Agnieszka Krawczyk

Magiczne miejsce


Скачать книгу

Pomyślał jednak, jak wspaniale będzie tutaj pachnieć latem, gdy zakwitną wszystkie zioła, napełniając powietrze swoim intrygującym aromatem.

      Drzwi otworzyła im zupełnie siwa, okrągła kobieta w nieokreślonym wieku – mogła mieć sześćdziesiąt albo równie dobrze osiemdziesiąt lat. Miała uśmiechniętą, zaróżowioną twarz, a w ręce trzymała duże fajansowe naczynie. Wyglądała jak dobrotliwa czarownica.

      – To pan Witold Mossakowski – przedstawiła go Mila i Witold już wiedział, że ma do czynienia z panią Tyczyńską.

      – Bardzo mi miło. – Była dziedziczka wyciągnęła doń rękę, a później gestem zaprosiła ich do środka.

      Obszerny pokój, a właściwie izba, do której weszli, pachniała i wyglądała jak staroświecka apteka. Wokół dużego pieca wisiały pęczki suchych roślin, wydzielających niesamowite aromaty. W zajmujących każdy skrawek wolnej przestrzeni szafach znajdował się sprzęt, którego Witold nie zawahałby się określić jako curiosa pharmaceutica[11]. Retorty i inne urządzenia, których nie tylko nazw, lecz także przeznaczenia nie był w stanie zgłębić, przyciągały zaskoczony wzrok.

      – Fantastyczne – powiedział, nie mogąc się opanować.

      Gospodyni uśmiechnęła się wyrozumiale, a Mila wskazała mu duże, okrągłe urządzenie, wykonane z miedzi.

      – A to pan zna? To najprawdziwszy w świecie alembik do destylacji perfum, Tekla przywiozła go z Francji.

      – Destyluje pani perfumy? – zdumiał się Witold, przyglądając się dziwnemu urządzeniu, składającemu się z pękatego zbiornika, gdzie na gorącą wodę wrzucało się surowiec roślinny, oraz odbieralnika, do którego wędrował schłodzony produkt. Oczywiście, całą tę wiedzę nabył później, szukając w internecie, a na razie wpatrywał się w aparaturę zaciekawionym wzrokiem, próbując odgadnąć zasadę działania i medytując nad eksperymentami dawnych alchemików. W końcu za pomocą takich urządzeń próbowano zmienić żelazo czy też rtęć w złoto. Zrobiło się dziwnie i tajemniczo, gdy pomyślał o Złotej Uliczce w Pradze, gdzie pracowali alchemicy, zgarbieni w małych domkach. Ich dłonie wykręcał artretyzm, a oczy bladły od bezskutecznego poszukiwania kamienia filozoficznego. Niejedna fortuna i niejedno życie przepadły w alchemicznych laboratoriach.

      Pani Tekla wskazała mu tymczasem jedną z szaf, pełną rozmaitych słoiczków i małych butelek.

      – Mam nawet niezłe efekty. Udało mi się skomponować kilka oryginalnych zapachów, bazując na miejscowych kwiatach i ziołach. Oczywiście, produkcja najintensywniej idzie późną wiosną i latem, teraz próbuję destylacji z suchych roślin, a to jednak nie to samo.

      – Niesamowite. – Witold wziął do ręki jedną z buteleczek i odkorkował ją. Rozeszła się delikatna, ale bardzo intensywna woń bzu. Co ciekawe, perfumy pani Tekli pozbawione były charakterystycznego dla wszystkich wytworów przemysłu kosmetycznego zapachu spirytusu. Witold słabo znał się na aromatach, na pewno nie mógł zaliczać się do wyrafinowanych specjalistów, od lat był wierny jednej i tej samej wodzie toaletowej, ale zawsze odrzucał go obecny po odkręceniu większości buteleczek typowy smrodek mocnego alkoholu.

      – Nazwałam je „Ideality”. – Pani Tekla się uśmiechnęła. – Wszystkie moje perfumy mają w nazwie warianty słowa „Ida”, uważam, że to przynosi wyrobom szczęście.

      Witold odkręcił kolejną butelkę. Zapach był mocny, podobnie jak poprzedni, lekko słodkawy, ale jednocześnie niezwykle egzotyczny. Wydawał mu się przy tym bardzo znajomy.

      – Znam to skądś – stwierdził, podnosząc butelkę do światła.

      – To „Ideal” – wyjaśniła pani Tekla. – Ulubione perfumy naszej pani sołtys.

      Mila zaśmiała się wesoło.

      – Powinny się nazywać „Idealny Sołtys”. Wtedy zrobiłyby karierę na świętach ludowych i wyborach Chłopa Roku.

      – Ale co w nich tak niesamowicie pachnie? – dopytywał się Witold.

      – Każde perfumy mają tak zwaną nutę bazową, która po odkręceniu korka wybija się na plan pierwszy, czyli pachnie najintensywniej. W tym przypadku są to kwiaty georginii, rosnących zresztą w pańskim ogrodzie. Jeszcze ich pan nie może zobaczyć, ale proszę mi wierzyć na słowo.

      – Niezwykłe – stwierdził Witold i jeszcze raz pomyślał o wszystkich utrwalanych spirytusem wodach kolońskich. Najwyraźniej w tych kosmetykach on stanowił nutę bazową. Aromat georginii wydawał się jednak zdecydowanie atrakcyjniejszy. Nie omieszkał podzielić się swym zachwytem z panią Teklą.

      – O, georginie – powiedziała z entuzjazmem była dziedziczka. – Wspaniałe kwiaty, efektowne i, biorąc pod uwagę perfumiarstwo, efektywne. Zobaczy pan, jak pięknie kwitną i jak wyglądają w lecie. A skoro to pana ciekawi, pokażę panu nowy wyrób. – Pani Tekla odwróciła się do podręcznej szafy. – To zapach na bazie kwiatów lewkonii, mocny i dość narkotyczny.

      Woń w istocie była wręcz nieziemska.

      – Powinna pani to opatentować – stwierdził Witold. – Te wszystkie Guerlainy i Diory mogą się schować przy pani esencjach.

      Starsza pani poróżowiała z zadowolenia.

      – Mila, obejrzyj to, myślę, że to idealny wyrób dla ciebie.

      Pani sołtys w skupieniu wąchała małą buteleczkę, po czym wylała trochę perfum na rękę i roztarła je drugą dłonią. W pokoju rozszedł się oszałamiający zapach ciężkich kwiatów.

      – Naprawdę świetne – orzekła Mila. – Jak je nazwiesz?

      – Może pan coś wymyśli? – pani Tekla zwróciła się do Witolda.

      – Ideal addiction – palnął pierwsze, co przyszło mu do głowy.

      Obie panie wyglądały na zaskoczone.

      – Dlaczego akurat tak?

      Witold wykonał niezdecydowany ruch ręką.

      – To pierwsze skojarzenie, nie mam pojęcia dlaczego.

      – Świetne zestawienie – stwierdziła pani Tekla. – „Idealne uzależnienie”, coś fantastycznego i niezwykłego. Pan myśli paradoksami, a to dość rzadkie w dzisiejszych czasach.

      Witold nie zdążył odpowiedzieć, gdyż rozległo się pukanie do drzwi. Stanęła w nich miłośniczka książek J.K. Rowling.

      – Co się stało, moje dziecko? – zapytała ją pani Tekla.

      Alinka zakręciła w palcach swą różdżkę i niezbyt pewnie powiedziała:

      – Ja do pani Mili.

      – Słucham? – Pani sołtys z wysiłkiem oderwała się od swoich perfum.

      – Pan Albert pyta, czy nie mogłaby pani wrócić do szkoły, bo przyszły nowe książki do biblioteki i trzeba tam pokwitować.

      – Dobrze, już idę. – Mila pośpiesznie włożyła płaszcz. Nagle o czymś sobie przypomniała: – Miałam pana jeszcze zaprowadzić do księdza.

      – Aha, narada wojenna. – Pani Tekla się uśmiechnęła. – Zaraz wyślę Alinkę, żeby w drodze powrotnej do szkoły wstąpiła do Witalisa i zaprosiła go tutaj.

      Na wieść o „drodze powrotnej” dziewczynka westchnęła. Miała nadzieję, że będzie już mogła tu zostać, pobawić się w czarodziejkę i pomóc pani Tekli.

      – Świetnie. Alina, zbieraj się, pójdziemy kawałek razem. – Mila popchnęła rozżaloną Hermionę do drzwi.

      – Zaczekaj, Mila – wstrzymała ją pani Tekla. – Weź sobie nowe