na to pytanie była kompletnie nieważna…
– Mam dla was coś małego… ale i dużego – zaczęła, jak nie ona. – Dla was obojga!
Ucieszyłam się, choć jeszcze nie z prezentu, ale z tego, że najnormalniej w świecie zignorowała siedzącą obok Oksanę, aż ta poczuła się jak trzeba, znaczy głupio, i w niemal niewidoczny sposób usiłowała nas opuścić.
– Zostań! – poprosił ją mój mąż.
– Ciasto i kofie ja prigotuju.
I już jej nie było, za to w ręku matki pojawiła się długo i powoli wyjmowana z papieru książka.
Książka? Nie wyglądała na kolejny album o pieskach, kotkach, chomikach czy angorskich świnkach morskich. O świnkach, biedaczkach zmutowanych wbrew sobie chyba z pudlami podłączonymi do prądu, by prezentować się jak Oksana porwana do music-hallu, dostaliśmy w zeszłym roku. Nie, matka położyła na stół najzwyczajniejszy poradnik, w dodatku dla bab, więc nie dla nas obojga. GDY PANI NIE MA W DOMU – odczytałam beznamiętnie tytuł. Cóż za faux pas! Nie dosyć, że pewnie chce mi znów wytknąć, co robię źle, bo zapewne chodzi o jakąś perfekcyjną nad-Małgorzatę Rozenek, która sprząta, pierze i gotuje, wcale nie będąc przy tym obecna, to jeszcze nic nie kupiła Markowi, stare skąpiradło!
– Poradnik? – wypuściłam długo a powoli wciągane nosem, perfekcyjnie przez całą rodzinę zatrute powietrze.
Matka zrobiła to samo, jakby mnie przedrzeźniała. I jeszcze cmoknęła!
– Niezupełnie – wykrztusiła wreszcie.
– KALINA CHWOST? – Marek łypnął na stół z okładką, a potem na mnie. – A ty… nie miałaś wczoraj tej książki w sypialni?
– Miałam, ale inną… Dotyk masażysty! Okazał się…
– Dotyk? – ożywiła się matka, dolewając sobie winka.
– Tak – wyjaśniłam. – I to faktycznie nie jest poradnik, bo ta autorka chyba nie tworzy poradni…
– Wiem, co ona tworzy. – Doktor Dziubak-Kalińska osobliwie zakołysała się na krześle, a wraz z nią perfekcyjne koroneczki.
– Skąd wiesz… czytasz takie rzeczy?
– Ależ skąd, nie czytam! Ja… – Matka teatralnie wzruszyła ramionami. – Ja je piszę!
– Ha! – zakrzyknął Marek, porywając i wychylając do dna kieliszek teściowej.
Potem nastąpiła cisza, w której przypomniałam sobie zajawkę z okładki Masażysty: „Nektar młodości dla bardzo dojrzałych kobiet zgrabnie wpisuje się w modny nurt powieści erotycznych”… Wzięłam ze stołu Gdy pani nie ma w domu i odwróciłam na grzbiet. „Gdy pani nie ma w domu, zdarza się czasem, że zostaje pan i służąca albo niania, a wtedy”… Bez słowa podałam książkę Markowi.
– Mamo, to przecież jest… – zaczęłam nieśmiało.
– Tak, to jest O SEKSIE! – zaskrzeczała radośnie. – Normalna, ludzka rzecz, SEKS! – krzyknęła mi w nos.
Nie trzeba było długo czekać, nie trzeba było wcale czekać, by w drzwiach pojawił się Michaś.
– Seks? Ktoś tu mówił o seksie?
– Coś ty, głucholcu, babcia się… zakasłała.
– Seks? – zapiszczała Julka, wciągając do salonu swoją nową lalkę. – Lola tak mówi…
– Jaka Lola, córuniu?
– Ona. – Wskazała lalkę. – Dałam jej na imię Lola.
Ręce mi opadły jeszcze niżej niż przed momentem, teraz to już po prostu do garażu. Skąd moja córka wytrzasnęła to kurewsko-kabaretowe imię?! Odziedziczyła geny po babce?
– O, słyszysz? – Jula uciskała Lolę gdzieś pod sukienką.
„Pi, pi, pi” – usłyszałam.
– Seks, seks, seks – przetłumaczyło moje ukochane dziecko, wybuchając niewinnym, czteroipółletnim śmiechem. Czy wiedziała, co mówi? A matka? Wiedziała? W każdym razie superkulturalnie pociągnęła łyk z butelki, znów zakołysała się na krześle i zaczęła dokonywać coming outu…
– No cóż, jak wiecie, nosił wilk razy kilka… Tak i mnie kilka razy nosiło, by opowiedzieć kilka ważnych dla mnie historii, które rozpaliły nie tylko mnie samą, ale podnieciłyby wiele spragnionych kobiet, nigdy nie byłam egoistką! No i wreszcie się zebrało na tyle dużo, że postanowiłam… Thomas Mann, na przykład, całe życie prowadził dziennik swoich stosunków, wszystko w nim zapisywał, nawet masturbację… My, twórcy, czerpiemy z doświadczeń, które przekuwamy w słowo.
– Chcesz powiedzieć, że opisałaś tu historie ze swojego życia?! – Wgapiałam się w nią jak sroka w gnat.
– Pisarz jest jak wampir, wysysa z siebie i ze swego otoczenia – odparła tajemniczo.
– To nie mogłaś pisać o seksie myszek preriowych, które podobno czterdzieści godzin non stop kopulują? Albo o płetwalu błękitnym i jego czterometrowym penisie? To też jest twoje otoczenie!
– Trzymetrowym, nie przesadzajmy!
– Co ty, matka, kto by czytał o zwierzętach? Już prędzej o wampirach, słyszałaś? – zagrzmiał synuś i odwrócił się do naszej natchnionej seksliteratki. – Szkoda, babciu, że to nie ty napisałaś sagę Zmierzch. – Michał popatrzył na nią z dumą i urazą jednocześnie. – Miałbym wszystkie laski w kieszeni!
– Laski! W kieszeni! – ucieszyła się Julka i trzykrotnie nacisnęła Lolę: seks!, seks!, seks!
Ale nie było już po co wyrzucać wnuków z pokoju, musztarda po obiedzie. A matka mówiła dalej w najlepsze, ukwiecając spicz ulubionymi przysłowiami:
– Nie urodzi sikorka słowika, nie zamierzam być Szekspirem, ale po pierwszej książce, która stała się bestsellerem i zarobiła na moje superautko, doszłam do wniosku, że jedna przepiórka wiosny nie czyni, i napisałam następną.
– Poczytasz mi ją, babciu? – Julka uczepiła się jej nogi.
– Oczywiście, kochanie! – Pogłaskała małą po główce.
– No chyba teraz przesadziłaś! Marek, powiedz coś!
Mój mąż, jakiś coraz bledszy, wczytywał się w milczeniu w książkę, a matka się broniła.
– No co? Poczytam jej, jak dorośnie, za kilkanaście lat!
– Będziesz wtedy po dziewięćdziesiątce! – przypomniałam uprzejmie.
Doktor weterynarii Dziubak-Kalińska spojrzała na mnie jak Konopnicka, Orzeszkowa, Mniszkówna i Grochola w jednej osobie.
– I co z tego? Dzięki moim książkom będę nieśmiertelna! A tę następną, którą już szkicuję, opublikuję wreszcie pod własnym nazwiskiem. Dosyć hipokryzji i głupiego ukrywania się! Dlatego… dlatego najpierw lojalnie zdecydowałam się wam powiedzieć, bo najważniejsza jest rodzina.
– Dosyć hipoklyzji! – Julka nacisnęła lalkę.
– A myślicie, że co? – Matka przeszła do ataku. – Że wasz ojciec to Clark Gable był? Że mi gasił pożar w Tarze? Nie rozpalał, to i nie gasił… – Zacmokała, lecz już nie wiedziałam, czy ze wstydu, jak dotychczas, czy ze starczej chuci, którą przed nami bezwstydnie odkrywała. – Musiałam szukać ciepła gdzie indziej, całe życie szukałam! Raz było łatwiej, raz trudniej, ostatecznie nieważne, jaki kot, byle łapał myszy, ale złote gołąbki nie lecą same do gąbki!
Wolałam nie dociekać, co za koty, jakie myszy i jakie gąbki