poprzeć – paplała Kiki.
– To znaczy, że babka Cecily jest kimś w rodzaju amerykańskiego odpowiednika członka rodziny królewskiej?
– O, zdecydowanie, ale czy to wszystko nie jest tylko jakąś wydumaną szaradą? – Kiki westchnęła teatralnie, wrzucając niedopałek do kominka. – Cecily, strasznie żałuję, że nie zastałam twojej matki, bo chciałam namówić ją, by pojechała ze mną do Kenii, kiedy będę tam wracać w końcu miesiąca. I oczywiście, żeby zabrała ciebie. Afryka by cię zachwyciła. To zawsze niebieskie niebo, ciepło i cudowna dzika przyroda.
– Kiki, rozumiem, że tęsknisz za Kenią, ale to nie całkiem tak, Cecily – wtrącił Tarquin. – Owszem, niebo jest niebieskie, ale czasem pada deszcz. O matko, leje jak z cebra, a zwierzęta mogą nie być tak urocze, jeśli przypadkiem upatrzą sobie ciebie na obiad.
– Mój drogi, u mnie, w Mundui, to się nie zdarza! Najdroższa Cecily, musisz przyjechać z mamą i same zobaczycie.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony, ale wątpię, by mama była gotowa zostawić moją siostrę Mamie, która spodziewa się dziecka.
– Oj, naprawdę, każdego dnia tysiące kobiet rodzi. Nawet ja miałam ich troje! Niedawno weszłam do kuchni w Mundui, by wydać instrukcje co do lunchu, na który zaprosiłam gości, i zobaczyłam, jak jedna ze służących przykucnęła. Miała główkę dziecka między nogami. Oczywiście wezwałam pomoc, ale nim dojechała, reszta dziecka już się z niej wyślizgnęła. Leżało w pyle na ziemi, krzycząc głośno, nadal połączone z matką pępowiną.
– Rany boskie! – zawołała Cecily. – I przeżyło?
– Oczywiście. Jedna z krewnych tej kobiety przecięła pępowinę, podała dziecko matce i wyprowadziła ją, by trochę odpoczęła. A ta następnego dnia już znów była w kuchni i krzątała się jak zwykle. Myślę, że teraz robi się wokół rodzenia za dużo szumu. Nie sądzisz, Tarquin?
– Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem – odparł i nieco pobladły, wziął łyk brandy.
– W każdym razie ty i twoja mama musicie pojechać ze mną do Kenii. Wyruszam w końcu stycznia, po tym, jak zobaczę się z prawnikami zmarłego męża w Denver. Jest więc mnóstwo czasu, żeby wszystko przygotować. A teraz powiedz, gdzie jest łazienka?
– W korytarzu, po prawej stronie. – Cecily wstała. – Pokażę.
– Skoro potrafię nie zabłądzić w buszu, to chyba trafię i do łazienki. – Kiki uśmiechnęła się i ulotniła z pokoju.
– I jak tam, Cecily, co porabiałaś od naszego spotkania? – spytał Tarquin.
– Och, niewiele. Jak mówiłam, byłam przeziębiona.
– To jedź do Kenii, tam szybko wrócisz do formy. Czy cały ten pomysł nie wydaje ci się nęcący?
– Naprawdę nie wiem. Byłam w Europie… w Londynie i Szkocji, w Paryżu i Rzymie… ale tam nie ma lwów. Zresztą nawet gdybym miała ochotę na taką podróż, wiem, że mama nigdy nie zostawi Mamie, cokolwiek opowiada Kiki. A czy… tubylcy są… nastawieni pokojowo?
– Większość tych, których spotkałem, tak. Wielu pracuje dla naszego wojska, a Kikujowie Kiki są jej bardzo oddani.
– Kikujowie?
– Miejscowe plemię z rejonu Naivasha.
– Nie noszą więc dzid i nie chodzą jedynie w przepaskach na… biodrach? – Cecily zaczerwieniła się lekko.
– No, u Masajów panują mniej więcej takie zwyczaje, ale oni mieszkają daleko, na równinach, i zajmują się bydłem. Nie sprawiają kłopotów, jeśli im się nie wchodzi w drogę.
– To jak? – odezwała się Kiki, wracając do pokoju i wymachując torebką, której paski przeplotła przez swoje eleganckie białe palce. – Udało ci się przekonać Cecily, żeby ze mną pojechała?
– Nie wiem. Przekonałem cię? – Tarquin popatrzył na dziewczynę z błyskiem w brązowych oczach.
– Wydaje się, że tam na pewno jest ciekawiej niż w Nowym Jorku, ale…
– Kochanie – Kiki położyła dłoń na ręce Tarquina – musimy iść, bo spóźnimy się na herbatę z Forbesami, a wiesz, jacy oni są punktualni.
– Ja wyjeżdżam do Afryki jutro – oznajmił Tarquin, wstając. – Muszę zgłosić się w oddziale do końca tygodnia, ale mam wielką nadzieję, Cecily, że pomyślisz o wizycie w Kenii i że niedługo się tam spotkamy.
– A ja jeszcze tu wrócę, żeby cię do tego zmusić! – Kiki roześmiała się, po czym wypłynęła z salonu, gdy Tarquin otworzył jej drzwi.
Kiedy wyszli, Cecily przysiadła na obramowaniu osłony przed kominkiem i dopijając resztkę brandy, zamyśliła się nad propozycją Kiki. W sylwestra uznała zaproszenie za grzecznościowe.
– Afryka – powiedziała powoli na głos, przesuwając palcem po brzegu kieliszka.
Nagle zerwała się, złapała płaszcz i kapelusz z szafy w holu, wybiegła z domu i ruszyła szybko do lokalnej biblioteki, żeby zdążyć przed zamknięciem.
*
Tego wieczoru podczas kolacji z ojcem powiedziała mu o propozycji Kiki.
– Co myślisz, tato? Czy mama pozwoliłaby mi wybrać się tam bez niej?
– Co ja sądzę? – Walter odstawił kieliszek z bourbonem i złączył palce obu dłoni, zastanawiając się nad pytaniem córki. – Żałuję, że nie mogę pojechać tam z tobą w zastępstwie matki. Zawsze marzyłem, żeby zobaczyć Afrykę. Może ta podróż z Kiki to właśnie coś, czego ci trzeba, by zapomnieć o Jacku i zacząć nowy rozdział? Jesteś moją ukochaną córką – dodał, wstał i pocałował Cecily w czubek głowy. – A teraz muszę iść. Mam spotkanie w klubie. Powiedz Mary, że wrócę przed dziesiątą. Porozmawiam z twoją matką, kiedy wróci z Chicago. Dobranoc, moja droga.
Gdy wyszedł, Cecily poszła na górę. Położyła się na łóżku i zaczęła oglądać trzy książki, które wypożyczyła z biblioteki. Było w nich mnóstwo rysunków, obrazków i fotografii czarnych mieszkańców Afryki i białych mężczyzn, którzy stali dumnie nad ciałami zabitych lwów albo unosili triumfalnie ogromne kły słoniowe. Wzdrygnęła się na ten widok, ale był w tym i przyjemny dreszcz emocji na myśl, że może pojechać do tak cudownego i dzikiego kraju. Tam gdzie nikt nie słyszał nic ani o niej, ani o jej zerwanych zaręczynach z Jackiem Hamblinem.
*
– Cecily, mogłabyś przyjść do mnie i twojej matki do salonu, jak będziesz gotowa? – zapytał ojciec, kiedy weszła do holu i strzepywała z palta śnieg.
Od rana nie było jej w domu. Najpierw poszła ułożyć włosy, a po południu zobaczyć się z Mamie.
– Oczywiście, tato. Za chwilkę będę.
Podała palto Mary i skierowała się do łazienki na dole, gdzie doprowadziła się do porządku. Kiedy otworzyła drzwi salonu, w kominku wesoło trzaskał ogień. Ojciec zaprosił ją do środka. Matka siedziała z kamienną twarzą.
– Usiądź, moja droga.
– O czym chcieliście ze mną pomówić? – spytała Cecily, gdy ojciec sadowił się w fotelu przy kominku.
– Dzisiaj Kiki znów przyszła i namawiała mnie usilnie, żebyśmy pojechały z nią do Afryki. Powiedziałam jej, że nie zostawię Mamie tuż przed porodem – oznajmiła Dorothea. – Ale ojciec sądzi, że ty powinnaś jechać.
– Tak – potwierdził Walter. – Jak wyjaśniłem twojej matce, to nie tylko okazja,