmniej tysięczny. Księżyc zaglądał przez okno, oświetlając go spokojnym, srebrzystym blaskiem, wszędzie wokół dźwięczała niesamowita cisza, przerywana od czasu do czasu szczekaniem jakiegoś wiejskiego kundla. Po kilku stronach lektury oczy same się mu zamknęły, a książka wypadła z ręki.

      4.

      Po śniadaniu Witold postanowił wybrać się do wsi. Uznał, że powinien porozmawiać z panią Tyczyńską i księdzem Witalisem w sprawie kościoła. Zamierzał spotkać się z Milą i namówić ją, by poszła razem z nim do byłej właścicielki. Sam czuł się dość niezręcznie.

      Pani sołtys nie zastał w domu. Rozejrzał się bezradnie po otaczających go budynkach. Ze zdziwieniem zauważył, że wioska wcale nie wygląda biednie. Wręcz przeciwnie – uliczka drewnianych domków była zachęcająco zadbana i wesoła. Żadna tam Polska B czy C. Ida w słońcu wydawała się zadowoloną z siebie i dość zamożną miejscowością.

      Postanowił odnaleźć budynek szkoły. Mimo najszczerszych wysiłków nie mógł go jednak zlokalizować – nigdzie nie dostrzegał charakterystycznych i znanych mu z wczesnego dzieciństwa dużych, podzielonych na kilka części okien i równie charakterystycznej czerwonej tablicy z godłem państwowym.

      Rozejrzał się niepewnie. Na szczęście kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegł małą dziewczynkę. Ubrana była jak przedwojenna pensjonarka – w granatową sukienkę z białym kołnierzykiem oraz sweterek. Dwa jasne mysie ogonki miała związane wstążkami i bawiła się sękatym patykiem. Gdy zbliżył się do niej, osobliwa pensjonarka zaczęła wykonywać swoim kijkiem ekwilibrystyczne sztuczki: zakręciła nim młynka, po czym wymierzyła w Witolda i niezwykle grubym głosem krzyknęła:

      – Per aspera ad astra[6]!

      Milczał osłupiały. Dziewuszka, najwyraźniej niezbyt zadowolona z efektów swego działania, pokręciła z niezadowoleniem głową, zakreśliła patyczkiem koło w powietrzu i równie grubym głosem zawołała:

      – Lasciate ogni speranza!

      – Voi ch’entrate[7]! – dokończył zdumiony Witold, bo dziwne dziecko najwyraźniej domagało się jakiejś reakcji.

      – Właśnie – stwierdziła dziewczynka i zaprezentowała mu swój patyczek. – Proszę bardzo: kasztanowiec, dziewięć i pół cala: bardzo finezyjna, doskonała do rzucania uroków.

      – Do rzucania uroków? – nie mógł zrozumieć Witold.

      – Oczywiście. Wygląda na to, że niewiele pan wie o różdżkach? – Z niesmakiem pokręciła głową i przyjrzała mu się uważnie.

      – Raczej nic, mademoiselle – stwierdził rozbawiony całą tą sytuacją Witold.

      – To widać – oceniło go krytycznie dziecko. – A mimo to wygląda pan w tych swoich okularkach jak Harry Potter, tylko strasznie stary.

      Witoldowi wreszcie rozjaśniło się w głowie – miał przed sobą lokalną wielbicielkę Harry’ego Pottera.

      Poczuł się jednak głęboko dotknięty insynuacją co do swojego wieku, więc chrząknął niezadowolony. Miał oczywiście pełną świadomość tego, że dla dziesięcioletniej dziewczynki musi być czymś na kształt cmentarnej paproci, ale bez przesady – był stary i zmurszały, lecz tylko do pewnego stopnia.

      – Za pozwoleniem, mademoiselle, nie stoję jeszcze nad grobem. Może najlepsze lata mam już za sobą, ale do emerytury mi daleko. Umówmy się, że jestem jegomościem w średnim wieku.

      Dziewczynka przyzwalająco kiwnęła głową, nie przestając mu się uważnie przyglądać.

      – Wiem, kim pan jest. Tym ministrem z Warszawy! – wykrzyknęła triumfalnie, a on po raz kolejny westchnął ciężko. Sława wyraźnie go wyprzedziła, ale co tu kryć, zaczynała mu nieco ciążyć.

      – Chciałem porozmawiać z panią sołtys – powiedział więc tylko, postanawiając niczemu się tu nie dziwić i niczego już nie tłumaczyć.

      Dziewczynka schowała różdżkę za pasek sukienki i wyciągnęła z pobliskiego rowu swój plecaczek.

      – Pani Mila jest w szkole – stwierdziła. – Jeśli pan chce, mogę pana zaprowadzić.

      – Bardzo chętnie. – Postanowił zaskarbić sobie sympatię cudacznej dziewczynki i z wysiłkiem przypomniał sobie imię przyjaciółki Harry’ego: – Hermiono.

      Podskoczyła z radości.

      – Pan naprawdę jest jak Harry Potter. Skąd pan wiedział, że najbardziej lubię Hermionę Granger?

      Witold zrobił nieokreślony ruch ręką.

      – Jak wszyscy czarodzieje, dysponuję wieloma magicznymi zdolnościami, w tym darem telepatii.

      – Szkoda, że biblioteka szkolna ma tylko jedną książkę o Harrym – powiedziała dziewczynka po chwili milczenia.

      – Dlaczego?

      – Pani Mila mówi, że nie było pieniędzy. Bo wie pan, szkoła musi zamawiać pomoce, różne lektury i na Harry’ego już nie starczyło – westchnęła ze smutkiem. – Ale pani Mila obiecała, że przed wakacjami dokupi wszystkie pozostałe części.

      – Szkoła kupuje dużo pomocy? – zaciekawił się Witold.

      – Mnóstwo. Pani Mila uważa, że wszystko w szkole powinno być za darmo. Każdy jednak musi dbać o te rzeczy i nie niszczyć, bo brat albo siostra nie będą się mieli z czego uczyć.

      – Ja, jak byłem mały, to dorysowywałem królom i królowym w podręczniku do historii wąsy – przypomniał sobie dawne czasy.

      Dziewczynka się ożywiła.

      – Mój brat też tak robił. Ale pani Tekla go oduczyła.

      – W jaki sposób? – zainteresował się Witold.

      – Kazała mi przynieść z domu zdjęcia Antka i wszyscy w klasie dorysowywali mu wąsy, czarne zęby i piegi. W końcu się popłakał.

      – Bardzo ciekawe metody – roześmiał się Witold. – Czego uczy was pani Tekla?

      – Przyrody. – Dziewczynka znowu podskoczyła. – A wie pan, że u nas w szkole jest tak samo jak w Hogwarcie? Pani Tekla jest jak profesor Sprout, która uczy Harry’ego zielarstwa, tylko ona jest fajniejsza.

      – A pani Mila?

      – O, ona jest trochę jak profesor Dumbledore, tylko nie taka stara, i trochę jak profesor McGonagall.

      Witold pożałował, że nigdy nie przeczytał tych książek, które kupował przecież dla dzieci znajomych.

      – To znaczy? – zapytał, bo te nazwiska niewiele mu mówiły.

      – No, wie pan, pani Mila jest bardzo mądra: czytała chyba wszystkie książki świata, wie tyle o kosmosie i to same ciekawe rzeczy, nie takie nudne, a poza tym lubi koty. Profesor McGonagall zamieniała się przecież w kota.

      Tak rozmawiając, doszli do szkoły. Witold od razu zrozumiał, dlaczego nie mógł jej wcześniej zlokalizować. Szkoła zajmowała piętrowy podłużny budynek ukryty w gąszczu drzew i krzewów. W lecie musiało być tutaj pięknie. Z boku widać było wąskie schodki, prowadzące na wysokie poddasze. Obok schodków przyczepiono tabliczkę z napisem „Biblioteka”. Poza tym szkoła mogła poszczycić się boiskiem i placem zabaw, pełnym drewnianych huśtawek i zjeżdżalni. Czerwona tablica obok ganku głosiła: „Szkoła Podstawowa w Brzózkach Wielkich, oddział filialny w Idzie”.