Lucinda Riley

Siostra Słońca


Скачать книгу

i każdy cię skieruje, dokąd trzeba.

      – Hoduje bydło?

      – Tak. Osobliwy człowiek – ciągnął major. – Nigdy się nie ożenił. Najwyraźniej spędza mnóstwo czasu na równinach z Masajami. Zawsze był trochę odludkiem, nawet jako dziecko. A teraz, panno Huntley-Morgan, proszę mi opowiedzieć coś o sobie.

      *

      Cecily padała ze zmęczenia, idąc ciężko na górę niekończącymi się schodami po tym, jak ostatni gość wreszcie wyszedł i mogła się pożegnać. Już miała otworzyć drzwi swojego pokoju, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Pisnęła i obejrzała się gwałtownie. Zobaczyła za sobą uśmiechniętego Juliusa.

      – Przyszedłem sprawdzić, czy masz wszystkie zęby na miejscu po tym upiornym bażancie.

      – O rany! Śmiertelnie mnie przeraziłeś, podkradając się jak duch!

      – Wybacz, Cecily, ale nim się oddalisz, chciałem spytać, czy przypadkiem jeździsz konno?

      – No pewnie. Mamy konie w posiadłości w Hamptons. Uwielbiam to, choć może nie jeżdżę w najbardziej eleganckim stylu.

      – Nie bardzo wiem, co może być „eleganckiego” w jeździe konnej, ale nieważne. Zwykle wcześnie rano robię sobie przejażdżkę przez Downs. Żeby się obudzić, nim siądę do pracy. Jeśli miałabyś ochotę do mnie dołączyć, jestem w stajni przed siódmą. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie zbyt wielkiej mgły.

      – Z wielką przyjemnością, Julius, ale nie mam odpowiednich ubrań.

      – Poproszę Doris, żeby przygotowała ci bryczesy i buty. Przez lata uzbierała się nam cała szafa tego, co pozapominali u nas goście. Na pewno znajdzie się coś, co będzie pasowało na ciebie. No to do jutra. – Uśmiechnął się.

      – Dobranoc, Julius.

      Dziesięć minut później, choć z ulgą znalazła się w pozycji horyzontalnej (mimo że materac najwyraźniej wypychano tak mocno włosiem, że zrobił się sztywny jak drewno), nie mogła zasnąć. A jej przeklęte serce waliło jak szalone, kiedy tylko pomyślała o Juliusie.

      Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Była pewna, że całe życie kochała Jacka, ale nigdy, przenigdy jej umysł i ciało nie reagowały na żadnego mężczyznę tak jak na tego nowo poznanego Woodheada. A nawet nie był w jej typie. Zawsze podobali się jej blondyni, a on był ciemny, prawie śródziemnomorskiej urody. I te jego swobodne maniery… Zdecydowanie nie pochwalała takich poufałości, zwłaszcza że poznali się dopiero tego wieczoru. Zachowywał się tak, jakby kompletnie nie obchodziło go, co kto o nim pomyśli…

      Z drugiej strony, czemu miałby się tym przejmować? A przede wszystkim, co mnie to obchodzi?

      Wreszcie przysnęła niespokojnie i śniła o kobietach z wielkimi srebrnymi igłami na tle uzbrojonych w dzidy tubylców… I o Juliusie rozszarpywanym przez lwa…

      Nagle się obudziła i usiadła na łóżku. Wstała i pobiegła odsunąć zasłony, by zobaczyć, czy jest mgła. Aż ścisnęło ją w dołku na widok jasnego, rześkiego poranka. Ogromny park ciągnący się po horyzont był jeszcze pokryty cieniutką białą warstwą szronu, który na pewno stopi się szybko w różowawych promieniach słońca przeświecających zza kasztanowców otaczających teren.

      – Ktoś powinien napisać operę o tym widoku – szepnęła, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

      Pojawiła się Doris z tacą, na której stały dzbanuszek z herbatą i filiżanka.

      – Dobrze panienka spała?

      – Och, doskonale, dziękuję, Doris.

      – Mogę nalać panience herbaty?

      – Nie, dziękuję, poradzę sobie sama.

      – Proszę. Planuje panienka przejażdżkę? Wybrałam strój i buty, które powinny pasować. Ma panienka śliczną drobną figurę.

      – Dziękuję. No… tak, myślę, że się skuszę.

      – Czemu nie? Poranek taki piękny. – Doris uśmiechnęła się do niej. – Migiem wracam z panienki strojem.

      Cecily popijała herbatę, która była o wiele bardziej lurowata od tej, do której przywykła, i nagle dotarło do niej, że jeszcze nie skontaktowała się z rodzicami, by dać im znać, że bezpiecznie dotarła do Anglii. Pomyślała, co też powiedziałaby jej matka na wieść, że jej córka wybiera się na przejażdżkę konną z bratankiem męża Audrey…

      – Pewnie jeszcze przed moim powrotem zaczęłaby przygotowania do przyjęcia zaręczynowego. – Cecily zachichotała cicho.

      – O co chodzi, panienko? – spytała Doris.

      – Przypomniało mi się, że powinnam zadzwonić do rodziców, by dać im znać, że wszystko w porządku i już tu jestem.

      – Proszę się nie martwić, panienko. Lokaj zatelefonował do nich wieczorem. A teraz pomogę panience nałożyć strój do konnej jazdy, dobrze?

      *

      Julius już dosiadał pięknego czarnego ogiera, gdy Cecily dotarła do stajni.

      – O, witaj, zastanawiałem się, czy przyjdziesz – powiedział, spoglądając na nią z wysokości. – Szybko, wskakuj na siodło.

      Wskazał na piękną kasztankę, którą podprowadzał jeden ze stajennych.

      Cecily pozwoliła mu, by pomógł jej wspiąć się na klacz, która zarżała i odrzuciła głowę do tyłu, o mało nie zwalając jej na ziemię.

      – Bonnie jest trochę płochliwa. Myślisz, że dasz sobie radę? – Julius nie tyle pytał, ile rzucał jej wyzwanie.

      – Postaram się – powiedziała i przejęła cugle od stajennego, uspokajając zwierzę.

      – No to ruszajmy.

      Ze stukotem kopyt opuścili podwórze. Cecily podążała za Juliusem wąską ścieżką, która prowadziła między drzewami na otwartą przestrzeń. Zaczekał na nią chwilę.

      – W porządku? – rzucił.

      – Chyba tak, ale wolałabym przez jakiś czas jechać wolniejszym tempem, jeśli pozwolisz?

      – Oczywiście. Pokłusujemy sobie trochę przez park, by sprawdzić, czy jesteś gotowa na doliny Downs. – Wskazał gdzieś za horyzont. – Widoki są tam po prostu niesamowite.

      Ruszyli stępa, co pozwoliło Cecily zająć właściwą pozycję w siodle i odzyskać pewność siebie. Potem Julius przeszedł w kłus, a ona zrobiła to samo. Kopyta Bonnie wydobywały intensywny zapach ziemi. Cecily widziała, jak szron skrzy się i topnieje, a z długich traw pod kasztanowcami skapują tu i ówdzie krople niczym zapowiedź wiosny. Pomimo zimna słychać było głosy nawołujących się ptaków. Cecily nareszcie poczuła się jak w powieści Jane Austen, tak jak to sobie wyobrażała.

      – Daj mi znak, gdybyś chciała zwolnić! – zawołał Julius, gdy ogon jego ogiera śmigał przed nią z boku na bok. – Nie mogę pozwolić, żeby gość honorowy ciotki Audrey skręcił sobie pod moją opieką kark!

      Ostry wiatr wiał jej w twarz. Oczy zaczęły łzawić, z nosa ciekło, ale dzielnie nadążała za Juliusem. Kiedy już miała ściągnąć cugle, by przyhamować Bonnie, bo wszystko zamazywało się przed jej oczami, Julius zwolnił i obrócił się w siodle.

      – Byczo?

      – Nie mam pojęcia, co masz na myśli przez to „byczo”, ale na pewno przydałaby mi się chustka do nosa – wysapała.

      – Oczywiście.

      Zawrócił konia i podjechał tak, że