trochę tak, jakby z dala od Manhattanu, tu, gdzie nikt jej nie znał, nareszcie mogła być sobą.
Rozległo się pukanie do drzwi i wyjrzał zza nich pan Jones.
– Panienki dokumenty zostały sprawdzone i podjechał samochód – powiedział, oddając jej paszport. – Kufer już załadowany. Jest panienka gotowa iść?
– Tak, dziękuję.
Kiedy schodziła po trapie, uderzył w nią przenikliwie zimny wiatr; wokół kłębiła się mgła. Szofer pomógł jej zająć miejsce w czekającym bentleyu.
– Wygodnie panience? – spytał, gdy uruchomił silnik, a ona mościła się na miękkiej skórzanej kanapie z tyłu. – Są tu koce, gdyby było panience zimno.
– Dziękuję, nie trzeba. Jak długo będziemy jechać?
– To zależy od mgły, ale sądzę, że dotrzemy do Woodhead Hall za dwie, trzy godziny. Jest tam termos z gorącą herbatą, gdyby panienkę suszyło.
– Dziękuję – powtórzyła, zastanawiając się, co, na Boga, znaczy to „suszyło”.
Tak naprawdę jazda trwała dobrze ponad trzy godziny. Cecily raz po raz przysypiała. Przez mgłę nic nie było widać. Kiedy poprzednim razem była w Anglii, Audrey podjęła ją i jej rodziców w swoim wielkim londyńskim domu na Eaton Square, a potem pojechali do Paryża. Miała tylko nadzieję, że pogoda nieco się poprawi i uda się jej zobaczyć trochę wiejskich krajobrazów, z których słynie Anglia. Dorothea odwiedziła już kiedyś przyjaciółkę w jej ogromnej wiejskiej posiadłości w rejonie zwanym zachodnim Sussex i twierdziła, że jest tam pięknie. Jednak kiedy szofer przejechał przez wielką bramę i oznajmił, że są na miejscu, było już niemal ciemno i Cecily dostrzegła jedynie tajemnicze zarysy ogromnej gotyckiej budowli na tle gasnącego nieba. Zbliżając się do portyku przy wejściu, westchnęła z rozczarowaniem na widok surowej cegły na fasadzie. Nie przypominało to domów, o których czytała w powieściach Jane Austen. Tamte były wykładane gładzonym kamieniem, ten pasowałby bardziej do ponurych nowel Edgara Allana Poe.
Drzwi otworzył dostojny mężczyzna. O mało nie wzięła go za męża Audrey, lorda Woodheada, ale przedstawił się jako lokaj. Cecily weszła do ogromnego holu; na wprost wznosiły się mahoniowe schody imponujących rozmiarów, choć dość paskudne.
– Cecily, kochanie!
Audrey – równie ładna i energiczna, jak zapamiętała Cecily – przyszła ją powitać i ucałowała w oba policzki.
– Jak podróż? Nie znoszę rejsów po oceanie, a ty? Te wielkie fale… żołądek tego nie znosi. Chodź, pokażę ci, gdzie jest twój pokój, na pewno jesteś zmęczona. Kazałam służącej napalić w kominku. Drogi Edgar strasznie skąpi na ogrzewaniu.
Kiedy Cecily rozłożyła jako tako rzeczy, usiadła przy kominku, by rozgrzać ręce, i spojrzała na łoże z baldachimem. W pokoju było lodowato. Cieszyła się, że matka ostrzegła ją, jak zimno bywa w angielskich posiadłościach na wsi, i dopilnowała, żeby zabrała w bagażu ciepłe długie majtki i podkoszulki.
Choć Audrey twierdziła, że Cecily musi być zmęczona po podróży, ona czuła się ożywiona i wcale nie chciało się jej spać. Kiedy służąca rozpakowała jej „angielskie” stroje i wzięła suknię do wyprasowania przed kolacją, dziewczyna narzuciła na siebie wełniany blezer, otworzyła drzwi i rozejrzała się po korytarzu. Poszła w lewo i nim dotarła do końca, naliczyła dwanaścioro drzwi. Wróciła i sprawdziła prawą stronę korytarza.
– Dwadzieścia cztery. – Westchnęła, zastanawiając się, jak służba może spamiętać, kto zajmuje który pokój, bo na zewnątrz nie było numerów, jak to jest w hotelach.
Weszła do swojej sypialni i zastała pokojówkę, która dokładała do ognia.
– Powiesiłam panienki suknię w garderobie. Jest gotowa na wieczór.
– W garderobie?
– Tak, tam. – Pokojówka wskazała na szafę. – Przygotowałam też panience kąpiel, tu obok, ale jest tam trochę chłodnawo, więc radziłabym skorzystać z wanny, póki woda nie ostygnie, a potem szybko wracać tutaj i zagrzać się przy kominku.
– Dobrze, dziękuję.
– Będzie panienka potrzebować pomocy przy układaniu włosów? Co wieczór pomagam lady. Mam do tego smykałkę.
– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony, ale na pewno dam sobie radę. Masz na imię…?
– Doris, panienko. Migiem wrócę, kiedy tylko panienka się wykąpie.
Cecily rozebrała się, narzuciła szlafrok i przeszła do łazienki. Była skonsternowana. Przez akcent i dobór niektórych słów miała wrażenie, że Doris mówi w obcym języku. Jednak pokojówka na pewno nie myliła się co do temperatury w łazience czy wody. Cecily wskoczyła do niej, po czym wyskoczyła z powrotem najszybciej, jak to było możliwe, i już zmierzała do swojego pokoju, gdy zobaczyła młodego mężczyznę, mniej więcej w jej wieku, który szedł korytarzem.
Historia z Jackiem sprawiła, że Cecily nie była w nastroju do romansowania, ale kiedy nieznajomy uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej, serce zabiło jej mocniej. Spod kosmyków czarnych błyszczących włosów – zdecydowanie zbyt długich jak na dżentelmena – popatrzyły na nią uważnie wielkie brązowe oczy w oprawie gęstych, dziewczęcych niemal rzęs.
– Witaj – powiedział, kiedy znalazł się tuż przy niej. – Mogę spytać, z kim mam przyjemność?
– Cecily Huntley-Morgan.
– Ach, tak? I co ty tu robisz?
– Moja matka i lady Woodhead przyjaźnią się od dawna. Zatrzymałam się tu na kilka dni w drodze do Kenii. – Uniosła dłoń do dekoltu. Czuła się roznegliżowana w cienkim szlafroku, który narzuciła na siebie po kąpieli.
– Do Afryki, coś takiego! – powiedział z uśmiechem. – No, no. Bardzo mi miło. Jestem Julius Woodhead. – Podał jej rękę.
– Mnie również. – Cecily ujęła wyciągniętą do niej dłoń i poczuła, jak od dotyku palców mężczyzny przebiega ją dziwny dreszcz.
– Do zobaczenia na kolacji! – zawołał, ruszając dalej. – Pewnie znów będzie bażant. Uważaj na śrut.
– No… dobrze, będę – rzuciła, nie mając pojęcia, o co mu chodzi.
Julius znikł w pokoju po drugiej stronie korytarza. Ręka jej drżała, kiedy otwierała drzwi swojej sypialni. Zamknęła je za sobą i usiadła przy kominku.
– Julius Woodhead… – szepnęła. – To przecież nie może być syn Audrey?
Po pierwsze, nie słyszała, by Audrey miała jakieś dzieci. Po drugie, był w starym wełnianym swetrze z dziurami wielkości sygnetu jej ojca.
– O rety! – wysapała, wachlując się, bo nagle poczuła, jak palą ją policzki. Wstała, by ruszyć do bieliźniarki, i zadecydowała, że jednak poprosi Doris o ułożenie włosów do kolacji.
*
– Witaj, moja droga – powiedziała Audrey, kiedy Cecily weszła do ogromnego salonu, przy którym ten w ich nowojorskim domu wydawał się jak z domku dla lalek. – Chodź bliżej kominka.
Audrey wzięła kieliszek z koktajlem z tacy trzymanej przez jednego ze służących, podała Cecily i poprowadziła ją.
– Cieszę się, że masz na sobie sukienkę z aksamitu. Jest o wiele cieplejszy niż satyna czy jedwab. W przyszłym miesiącu będziemy mieli wreszcie centralne ogrzewanie. Zapowiedziałam Edgarowi, że jeśli nie każe go zamontować, nie ma mowy, żebym została tu na kolejną zimę.
–