Lucinda Riley

Siostra Słońca


Скачать книгу

Cześć, Christian. Zastanawiam się, że może rzeczywiście pojechałabym z tobą do Atlantis.

      – Świetnie! Marina i Claudia bardzo się ucieszą. To zabrać cię z Ritza za godzinę?

      – Dobrze, dzięki.

      Wysłałam SMS-a do Mariam.

      Obudziłaś się już?

      Tak. Potrzebujesz czegoś?

      Zadzwoń.

      Od razu się odezwała. Wyjaśniłam jej, że muszę lecieć do Stanów z Genewy, a nie Paryża.

      – Nie ma problemu. Mam zamówić ci hotel?

      – Nie, jadę do domu zobaczyć się z rodziną.

      – Cudownie! – Zareagowała z takim entuzjazmem, że aż czułam, jak się uśmiecha. – Zaraz oddzwonię i wszystko ci potwierdzę.

      – A co z tobą, Mariam? – Nagle uświadomiłam sobie, że zostawiam ją samą. – Dasz sobie radę w Paryżu? Może kupisz dla siebie bilet powrotny na dziś. Jak wolisz?

      – Nie, Elektro. Chętnie zostanę. Planowałam, że po południu zobaczę się z Bardinem, jeśli nie miałabyś nic przeciw temu. Więc wszystko pozałatwiam i spotkamy się na lotnisku w Genewie jutro wieczorem.

      Wzięłam kreskę z paczuszki, którą zostawił mi Maxime, a potem powrzucałam rzeczy do walizki i torby i zamówiłam sobie francuskie ciastka oraz – żeby mieć czystsze sumienie w związku z węglowodanami – owoce. Po śniadaniu zawołałam boya, żeby zabrał moje rzeczy na dół. Założyłam ogromne czarne okulary (CeCe powiedziała kiedyś, że wyglądam w nich jak mucha plujka) i ruszyłam za swoim bagażem do Christiana, czekającego w wygodnym mercedesie. Przywitał mnie i otworzył mi tylne drzwi, ale pokręciłam głową.

      – Pojadę z przodu, jeśli ci to nie przeszkadza.

      – Ależ skąd – powiedział i pomógł mi wsiąść.

      Kiedy się mościłam, poczułam kojący zapach skórzanych siedzeń, odświeżacza powietrza i ten dobrze mi znany cytrynowy aromat wody kolońskiej Pa Salta. Wsiadałam do różnych aut taty, odkąd byłam mała, a ten zapach nigdy się nie zmieniał, nawet teraz, kiedy jego już nie było. Kojarzył się z domem i bezpieczeństwem. Gdybym umiała zamknąć go w buteleczce i nosić przy sobie, na pewno bym to zrobiła.

      – Masz wszystko, czego potrzebujesz, Elektro? – zapytał Christian, uruchomiając silnik.

      – Tak.

      – Podróż zwykle trwa około pięciu godzin – powiedział, kiedy ruszyliśmy gładko spod Ritza.

      – Mówiłeś mamie, że przyjadę?

      – Tak. Pytała, czy masz jakieś szczególne wymogi dietetyczne.

      – O…

      Zdałam sobie sprawę, że ostatni raz byłam w domu, kiedy starałam się robić sobie detoks i piłam hektolitry zielonej herbaty. Przyjechałam z Mitchem, który był czysty jak łza. Ja miałam na wszelki wypadek butelkę wódki, gdybym jednak pękła. Co zresztą się stało, ale nic dziwnego, bo to był pierwszy raz w Atlantis bez Pa Salta. Żałoba bez pogrzebu.

      – Wygodnie ci, Elektro?

      – Jasne, dziękuję. Christian?

      – Tak?

      – Czy woziłeś Pa Salta w wiele miejsc?

      – Nie, niespecjalnie. Zwykle na lotnisko w Genewie, kiedy miał lecieć swoim prywatnym odrzutowcem.

      – Wiedziałeś dokąd?

      – Czasami tak.

      – No to dokąd?

      – O, w różne miejsca na świecie.

      – Wiesz, czym się konkretnie zajmował?

      – Nie mam pojęcia, Elektro. Był bardzo skryty.

      – Mało powiedziane. – Westchnęłam. – Nie sądzisz, że to dziwaczne, że nikt z nas się nie orientował, co robi? Większość dzieci przecież mówi: „Mój tata jest sklepikarzem albo prawnikiem”, a ja nic nie mogłam powiedzieć, bo nic nie wiedziałam.

      Christian milczał, nie odrywając wzroku od drogi. Trudno było uwierzyć, że jako rodzinny kierowca, prowadzący zarówno auta, jak i łodzie, nie jest bardziej zorientowany.

      – Wiesz co? – rzuciłam.

      – Nie, póki mi nie powiesz. – Przez jego usta przemknął uśmiech.

      – Kiedy miałam wszystkie te kłopoty w szkole i po mnie przyjeżdżałeś, ty i twój samochód byliście dla mnie strefą bezpieczeństwa.

      – A co to takiego?

      – O, na terapii tak się nazywa miejsce, gdzie można uciec w wyobraźni albo wspomnieniami. Tam gdzie człowiek jest szczęśliwy. Często marzyłam, żebyś po mnie przyjechał. Wyobrażałam sobie, że czekasz na dole, by mnie zabrać.

      – Czuję się zaszczycony. – Tym razem naprawdę się do mnie uśmiechnął.

      – Czy ty sam zgłosiłeś się do pracy dla Pa Salta?

      – Twój ojciec znał mnie od dziecka. Mieszkałem… blisko, a on bardzo mi pomagał. I mojej matce.

      – Chcesz powiedzieć, że był dla ciebie kimś w rodzaju ojca?

      – Tak – przyznał po chwili milczenia. – Był.

      – To może ty jesteś tą tajemniczą siódmą siostrą! – Zachichotałam.

      – Twój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem i wszyscy głęboko przeżywamy jego stratę.

      Czy Pa Salt był dobry, czy apodyktyczny? Czy też jedno i drugie?zastanawiałam się, gdy mijaliśmy przedmieścia Paryża i wjeżdżaliśmy na autostradę. Odchyliłam trochę siedzenie i zamknęłam oczy.

      3

      – Elektro, jesteśmy na przystani – usłyszałam łagodny szept.

      Oprzytomniałam, zamrugałam w jasnym świetle i zdałam sobie sprawę, że to blask słońca odbijającego się od lustra wód Jeziora Genewskiego.

      – Przespałam dobre cztery godziny – powiedziałam zaskoczona, wysiadając z auta. – Mówiłam, że z tobą czuję się bezpiecznie. – Uśmiechnęłam się do niego, kiedy otwierał bagażnik. – Potrzebuję tylko torby, resztę możesz zostawić do jutra.

      Zamknął samochód i poszedł przodem do miejsca, gdzie była zacumowana szybka łódź motorowa. Podał mi rękę, żebym wsiadła, po czym zajął się przygotowaniami, by ruszyć, a ja umościłam się wygodnie na miękkiej skórzanej kanapie blisko steru. Myślałam o tym, z jaką radością zawsze wracałam do Atlantis. Ale wyjeżdżając stąd, zwykle czułam ulgę.

      Może tym razem będzie inaczej, powiedziałam i westchnęłam, bo ta wieczna nadzieja jakoś nigdy się nie spełniała.

      Christian odpalił silnik i popłynęliśmy do domu mojego dzieciństwa. Jak na koniec marca było ciepło. Przyjemnie. Czułam promienie słońca na twarzy, we włosach – wiatr.

      Kiedy zbliżaliśmy się do półwyspu, na którym stał nasz dom, wyciągałam szyję, żeby jak najszybciej dostrzec zza drzew Atlantis. Dom był niezwykły – tak śliczny, że przypominał trochę disnejowski zamek. Kompletnie nie pasował do Pa Salta, pomyślałam. Ojciec miał bardzo mało ubrań. Z tego, co pamiętam, na okrągło nosił te same trzy marynarki – lnianą latem, tweedową zimą i jeszcze jedną, z niezidentyfikowanej bliżej tkaniny, w okresach przejściowych. W jego pokoju było tak mało sprzętów jak