John Grisham

DZIEŃ ROZRACHUNKU


Скачать книгу

Jestem tak samo wstrząśnięta jak wy, a nawet bardziej, bo to mój brat i nie potrafię sobie wyobrazić, jak mógł zrobić coś takiego.

      W tym momencie Nix zerknął na Reda. W jego oczach malowało się powątpiewanie. Nie bardzo wierzył, że Florry nic wcześniej nie wiedziała, że nie znała motywów tej zbrodni i że jest teraz szczera. To porozumiewawcze spojrzenie zaskoczyło Florry i zdała sobie sprawę, że powinna trzymać język za zębami.

      – Czy mogę zobaczyć się z bratem? – Zabrzmiało to jak żądanie.

      – Jasne – odrzekł Nix. – Przyprowadź więźnia – zwrócił się do Reda i kiedy ten wyszedł, wziął koszyk i zaczął przeglądać jego zawartość.

      – Czego tam szukasz, Nix? Noży i pistoletów? – zapytała Florry, którą bardzo to zirytowało.

      – Co on ma zrobić z tą kawą? – mruknął szeryf.

      – Wypić.

      – Mamy własną kawę, Florry.

      – Nie wątpię, ale jeśli idzie o kawę, Pete jest bardzo wybredny. Wzięło się to z wojny, kiedy o kawie mógł tylko pomarzyć. To musi być Standard Coffee z Nowego Orleanu. Tyle przynajmniej możecie dla niego zrobić.

      – Jeżeli podamy mu Standard, taką samą kawę będziemy musieli podawać innym więźniom, w każdym razie białym. Nikt nie może być traktowany w preferencyjny sposób, rozumiesz, Florry? Ludzie i tak już podejrzewają, że Pete ma u nas specjalne fory.

      – Całkowicie rozumiem. Mogę wam przywieźć tyle Standard Coffee, ile chcecie.

      Nix wziął do ręki kubek: ceramiczny, w kolorze złamanej bieli, z jasnobrązowymi plamami, najwyraźniej od dawna używany.

      – To jego ulubiony kubek – rzuciła Florry, zanim zdążył się odezwać. – Dali mu go w szpitalu wojskowym, kiedy dochodził do zdrowia. Nix, nie zamierzasz chyba zabronić bohaterowi wojennemu pić kawy z jego ulubionego kubka.

      – Chyba nie – mruknął szeryf, po czym zaczął wkładać przedmioty z powrotem do koszyka.

      – On nie jest twoim pierwszym lepszym więźniem, Nix, musisz o tym pamiętać. Zamknąłeś go w areszcie razem z Bóg wie kim, najprawdopodobniej z bandą złodziei i przemytników, ale pamiętaj, że to jest Pete Banning.

      – Zamknąłem go w areszcie, bo zabił pastora metodystów, Florry. I w tym momencie jest tutaj jedynym mordercą. Nie będzie traktowany w specjalny sposób.

      Drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł Pete, eskortowany przez Reda. Zmierzył obojętnym spojrzeniem siostrę i stanął sztywno pośrodku pokoju, zerkając na Nixa.

      – Domyślam się, że chcesz znów skorzystać z mojego gabinetu – odezwał się szeryf.

      – Dzięki, Nix, to bardzo miło z twojej strony – powiedział Pete.

      Nix niechętnie wstał, wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł razem z Redem. Na wieszaku w rogu zostawił tkwiący w kaburze pistolet.

      Pete przysunął sobie krzesło, usiadł i spojrzał na siostrę.

      – Ty idioto – brzmiały jej pierwsze słowa. – Jak mogłeś okazać się takim głupim, samolubnym, krótkowzrocznym durniem? Jak mogłeś to zrobić swojej rodzinie? Nie pomyśleć o mnie, o plantacji i o ludziach, którzy są od ciebie zależni. Nie pomyśleć o przyjaciołach. Jak, do licha, mogłeś to zrobić swoim dzieciom? Są zdruzgotane, kompletnie przerażone i skołowane. Jak mogłeś?

      – Nie miałem wyboru.

      – Co ty powiesz! Może mi to wyjaśnisz?

      – Nie, nie mogę, i mów, z łaski swojej, trochę ciszej. Niech ci się nie wydaje, że nas nie podsłuchują.

      – Nie obchodzi mnie, czy nas podsłuchują.

      Pete zmrużył oczy i wycelował w nią palec.

      – Opanuj się, Florry. Nie mam ochoty słuchać twoich tyrad i nie dam się wyprowadzić z równowagi. Nie zrobiłem tego, co zrobiłem, bez powodu i być może pewnego dnia to pojmiesz. Na razie jednak nie mam na ten temat nic do powiedzenia, a ponieważ tego nie rozumiesz, proponuję, żebyś powściągnęła swój język.

      Florry natychmiast stanęły w oczach łzy i zadrżały jej usta.

      – Więc nie chcesz o tym mówić nawet ze mną? – zapytała, spuszczając głowę.

      – Z nikim, nawet z tobą.

      Przez dłuższy czas wbijała wzrok w podłogę, zastanawiając się nad jego słowami. Zaledwie dzień wcześniej, w środę, jedli jak zwykle razem śniadanie i nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć. Ostatnio Pete taki właśnie był: małomówny, wycofany, nieobecny myślami. Spojrzała mu prosto w oczy.

      – Chcę cię zapytać dlaczego – odezwała się.

      – A ja nie mam nic do powiedzenia.

      – Co takiego zrobił Dexter Bell, że go to spotkało?

      – Nie mam nic do powiedzenia.

      – Czy to ma jakiś związek z Lizą?

      Pete przez sekundę się wahał i Florry wiedziała, że dotknęła czułej struny.

      – Nie mam nic do powiedzenia – powtórzył w końcu i zajął się skomplikowaną czynnością wysuwania papierosa z paczki, stukając nią jak zwykle, z jakiegoś niepojętego powodu, w zegarek, po czym zbliżył do papierosa płomyk zapałki.

      – Czujesz jakieś wyrzuty sumienia wobec jego rodziny? – zapytała.

      – Staram się o nich nie myśleć. Owszem, przykro mi, że musiało do tego dojść, ale nie ja tego chciałem. Będą musieli żyć z tym, co się wydarzyło, jak my wszyscy.

      – Tak po prostu? Sprawa załatwiona, Dexter nie żyje. Wielka szkoda. Ale życie toczy się dalej. Chciałabym zobaczyć, jak przedstawiasz swoją teoryjkę trójce tych wspaniałych dzieci.

      – Możesz już wyjść – mruknął Pete, ale Florry otarła tylko oczy chusteczką.

      Obłok dymu, który wypuścił, unosił się przez chwilę nad ich głowami. Słyszeli dobiegające z oddali głosy, śmiech szeryfa i jego zastępców, którzy zajmowali się swoimi sprawami.

      – Jakie masz tu warunki? – zapytała w końcu Florry.

      – Jak to w areszcie. Bywało gorzej.

      – Karmią cię?

      – Jedzenie jest w porządku. Bywało gorzej.

      – Joel i Stella chcą wrócić do domu i się z tobą zobaczyć. Są zszokowani, Pete, sztywni z przerażenia i co całkiem zrozumiałe, kompletnie zagubieni.

      – Wyraziłem się jasno: nie mogą wrócić do domu, dopóki im nie pozwolę. Koniec kropka. Przypomnij im o tym. Wiem, co jest dla nich dobre.

      – Bardzo w to wątpię. Byłoby dla nich lepiej, gdyby ojciec był w domu, zajmował się plantacją i starał się posklejać pogruchotaną rodzinę, a nie siedział za kratkami, oskarżony o bezsensowne morderstwo.

      – Martwię się o nich – odparł, ignorując to, co powiedziała – ale są silni i mądrzy i dadzą sobie radę.

      – Nie jestem tego taka pewna. Biorąc pod uwagę, przez co przeszedłeś, łatwo ci myśleć, że są tak samo silni jak ty, ale to wcale nie musi być prawdą. Nie możesz zakładać, że twoje dzieci wyjdą z tego bez szwanku.

      – Nie chcę wysłuchiwać takich kazań. Możesz mnie odwiedzać i będę ci za to wdzięczny, pod warunkiem że nie będziesz mnie za każdym razem pouczała. Spójrzmy na to od jasnej strony, dobrze, Florry?