Lucinda Riley

Siostra Słońca


Скачать книгу

do Mariam.

      – Czy mam jutro coś w Nowym Jorku?

      – Kolację o siódmej z Thomasem Allebachem, szefem marketingu firmy od tych perfum, których jesteś twarzą – odpowiedziała bez wahania.

      – Dobrze.

      Thomas i ja spotykaliśmy się od czasu do czasu, odkąd rzucił mnie Mitch, ale nie byłam nim specjalnie zauroczona. – A w niedzielę?

      – Nie mamy nic w kalendarzu.

      – Świetnie. Odwołaj kolację. Powiedz Thomasowi, że zdjęcia się przeciągnęły czy coś w tym rodzaju, przełóż lot na niedzielę wieczorem i przedłuż mi pobyt w hotelu na dwie noce. Chcę zostać w Paryżu.

      – Wspaniale. To cudowne miasto. Potwierdzę, jak wszystko załatwię.

      – Dziękuję, Mariam.

      – Nie ma sprawy.

      – Zostaję dłużej – oznajmiłam Maxime’owi, kiedy wynurzył się po prysznicu z łazienki.

      – Szkoda, że nie będzie mnie w mieście przez weekend. Gdybym wiedział…

      – Ooo… – Starałam się nie zdradzić rozczarowania. – Pewnie niedługo znów tu będę.

      – Daj mi znać kiedy, dobrze? – powiedział, ubierając się. – Odwołałbym ten wyjazd, gdybym mógł, ale to ślub przyjaciela. Przykro mi.

      – Zostaję dla Paryża, nie dla ciebie. – Zmusiłam się do uśmiechu.

      – A on kocha cię tak samo jak ja. – Cmoknął mnie w czoło. – Miłego weekendu. Odzywaj się.

      – Dobrze.

      Kiedy wyszedł, wciągnęłam kreskę na pociechę i zastanawiałam się, na co mam ochotę w Paryżu. Ale jak we wszystkich innych wielkich miastach, kiedy tylko wyjdę za próg Ritza, w kilka minut zostanę rozpoznana, ktoś da znać prasie i zaraz się pojawi niechciane towarzystwo.

      Moja ręka zawisła nad telefonem. Już miałam dzwonić do Mariam, żeby wróciła do planu A, kiedy niczym pod wpływem czarów, komórka zabrzęczała.

      – Elektro, tu Mariam. Chciałam tylko powiedzieć, że lot jest już przełożony na niedzielę, a rezerwacja pokoju przedłużona.

      – Dzięki.

      – Mam zamówić stolik w którejś z restauracji?

      – Nie… – Z jakiegoś powodu łzy napłynęły mi do oczu.

      – Wszystko w porządku, Elektro?

      – Tak.

      – Jesteś teraz… zajęta?

      – Nie, nie.

      – To mogłabym do ciebie wpaść? Susie przysłała dziś kilka umów, które powinnaś podpisać.

      – Jasne, wpadaj.

      Przyszła po kilku minutach, roztaczając wokół siebie ten cudowny zapach. Podpisałam kontrakty, a potem zapatrzyłam się smutno w okno na zapadający nad Paryżem zmierzch.

      – To jakie masz plany na wieczór? – spytała.

      – Nie mam żadnych, a ty?

      – Nic poza kąpielą. Idę do łóżka i poczytam sobie jakąś książkę – odparła.

      – Wiesz, chciałabym dokądś pójść, zajrzeć do kawiarni, gdzie pracowałam jako kelnerka, i zjeść coś zwyczajnego jak normalni ludzie, ale nie jestem w nastroju, żeby wszyscy się na mnie gapili.

      – Rozumiem – Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym wstała. – Mam pomysł. Zaczekaj.

      Znikła, ale po kilku minutach już była z powrotem. Przyniosła chustę.

      – Mogę ci ją przymierzyć? Zobaczymy, jak byś wyglądała.

      – Chcesz mi ją zarzucić na ramiona?

      – Nie, zawiązać ci ją na głowie, jak moją. Wszyscy obchodzą z daleka kobiety w hidżabie i dlatego właśnie wiele muzułmanek decyduje się go nosić. Spróbujemy?

      – Dobra. To pewnie jedyna stylizacja, której jeszcze nie miałam – dodałam ze śmiechem.

      Usiadłam na brzegu łóżka, a Mariam zamotała mi chustę na głowie, ułożyła mi na ramionach jej końce i przypięła.

      – Gotowe. Patrz. – Skinęła na lustro.

      To było nie do wiary. Nawet ja sama bym siebie nie poznała.

      – Fajnie, doskonale, ale z resztą mojego ciała niewiele da się zrobić, co?

      – Masz ze sobą jakieś ciemne spodnie albo legginsy?

      – Tylko te czarne dresy, które miałam na sobie w samolocie.

      – Nadadzą się. Włóż je, a ja jeszcze coś przyniosę.

      Tak zrobiłam. Po chwili Mariam pojawiła się z jakąś sukienką na ręce i strzepnęła ją. Zobaczyłam, że to tani drukowany w kwiaty chałat z długimi rękawami.

      – Kupiłam to sobie na wypadek, gdybym miała jakieś eleganckie wyjście z tobą. Oszczędzam ten strój na specjalne okazje, ale mogę ci go pożyczyć.

      – Wątpię, czy w to wejdę.

      – Nie sądzę, żebyśmy miały tak różny obwód w biuście. Ja noszę to jako sukienkę, dla ciebie będzie tuniką. Przymierz – nalegała.

      Zrobiłam to i przekonałam się, że ma rację. Sukienka pasowała w ramionach i sięgała do połowy uda.

      – I proszę! Teraz nikt cię nie pozna. Jesteś muzułmanką.

      – A buty? Mam tylko szpilki od Louboutina i baleriny od Chanel.

      – Włóż sportowe buty, które miałaś w samolocie – zasugerowała, ruszając do mojej walizki. – Mogę?

      – Śmiało – powiedziałam, gapiąc się na swoje odbicie w lustrze. – W tym nakryciu głowy i prostej bawełnianej sukience mógłby mnie wytropić tylko ktoś o naprawdę sokolim wzroku.

      – Świetnie – pochwaliła mnie Mariam, kiedy włożyłam buty. – Pełna transformacja. Jeszcze tylko jedno… Mogę zajrzeć do twojej kosmetyczki?

      – Pewnie.

      – Musimy tylko zrobić ci ciemną kreskę wokół oczu. Zamknij powieki.

      Posłusznie je opuściłam. Przypomniało mi się, jak byłyśmy z siostrami na jachcie Pa Salta podczas corocznych letnich rejsów i jak szykowałyśmy się do kolacji, kiedy dobijaliśmy do brzegu. Uważały mnie za zbyt młodą na makijaż, więc tylko siedziałam na łóżku i patrzyłam, jak Maja pomaga się malować Ally.

      – Masz taką piękną karnację. Taką promienną, dosłownie. – Mariam westchnęła. – No, teraz jestem przekonana, że nikt cię dziś nie będzie niepokoił.

      – Naprawdę tak myślisz?

      – Wiem na pewno, ale wypróbuj to na dole, kiedy będziemy przechodzić koło recepcji. Gotowa? Idziemy?

      – Tak, czemu nie? – Sięgnęłam po torebkę Louisa Vuittona, ale moja asystentka mnie powstrzymała.

      – Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, włóż do mojej torebki. – Wskazała na tanią konduktorkę ze sztucznej skóry przewieszoną przez ramię. – Gotowe?

      – Tak.

      W windzie, choć wsiadły z nami trzy inne osoby, nikt na mnie nie spojrzał. Przeszłyśmy przez lobby. Recepcjonista rzucił na nas okiem, ale zaraz znów skierował wzrok na ekran komputera.

      –