nie ucieknie, lecz stawi się w sądzie, gdy tylko zostanie wezwany. Pan Banning posiada plantację o powierzchni dwustu sześćdziesięciu hektarów, nieobciążoną żadną hipoteką, i pragnie złożyć akt własności tej ziemi w charakterze zabezpieczenia. Do jego siostry należą sąsiadujące ziemie i jest ona gotowa zrobić to samo. Mogę dodać, Wysoki Sądzie, że Banningowie są właścicielami tej ziemi od przeszło stu lat i ani mój klient, ani jego siostra nie uczynią niczego, co mogłoby narazić plantację na straty.
– Mówimy o zabójstwie pierwszego stopnia, mecenasie Wilbanks – przerwał mu sędzia Oswalt.
– Rozumiem, Wysoki Sądzie, ale mój klient jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy. Co zyska stan albo ktokolwiek, trzymając go w areszcie, skoro może być zwolniony za kaucją i pozostać na wolności aż do procesu? Mój klient nigdzie się nie wybiera.
– Nigdy nie słyszałem, by zwolniono za kaucją kogoś, na kim ciążą tak poważne zarzuty.
– Ja też, Wysoki Sądzie, ale kodeks stanu Missisipi tego nie wyklucza. Jeśli Wysoki Sąd się zgodzi, jestem gotów przedstawić na piśmie uzasadnienie w tej sprawie.
Podczas całej tej wymiany zdań Pete stał na baczność, sztywny i nieruchomy jak wartownik. Patrzył prosto przed siebie, jakby nic do niego nie docierało, lecz w rzeczywistości pilnie wszystkiego słuchał.
– Dobrze – powiedział po chwili sędzia Oswalt. – Przeczytam pańskie uzasadnienie, ale musi być bardzo przekonujące, żebym zmienił zdanie. Więzień może tymczasem wrócić do celi w biurze szeryfa.
Szeryf Nix Gridley wziął delikatnie Pete’a pod łokieć i wyprowadził go z sali rozpraw. Mecenas Wilbanks podążał tuż za nimi. Dwaj fotoreporterzy czekający na zewnątrz, przy samochodzie szeryfa, szybko pstryknęli zdjęcia podobne do tych, które zrobili, kiedy oskarżony wchodził do sądu. Jeden z reporterów zadał pytanie Pete’owi. Ten zignorował je i pochyliwszy głowę, zajął miejsce z tyłu auta. Po kilku minutach siedział już z powrotem w celi, bez kajdanek i butów, paląc papierosa i czytając Zstąp, Mojżeszu.
* * *
Uroczystości pogrzebowe Dextera Bella miały przejść do legendy. Zaczęły się już w czwartek, dzień po zabójstwie, kiedy stary Magargel otworzył o szóstej po południu drzwi domu pogrzebowego i wpadł tam cały tłum. Pół godziny wcześniej zwłoki mogli obejrzeć Jackie Bell i trójka jej dzieci. Zgodnie z panującym wówczas w tamtej części świata zwyczajem trumna była otwarta. Widoczny od pasa w górę Dexter w czarnym garniturze leżał niemy i nieruchomy na lśniącej kapie. Na jego widok Jackie zemdlała, a dzieci zaczęły płakać, krzyczeć na całe gardło i poprzewracały się na siebie. Obecni tam Magargel i jego syn próbowali im jakoś pomóc, ale okazało się to niemożliwe.
Nie było żadnego rozsądnego powodu, by otwierać trumnę. Nie wymagało tego żadne prawo ani święte księgi. Ludzie robili to, żeby dodać całemu rytuałowi dramatyzmu. Więcej emocji oznaczało większą miłość do zmarłego. Jackie uczestniczyła wcześniej w kilkudziesięciu pogrzebach odprawianych przez jej męża i trumna była zawsze otwarta.
Magargelowie mieli raczej znikome doświadczenie, jeśli idzie o rany postrzałowe twarzy. Większość ich klientów była w podeszłym wieku i ich kruche ciała łatwo było przygotować do pochówku. Tym razem jednak już na samym początku balsamowania zwłok wielebnego Bella zdali sobie sprawę, że potrzebna będzie pomoc, i wezwali bardziej doświadczonego kolegę z Memphis. Wylatując z tyłu, pocisk numer trzy wyrwał duży kawałek czaszki, ale to nie miało znaczenia. Nikt i tak nie mógł zobaczyć tej części głowy denata. Natomiast pokaźna rana wlotowa, tuż nad nosem, wymagała wielogodzinnej fachowej rekonstrukcji za pomocą różnego rodzaju kitów, klejów i farb. Efekt końcowy był niezły, choć daleki od ideału. Dexter nadal marszczył czoło, jakby do końca świata miał zerkać z przerażeniem w lufę rewolweru.
Po półgodzinnym, pełnym udręki prywatnym czuwaniu, w trakcie którego nawet oswojeni ze śmiercią i beznamiętni Magargelowie byli na skraju łez, Jackie i jej dzieci posadzono na krzesłach przy trumnie, otwarto drzwi i do środka weszli inni. Przez następne trzy godziny trwały niepowstrzymane gorzkie żale, lamenty i szlochy.
Po nocnej przerwie ceremonię wznowiono nazajutrz po południu. Trumnę z ciałem Dextera przewieziono do jego kościoła i ustawiono pod amboną. Jackie, która dosyć się go naoglądała, poprosiła, by nie otwierać już wieka. Stary Magargel lekko się skrzywił, ale spełnił jej prośbę bez słowa protestu. Szkoda było mu tracić tak wspaniałą okazję, by oglądać targanych bólem ludzi. Przez kolejne trzy godziny Jackie i dzieci stali dzielnie przy trumnie i przyjmowali kondolencje od tych samych osób, które już składały je poprzedniego wieczoru. Przybyły setki ludzi, wśród nich wszyscy sprawni fizycznie metodyści z hrabstwa, wielu wyznawców innych kościołów, a także przyjaciele rodziny, z dziećmi zdecydowanie zbyt małymi, by uczestniczyć w tej żałobie, ale zaciągniętymi tam ze względu na bliskie relacje z Bellami. Wyrazy współczucia złożyło im także mnóstwo całkiem obcych osób, które nie chciały po prostu zmarnować okazji, by znaleźć się w centrum wydarzeń. Ławki były wypełnione ludźmi, którzy pragnęli przejść obok trumny i powiedzieć coś banalnego rodzinie, a czekając na to, modlili się i przekazywali sobie szeptem najnowsze wieści. Atmosferę niepowetowanej straty potęgowała muzyka organowa. Panna Emma Faye Riddle dawała z siebie wszystko, grając jeden żałobny kawałek po drugim.
Hop obserwował to wszystko z rogu balkonu, po raz kolejny dziwiąc się obyczajom białych.
Po dwóch dniach tych ceremonii znużeni żałobnicy zgromadzili się w sobotnie popołudnie po raz ostatni, by wziąć udział we właściwym pogrzebie. Nabożeństwo, które odprawił zaprzyjaźniony z Dexterem kaznodzieja, zawierało w sobie wszystko: chór, dwa solowe występy, długą homilię, ponownie pannę Emmę Faye i jej organy, czytanie Pisma Świętego, trzy mowy pogrzebowe, oceany łez i, owszem, otwartą trumnę. Choć kaznodzieja dzielnie się starał, nie udało mu się wyjaśnić sensu tej śmierci. Powoływał się głównie na to, że „nieznane są ścieżki Pana”, ale nie spotkało się to z szerszym zrozumieniem. W końcu dał za wygraną i pałeczkę przejął chór.
Po dwóch męczących godzinach nie zostało już zbyt wiele do dodania. Załadowano trumnę do karawanu i przewieziono ją przez miasto na cmentarz, gdzie wreszcie ciało Dextera spoczęło w morzu kwiatów i niepohamowanych emocji. Jeszcze długo po odejściu kaznodziei Jackie i jej dzieci siedzieli pod baldachimem na składanych krzesłach, wpatrując się w kopiec czarnej ziemi.
Pani Gloria Grange, pobożna metodystka, która nie opuściła żadnej z tych ceremonii, po pogrzebie udała się na podwieczorek do domu Mildred Highlander. Mildred była prezbiterianką i dlatego nie brała udziału w czuwaniu ani w pogrzebie. Pragnęła jednak oczywiście poznać wszystkie szczegóły i Gloria ochoczo zdała jej dokładną relację.
Późnym popołudniem przyjechała do miasta Florry i również spotkała się z Mildred na podwieczorku. Bardzo chciała się dowiedzieć, ile cierpień przysporzył jej brat, a Mildred bardzo chciała jej o tym opowiedzieć.
Rozdział 7
Po raz pierwszy w swoim krótkim życiu Joel Banning nie posłuchał ojca. W sobotę rano wyjechał z Nashville do Memphis i w trakcie spędzonych w pociągu czterech godzin miał czas przeanalizować swój akt nieposłuszeństwa. Dojeżdżając do Memphis, uznał, że jego działanie jest usprawiedliwione. Mógł nawet wyłożyć przemawiające za nim argumenty. Musiał odwiedzić Florry i zobaczyć, jak sobie radzi; musiał spotkać się z nadzorcą Bufordem Provine’em i upewnić się, że zbiory przebiegają bez zakłóceń; być może także – choć niekoniecznie – powinien złożyć wizytę Johnowi Wilbanksowi i omówić z nim linię obrony ojca. Ich mała rodzina obrywała na wszystkich frontach i ktoś musiał spróbować ją ocalić. Poza tym ojciec był w areszcie