Joe Abercrombie

Czerwona kraina


Скачать книгу

Cantliss?

      Rzucone krzesło wyleciało przez okno karczmy, roztrzaskując okiennice, i potoczyło się po ulicy tuż obok nich. Przyjazny z surową miną popatrzył na powstały otwór, ale Cosca nawet nie drgnął. Zupełnie jakby na świecie nie było niczego poza nim, chłopcem i monetami.

      – Co to za człowiek ten Cantliss? Buntownik?

      – Nie. Był elegancko ubrany. Był z nim jakiś Północny o szalonym spojrzeniu. Zabrał konie i zapłacił tymi monetami.

      – Skąd je wziął?

      – Tego nie powiedział.

      Cosca podwinął rękaw koszuli na bezwładnej ręce chłopca, obnażając tatuaż.

      – Ale na pewno nie był buntownikiem tak jak wy?

      Chłopak pokręcił głową.

      – Ta odpowiedź nie zachwyci Inkwizytora Lorsena. – Cosca pokiwał głową tak delikatnie, że niemal niezauważalnie.

      Przyjazny otoczył dłońmi szyję chłopca. Pies wciąż szczekał. Hau, hau, hau. Temple marzył o tym, żeby wreszcie ktoś go uciszył. Po drugiej stronie ulicy trzej Kantyjczycy brutalnie bili jakiegoś mężczyznę na oczach dwójki dzieci.

      – Powinniśmy ich powstrzymać – szepnął Temple, ale nie ruszył się z ziemi.

      – Niby jak? – Cosca trzymał w dłoni kolejne monety i starannie je segregował. – Jestem generałem, a nie Bogiem. Wielu generałom to się miesza, ale ja już dawno wyleczyłem się z tego błędu. – Jakąś wrzeszczącą kobietę wywleczono za włosy z pobliskiego domu. – Ludzie są niezadowoleni. Tak samo jak podczas powodzi, bezpieczniej popłynąć z prądem niż próbować zatamować wodę. Jeśli teraz nie znajdą ujścia dla swojej złości, wyładują ją gdzie indziej. Nawet na mnie. – Stęknął, gdy Przyjazny pomógł mu wstać. – Zresztą, to nie jest moja wina, prawda?

      Głowa Temple’a pulsowała bólem. Był tak zmęczony, że ledwie mógł się ruszyć.

      – A czyja? Moja?

      – Wiem, że chciałeś dobrze. – Płomienie łapczywie lizały krokwie na dachu karczmy. – Ale tak to już jest z dobrymi chęciami. Mam nadzieję, że wszyscy czegoś się dzisiaj nauczyliśmy. – Cosca wyjął manierkę i z namysłem zaczął ją odkręcać. – Ja o spełnianiu twoich zachcianek, a ty o spełnianiu swoich. – Pociągnął kilka łyków.

      – Znów pan pije? – mruknął Temple.

      – Za bardzo się wszystkim przejmujesz. Mały łyczek jeszcze nikomu nie zaszkodził. – Cosca wyssał ostatnie kilka kropel i rzucił pustą manierkę Przyjaznemu, żeby ten ją napełnił. – Inkwizytorze Lorsen! Cieszę się, że mógł pan do nas dołączyć!

      – Obwiniam pana za tę klęskę! – burknął Lorsen, gwałtownie wstrzymując wierzchowca na ulicy.

      – To nie moja pierwsza – odparł Stary. – Będę musiał jakoś żyć z tym wstydem.

      – To nie jest czas na żarty!

      Cosca zachichotał.

      – Mój dawny dowódca Sazine powiedział mi kiedyś, że należy się śmiać w każdej chwili życia, ponieważ później będzie z tym kłopot. Takie rzeczy dzieją się podczas wojny. Mam wrażenie, że doszło do nieporozumienia w kwestii sygnałów. Niezależnie od tego, jak starannie się planuje, zawsze mogą się zdarzyć niespodzianki. – Jakby dla zilustrowania jego słów jeden z gurkijskich najemników przeparadował ulicą ubrany w ozdobiony wstążkami strój barda. – Jednak ten chłopiec zdążył nam coś powiedzieć przed śmiercią. – Srebro błysnęło w dłoni Coski. – Imperialne monety. Buntownicy dostali je od mężczyzny nazwiskiem...

      – Grega Cantliss – uzupełnił Przyjazny.

      – Właśnie tak, w miasteczku Greyer.

      Lorsen mocno zmarszczył czoło.

      – Chce pan powiedzieć, że buntownicy są finansowani przez Imperium? Superior Pike wyraźnie zaznaczył, żeby unikać jakichkolwiek konfliktów z ich siłami.

      Cosca uniósł monetę do światła.

      – Widzi pan tę twarz? Imperator Ostus Drugi. Umarł jakieś tysiąc czterysta lat temu.

      – Nie wiedziałem, że tak się pan interesuje historią – powiedział Lorsen.

      – Interesuję się pieniędzmi. To bardzo stare monety. Może buntownicy natrafili na jakiś grobowiec? Dawnych władców czasami grzebano razem z ich bogactwami.

      – Dawni władcy nas nie obchodzą – odparł Lorsen. – Szukamy współczesnych buntowników.

      Dwaj najemnicy Unioniści krzyczeli na klęczącego mężczyznę. Pytali go, gdzie trzyma pieniądze. Jeden z nich uderzył go kawałkiem drewna wyrwanym z rozbitych drzwi jego domu, a kiedy mężczyzna chwiejnie wstał, po twarzy spływała mu krew. Spytali go ponownie. Potem znów go uderzyli, trzask, trzask, trzask.

      Sworbreck patrzył na nich, zakrywając dłonią usta.

      – Ojej – wyszeptał przez palce.

      – Bunt kosztuje, tak jak wszystko – tłumaczył Cosca. – Jedzenie, ubrania, broń, schronienie. Fanatycy mają podobne potrzeby jak my. Może nieco mniejsze, ponieważ karmią się swoimi ideałami, ale mimo wszystko. Wystarczy podążyć śladem pieniędzy, żeby znaleźć przywódców. Zresztą, Greyer i tak znajduje się na liście Superiora Pike’a, prawda? A może Cantliss doprowadzi nas do tego pańskiego... Contusa.

      Lorsen uniósł głowę.

      – Conthusa.

      – Poza tym – Cosca wskazał trupy buntowników swobodnym ruchem miecza, niemal odcinając Sworbreckowi nos – wątpię, żebyśmy mogli uzyskać jakieś dodatkowe informacje od tej trójki. Życie rzadko toczy się zgodnie z oczekiwaniami. Musimy dostosowywać się do okoliczności.

      Lorsen stęknął z niezadowoleniem.

      – No dobrze. Chwilowo ruszymy tropem pieniędzy. – Zawrócił konia i zawołał do jednego z Praktyków: – Poszukajcie tatuaży na ciałach zabitych i, psiakrew, znajdźcie mi jakichś żywych buntowników!

      Trzy domy dalej jeden z najemników wspiął się na dach i wpychał pościel do komina, podczas gdy jego kompani zgromadzili się przy drzwiach. Cosca tymczasem uspokajał Sworbrecka.

      – Podzielam twój niesmak, możesz mi wierzyć. Uczestniczyłem w paleniu najstarszych i najpiękniejszych miast świata. Żałuj, że nie widziałeś Oprile w płomieniach, rozświetlało niebo w promieniu wielu mil! To trudno nazwać jasnym punktem w karierze.

      Jubair ułożył kilka trupów w jednej linii i beznamiętnie odcinał im głowy. Łup, łup, łup, hałasował jego ciężki miecz. Dwaj jego ludzie rozerwali łuk nad drogą i ostrzyli końce belek. Jedną z nich już wbito w błoto i zatknięto na niej głowę Sheela z dziwnie wydętymi wargami.

      – Ojej – ponownie szepnął Sworbreck.

      – Odcięte głowy nigdy nie wychodzą z mody – tłumaczył Cosca. – Jeśli korzysta się z nich rozważnie i z artystycznym wyczuciem, mogą przemówić z większą elokwencją niż te wciąż przytwierdzone do szyi. Zanotuj to. Dlaczego nie piszesz?

      Staruszka o twarzy poplamionej sadzą wyczołgała się z płonącego domu. Kilku najemników otoczyło ją i zaczęło popychać tam i z powrotem.

      – Cóż za marnotrawstwo – rzekł z goryczą Lorsen do jednego z Praktyków. – Przy odpowiednim zarządzaniu to mogłaby być wspaniała kraina. Dzięki silnym rządom oraz zastosowaniu najnowszych metod z dziedziny rolnictwa i leśnictwa. W Midderlandzie mają maszynę do młócenia, która w ciągu jednego