i każdy cię skieruje, dokąd trzeba.
– Hoduje bydło?
– Tak. Osobliwy człowiek – ciągnął major. – Nigdy się nie ożenił. Najwyraźniej spędza mnóstwo czasu na równinach z Masajami. Zawsze był trochę odludkiem, nawet jako dziecko. A teraz, panno Huntley-Morgan, proszę mi opowiedzieć coś o sobie.
*
Cecily padała ze zmęczenia, idąc ciężko na górę niekończącymi się schodami po tym, jak ostatni gość wreszcie wyszedł i mogła się pożegnać. Już miała otworzyć drzwi swojego pokoju, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Pisnęła i obejrzała się gwałtownie. Zobaczyła za sobą uśmiechniętego Juliusa.
– Przyszedłem sprawdzić, czy masz wszystkie zęby na miejscu po tym upiornym bażancie.
– O rany! Śmiertelnie mnie przeraziłeś, podkradając się jak duch!
– Wybacz, Cecily, ale nim się oddalisz, chciałem spytać, czy przypadkiem jeździsz konno?
– No pewnie. Mamy konie w posiadłości w Hamptons. Uwielbiam to, choć może nie jeżdżę w najbardziej eleganckim stylu.
– Nie bardzo wiem, co może być „eleganckiego” w jeździe konnej, ale nieważne. Zwykle wcześnie rano robię sobie przejażdżkę przez Downs. Żeby się obudzić, nim siądę do pracy. Jeśli miałabyś ochotę do mnie dołączyć, jestem w stajni przed siódmą. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie zbyt wielkiej mgły.
– Z wielką przyjemnością, Julius, ale nie mam odpowiednich ubrań.
– Poproszę Doris, żeby przygotowała ci bryczesy i buty. Przez lata uzbierała się nam cała szafa tego, co pozapominali u nas goście. Na pewno znajdzie się coś, co będzie pasowało na ciebie. No to do jutra. – Uśmiechnął się.
– Dobranoc, Julius.
Dziesięć minut później, choć z ulgą znalazła się w pozycji horyzontalnej (mimo że materac najwyraźniej wypychano tak mocno włosiem, że zrobił się sztywny jak drewno), nie mogła zasnąć. A jej przeklęte serce waliło jak szalone, kiedy tylko pomyślała o Juliusie.
Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Była pewna, że całe życie kochała Jacka, ale nigdy, przenigdy jej umysł i ciało nie reagowały na żadnego mężczyznę tak jak na tego nowo poznanego Woodheada. A nawet nie był w jej typie. Zawsze podobali się jej blondyni, a on był ciemny, prawie śródziemnomorskiej urody. I te jego swobodne maniery… Zdecydowanie nie pochwalała takich poufałości, zwłaszcza że poznali się dopiero tego wieczoru. Zachowywał się tak, jakby kompletnie nie obchodziło go, co kto o nim pomyśli…
Z drugiej strony, czemu miałby się tym przejmować? A przede wszystkim, co mnie to obchodzi?
Wreszcie przysnęła niespokojnie i śniła o kobietach z wielkimi srebrnymi igłami na tle uzbrojonych w dzidy tubylców… I o Juliusie rozszarpywanym przez lwa…
Nagle się obudziła i usiadła na łóżku. Wstała i pobiegła odsunąć zasłony, by zobaczyć, czy jest mgła. Aż ścisnęło ją w dołku na widok jasnego, rześkiego poranka. Ogromny park ciągnący się po horyzont był jeszcze pokryty cieniutką białą warstwą szronu, który na pewno stopi się szybko w różowawych promieniach słońca przeświecających zza kasztanowców otaczających teren.
– Ktoś powinien napisać operę o tym widoku – szepnęła, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
Pojawiła się Doris z tacą, na której stały dzbanuszek z herbatą i filiżanka.
– Dobrze panienka spała?
– Och, doskonale, dziękuję, Doris.
– Mogę nalać panience herbaty?
– Nie, dziękuję, poradzę sobie sama.
– Proszę. Planuje panienka przejażdżkę? Wybrałam strój i buty, które powinny pasować. Ma panienka śliczną drobną figurę.
– Dziękuję. No… tak, myślę, że się skuszę.
– Czemu nie? Poranek taki piękny. – Doris uśmiechnęła się do niej. – Migiem wracam z panienki strojem.
Cecily popijała herbatę, która była o wiele bardziej lurowata od tej, do której przywykła, i nagle dotarło do niej, że jeszcze nie skontaktowała się z rodzicami, by dać im znać, że bezpiecznie dotarła do Anglii. Pomyślała, co też powiedziałaby jej matka na wieść, że jej córka wybiera się na przejażdżkę konną z bratankiem męża Audrey…
– Pewnie jeszcze przed moim powrotem zaczęłaby przygotowania do przyjęcia zaręczynowego. – Cecily zachichotała cicho.
– O co chodzi, panienko? – spytała Doris.
– Przypomniało mi się, że powinnam zadzwonić do rodziców, by dać im znać, że wszystko w porządku i już tu jestem.
– Proszę się nie martwić, panienko. Lokaj zatelefonował do nich wieczorem. A teraz pomogę panience nałożyć strój do konnej jazdy, dobrze?
*
Julius już dosiadał pięknego czarnego ogiera, gdy Cecily dotarła do stajni.
– O, witaj, zastanawiałem się, czy przyjdziesz – powiedział, spoglądając na nią z wysokości. – Szybko, wskakuj na siodło.
Wskazał na piękną kasztankę, którą podprowadzał jeden ze stajennych.
Cecily pozwoliła mu, by pomógł jej wspiąć się na klacz, która zarżała i odrzuciła głowę do tyłu, o mało nie zwalając jej na ziemię.
– Bonnie jest trochę płochliwa. Myślisz, że dasz sobie radę? – Julius nie tyle pytał, ile rzucał jej wyzwanie.
– Postaram się – powiedziała i przejęła cugle od stajennego, uspokajając zwierzę.
– No to ruszajmy.
Ze stukotem kopyt opuścili podwórze. Cecily podążała za Juliusem wąską ścieżką, która prowadziła między drzewami na otwartą przestrzeń. Zaczekał na nią chwilę.
– W porządku? – rzucił.
– Chyba tak, ale wolałabym przez jakiś czas jechać wolniejszym tempem, jeśli pozwolisz?
– Oczywiście. Pokłusujemy sobie trochę przez park, by sprawdzić, czy jesteś gotowa na doliny Downs. – Wskazał gdzieś za horyzont. – Widoki są tam po prostu niesamowite.
Ruszyli stępa, co pozwoliło Cecily zająć właściwą pozycję w siodle i odzyskać pewność siebie. Potem Julius przeszedł w kłus, a ona zrobiła to samo. Kopyta Bonnie wydobywały intensywny zapach ziemi. Cecily widziała, jak szron skrzy się i topnieje, a z długich traw pod kasztanowcami skapują tu i ówdzie krople niczym zapowiedź wiosny. Pomimo zimna słychać było głosy nawołujących się ptaków. Cecily nareszcie poczuła się jak w powieści Jane Austen, tak jak to sobie wyobrażała.
– Daj mi znak, gdybyś chciała zwolnić! – zawołał Julius, gdy ogon jego ogiera śmigał przed nią z boku na bok. – Nie mogę pozwolić, żeby gość honorowy ciotki Audrey skręcił sobie pod moją opieką kark!
Ostry wiatr wiał jej w twarz. Oczy zaczęły łzawić, z nosa ciekło, ale dzielnie nadążała za Juliusem. Kiedy już miała ściągnąć cugle, by przyhamować Bonnie, bo wszystko zamazywało się przed jej oczami, Julius zwolnił i obrócił się w siodle.
– Byczo?
– Nie mam pojęcia, co masz na myśli przez to „byczo”, ale na pewno przydałaby mi się chustka do nosa – wysapała.
– Oczywiście.
Zawrócił konia i podjechał tak, że