Simon Beckett

Wołanie grobu


Скачать книгу

były dość wysokie. – Dowiedziałem się tego podczas pośpiesznego gromadzenia faktów, gdy zadzwonił Simms. Zoe i Lindsey miały wiotką figurę modelki na wybiegu. – Ta dziewczyna jest drobna. Trudno ocenić wzrost, gdy ciało leży skulone w takiej pozycji, ale kość udowa daje pewne wyobrażenie. Nie mogła mieć więcej niż metr sześćdziesiąt pięć.

      Nawet gdy kość udowa jest w pełni oczyszczona z tkanki miękkiej – a w tym przypadku tak nie było – stanowi niezbyt dokładny wskaźnik wzrostu danej osoby. Jednak nauczyłem się dość miarodajnie oceniać takie kazusy i pomimo skręconej pozycji ciała i warstwy błota nabrałem pewności, że ofiarą nie jest żadna z sióstr Bennett.

      Wainwright zmarszczył czoło, wpatrzony w nogę zamordowanej kobiety.

      – Psiamać. Sam powinienem to zauważyć.

      – Tylko zgaduję – powtórzyłem. – Ale jak sam pan powiedział, to bardziej moja dziedzina niż pańska.

      Posłał mi spojrzenie, z którego wyparowała wszelka dotychczasowa jowialność. Zmrużył oczy i wybuchnął gromkim śmiechem.

      – Racja! Czyli wychodzi na to, że to Tina Williams. – Klasnął w dłonie i dodał: – Dobra, ale najpierw dokończmy robotę! Wykopmy ją do reszty, tak?

      Podniósł kielnię i zabrał się do grzebania, a ja odniosłem wrażenie, jakbym był inicjatorem całej tej rozmowy.

      Uwijaliśmy się w milczeniu. W pewnym momencie pracę zakłócił nam jeden z techników, który zamierzał przesiać torf wybrany z mogiły. Nie znalazł jednak nic ciekawego prócz kilku króliczych kości.

      Na dworze już się ściemniło, gdy zwłoki były wreszcie gotowe do transportu. Leżały na dnie błotnistego dołu, brudne i żałosne. Gdy kończyliśmy, zjawił się Simms w towarzystwie patologa, którego przedstawiono mi jako doktora Piriego.

      Pirie stanowił osobliwą postać. Miał ledwo ponad sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, więc nieskazitelny kombinezon wydawał się za duży na jego drobną posturę. Twarz pod kapturem zwrócona w moją stronę była tak delikatnej budowy, że mogła należeć do dziecka, gdyby nie pomarszczona i poorana zmarszczkami skóra oraz przenikliwe stare oczy za półokularami w złotych oprawkach.

      – Dobry wieczór, panowie. Jak postępy? – spytał, podchodząc do dołu.

      Miał jazgotliwy, opanowany głos. Stojąc obok rosłego Wainwrighta, patolog wydawał się jeszcze mniejszy, niż był w istocie – spotkanie ratlerka z dogiem. A jednak bił od niego niekwestionowany autorytet.

      Archeolog odsunął się, żeby zrobić miejsce. Niechętnie, jak mi się wydawało.

      – Zaraz fajrant. Właśnie chciałem wzywać techników, żeby dokończyli.

      – W porządku. – Pirie ściągnął drobne usteczka i przykucnął nad płytkim dołem. – O tak, bardzo ładnie…

      Nie wiedziałem, czy ma na myśli ekshumację, czy same szczątki. Patologowie słynęli z bycia ekscentrykami i Pirie najwyraźniej nie stanowił wyjątku.

      – Ofiarą jest osoba płci żeńskiej, wiek od siedemnastu do dwudziestu lat, sądząc po ubraniu – powiedział Wainwright. Ściągnął maskę i odsunął się od grobu. Wargi zadrżały mu z rozbawienia. – Doktor Hunter uznał, że to może być osoba transpłciowa, ale chyba możemy wykluczyć taką możliwość.

      Spojrzałem na niego zdumiony. Simms prychnął lekceważąco.

      – No raczej – mruknął.

      – Sami widzicie obrażenia – ciągnął grubym basem Wainwright, ekspert w swoim żywiole. – Spowodowane albo narzędziem użytym jak maczuga, albo nadludzką siłą sprawcy.

      – Chyba za wcześnie o tym wyrokować, co? – spytał Pirie znad krawędzi dołu.

      – No tak – zreflektował się archeolog. – Sekcja ustali to ponad wszelką wątpliwość. Co się zaś tyczy ram czasowych, to przyparty do muru powiedziałbym, że zwłoki znajdowały się tutaj nie dłużej niż dwa lata.

      – Jesteś o tym przekonany? – warknął ostrym tonem Simms.

      Wainwright rozłożył ręce.

      – Na tym etapie to tylko domysły, ale biorąc pod uwagę właściwości torfu i stopień rozkładu ciała, mam w zasadzie co do tego pewność.

      Patrzyłem na niego zdumiony, nie wierząc własnym uszom. Simms pokiwał głową z zadowoleniem.

      – A więc to może być jedna z ofiar Monka?

      – Och, moim zdaniem to bardzo prawdopodobne. Co więcej, jeśli miałbym dalej zgadywać, powiedziałbym, że ta dzierlatka to córka Williamsów. Kość udowa jest za mała, aby mogła to być któraś z bliźniaczek Bennett. Jeśli pamięć mnie nie myli, Williamsówna miała ile wzrostu? Około metra sześćdziesięciu? A więc by się zgadzało. No i obrażenia. Bardzo podobne do tego, co Monk zrobił Angeli Carter.

      „Carson. Angeli Carson, nie Carter”, poprawiłem go w duchu, bo z wściekłości odebrało mi mowę. Wainwright bezwstydnie cytował moje słowa, a ja nie mogłem zaprotestować, bo wyszedłbym na człowieka małostkowego.

      Pirie podniósł wzrok znad grobu.

      – Trochę za mało, żeby ustalić tożsamość – stwierdził.

      Wainwright uśmiechnął się skromnie.

      – Nazwijmy to poszlakami – odparł. – Uważam, że priorytetem jest ustalenie, czy to Williamsówna.

      Uniósł brwi i spojrzał na Simmsa. Policjant z wigorem uderzył się dłonią w udo.

      – Zgadzam się. Doktorze Pirie, jak szybko może pan potwierdzić lub wykluczyć, że to Tina Williams?

      – Zależy od stanu zwłok po oczyszczeniu. – Niziutki patolog popatrzył na mnie. – Poszłoby szybciej, gdyby doktor Hunter mi pomógł, co? Wyobrażam sobie, że urazy szkieletowe to bardziej jego specjalność niż moja.

      Jego głos miał osobliwą śpiewną tonację. Kiwnąłem z trudem głową, wciąż wzburzony i sparaliżowany postępowaniem Wainwrighta.

      – Jak pan sobie życzy. – Wydawało się, że Simms przestał słuchać. – Im szybciej podamy do publicznej wiadomości, kim jest zamordowana, tym lepiej. A jeśli się okaże, że to jedna z ofiar Monka, wówczas można chyba domniemywać, że pozostałe też zostały zakopane w tej okolicy. Świetna robota, Leonardzie, dziękuję ci. Pozdrów ode mnie Jean. Jeśli macie czas w weekend, to może wpadlibyście do nas w niedzielę na obiad?

      – Bardzo chętnie – odparł Wainwright.

      Simms odwrócił się do mnie jakby w wyniku spóźnionej refleksji.

      – Chciałby pan coś dodać, doktorze?

      Spojrzałem na archeologa. Miał lekko zaintrygowaną minę, a z oczu wyzierało wredne zadowolenie drapieżnika. „Dobra, jeśli chcesz tak to rozgrywać…”

      – Nie, nic – odrzekłem.

      – W takim razie zostawiam panów – powiedział Simms. – Zaczynamy jutro wcześnie rano.

      Wciąż kipiałem złością, gdy zaparkowałem przed pubem, w którym zarezerwowano mi nocleg. Znajdował się kilka kilometrów od Czarnego Twardzielca, w miasteczku o nazwie Oldwich. Powiedziano mi, że to ze dwadzieścia minut jazdy. Odległość oszacowano zbyt optymistycznie albo skręciłem w niewłaściwym miejscu, bo dopiero po czterdziestu pięciu minutach dostrzegłem skupisko świateł w ciemności.

      Najwyższy