nie mogła zasnąć. Byłoby miło.
II
Drużyna
„Cóż za dzikie życie, cóż za nowy rodzaj egzystencji!
Tylko te niewygody!”.
Henry Wadsworth Longfellow
Sumienie i zgnilizna fiuta
– Modlisz się?
Sufeen westchnął.
– Nie, klęczę z zamkniętymi oczami i gotuję owsiankę. Oczywiście, że się modlę. – Rozchylił powiekę jednego oka i popatrzył na Temple’a. – Chcesz się przyłączyć?
– Zapomniałeś, że nie wierzę w Boga? – Temple zdał sobie sprawę, że znów skubie brzeg koszuli, i się powstrzymał. – Czy możesz uczciwie stwierdzić, że On kiedykolwiek ruszył palcem, żeby ci pomóc?
– Nie trzeba lubić Boga, by wierzyć. Poza tym wiem, że mnie już nie da się pomóc.
– Więc o co się modlisz?
Sufeen otarł twarz modlitewną szmatką, zerkając na Temple’a ponad jej krawędzią.
– Modlę się za ciebie, bracie. Sprawiasz takie wrażenie, jakbyś tego potrzebował.
– Czuję się... trochę niespokojny. – Temple zauważył, że teraz zaczął gnieść rękaw, i czym prędzej cofnął dłoń. Na litość boską, czy jego palce nie spoczną, póki nie rozprawią się z każdą koszulą, którą posiada? – Czy kiedykolwiek czułeś, że wisi nad tobą przerażający ciężar...
– Często.
– ...a ty nie wiesz, jak się spod niego wydostać?
– Ale przecież ty to wiesz.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
– Nie – odparł Temple, cofając się o krok. – Nie, nie.
– Stary liczy się z twoim zdaniem.
– Nie!
– Mógłbyś z nim porozmawiać, nakłonić, żeby zakończył...
– Próbowałem, ale nie chce mnie słuchać!
– Może za słabo próbowałeś.
Temple zakrył uszy, ale Sufeen odciągnął jego ręce.
– Łatwa droga prowadzi donikąd!
– Więc ty z nim porozmawiaj.
– Jestem tylko zwiadowcą!
– A ja tylko prawnikiem! Nigdy nie twierdziłem, że jestem szlachetnym człowiekiem.
– Żaden szlachetny człowiek tak nie twierdzi.
Temple wyrwał się i odszedł między drzewa.
– Skoro Bóg chce, żeby to się skończyło, niech sam to powstrzyma! Czy nie jest wszechmogący?
– Nigdy nie zostawiaj Bogu tego, co możesz zrobić sam! – zawołał za nim Sufeen.
Temple zgarbił się, jakby te słowa były kamieniami miotanymi z procy. Ten człowiek zaczynał mówić jak Kahdia. Temple tylko miał nadzieję, że wszystko skończy się inaczej.
Niewątpliwie nikomu innemu w Kompanii nie zależało na unikaniu przemocy. Lasy były pełne chętnych wojowników, którzy poprawiali zużyte paski, ostrzyli broń, naciągali łuki. Dwaj Północni okładali się po zaróżowionych twarzach, wspinając się na szczyty podniecenia. Dwaj Kantyjczycy oddawali się własnym modłom, klęcząc przed kamieniem do błogosławieństw, który z wielką pieczą ułożyli na pniu ściętego drzewa, niewłaściwą stroną ku górze. Każdy człowiek próbuje sprzymierzyć się z Bogiem, niezależnie od tego, po której stronie stoi.
Potężny wóz wciągnięto na polanę, a zapracowane konie posilały się z worków z obrokiem. Cosca stał oparty o jedno z kół i objaśniał swoją wizję ataku na Averstock najważniejszym członkom Kompanii, płynnie przechodząc pomiędzy styryjskim a wspólną mową, obszernie gestykulując dłonią i kapeluszem na potrzeby tych, którzy nie znali żadnego z tych języków. Sworbreck przykucnął obok głazu i przygotował ołówek do opisywania wybitnego dowódcy przy pracy.
– ...żeby unijny kontyngent kapitana Dimbika mógł nadciągnąć z zachodu, wzdłuż rzeki!
– Tak jest, generale – odrzekł Dimbik, poprawiając poślinionym małym palcem kilka solidnie natłuszczonych włosów.
– Tymczasem Brachio poprowadzi skoordynowany atak ze wschodu!
– Skoor... co? – mruknął Styryjczyk, dotykając językiem zgniłego zęba.
– Zaatakujesz w tej samej chwili – wyjaśnił Przyjazny.
– Aha.
– A Jubair zejdzie ze wzgórza i wyłoni się z lasu, zamykając okrążenie! – Piórko na kapeluszu Coski miotało się, osiągając metaforyczne zwycięstwo nad siłami ciemności.
– Niech nikt nie ucieknie – wychrypiał Lorsen. – Musimy wszystkich przesłuchać.
– Oczywiście. – Cosca wysunął żuchwę i z namysłem podrapał się po szyi, gdzie pojawiła się bladoróżowa wysypka. – A wszystkie zagarnięte dobra należy zgłosić, oszacować i odnotować, żeby później podzielić łupy zgodnie z Zasadą Ćwiartek. Jakieś pytania?
– Ilu ludzi Inkwizytor Lorsen zamęczy dzisiaj na śmierć? – zapytał Sufeen donośnym głosem.
Temple popatrzył na niego z szeroko otwartymi ustami. Nie był jedyny.
– Chodziło mi o pytania dotyczące naszej taktyki... – odrzekł Cosca, nie przestając się drapać.
– Tylu, ilu będzie trzeba – wszedł mu w słowo Inkwizytor. – Myślisz, że sprawia mi to radość? Świat jest szarym miejscem pełnym półprawd. Częściowego zła i częściowego dobra. A jednak są na nim rzeczy, o które warto walczyć, i należy do tego dążyć z pełnym zaangażowaniem i oddaniem. Półśrodki do niczego nie prowadzą.
– A jeśli tam nie ma żadnych buntowników? – Sufeen odtrącił rękę Temple’a, który rozpaczliwie szarpał go za rękaw. – Jeśli pan się myli?
– Czasami tak się dzieje – przyznał Lorsen. – Odwaga polega na mężnym ponoszeniu kosztów. Każdy z nas czegoś żałuje, ale nie każdy może sobie pozwolić na to, by wyrzuty sumienia go ograniczały. Czasami trzeba popełnić małą zbrodnię, żeby zapobiec większej. Czasami mniejsze zło jest większym dobrem. Człowiek z zasadami musi podejmować trudne decyzje i ponosić ich konsekwencje. Oczywiście, można też usiąść i płakać nad niesprawiedliwością losu.
– Mnie to odpowiada – odparł Temple, śmiejąc się nieszczerze.
– A mnie nie. – Sufeen miał dziwny wyraz twarzy, jakby patrzył poza zgromadzonych ludzi na coś znajdującego się w oddali. Temple wyczuwał w jego głosie złą wróżbę. Jeszcze gorszą niż zazwyczaj. – Generale Cosca, chcę zejść do Averstock.
– Jak my wszyscy! Nie słyszałeś mojej mowy?
– Przed atakiem.
– Po co? – zażądał Lorsen.
– Żeby porozmawiać z mieszkańcami – odrzekł Sufeen. – Dać im szansę wydania buntowników.
Temple się skrzywił. Mój Boże, cóż za absurdalny pomysł. Szlachetny, prawy, odważny i absurdalny.
–