Болеслав Прус

Lalka, tom drugi


Скачать книгу

stąd… wszyscy chcą mnie wypędzić… wszystkim zawadzam… A przecież ja stąd nie mogę wyprowadzić się, bo każda deska tej podłogi nosi ślady jej nóżek… w każdej ścianie uwiązł jej śmiech albo płacz…

      Upadła na kanapę i zaniosła się od łkania.

      – Ach! – płakała – ludzie są okrutniejsi od zwierząt… Chcą mnie wygnać stąd, gdzie moja dziecina wydała ostatnie tchnienie… Jej łóżeczko i wszystkie zabawki leżą na swoich miejscach… Sama ścieram kurze w jej pokoju, ażeby nie poruszyć najmniejszego sprzętu… Każdy cal24 podłogi wydeptałam kolanami, wycałowałam ślady mojej dzieciny, a oni mnie chcą wygnać!… Wygnajcież stąd pierwej mój ból, moją tęskonotę, moją rozpacz…

      Zasłoniła twarz i szlochała rozdzierającym głosem. Spostrzegłem, że rządcy nos czerwienieje, a i ja sam uczułem łzy pod powiekami.

      Rozpacz baronowej po zmarłym dziecku tak mnie rozbroiła, że nie miałem odwagi mówić z nią o podwyższeniu komornego. Płacz zaś jej tak znowu denerwował, że gdyby nie wzgląd na drugie piętro, wyskoczyłbym chyba oknem.

      W rezultacie chcąc za jakąkolwiek cenę utulić szlochającą kobietę, odezwałem się z całą łagodnością:

      – Proszę pani, niech się pani uspokoi… Czego pani żąda od nas?… Czym możemy służyć?…

      W głosie moim było tyle współczucia, że rządcy nos jeszcze bardziej poczerwieniał. Pani baronowej zaś obeschło jedno oko, lecz jeszcze płakała drugim, na znak, że nie uważa swojej akcji za skończoną, a mnie za pobitego.

      – Żądam… żądam – mówiła wśród westchnień – żądam, aby mnie nie wypędzano z miejsca, gdzie umarło moje dziecko… i gdzie wszystko mi je przypomina. Nie mogę, no… nie mogę oderwać się od jej pokoju… nie mogę ruszyć jej sprzętów i zabawek… Podłością jest w taki sposób wyzyskiwać niedolę.

      – Któż ją wyzyskuje? – spytałem.

      – Wszyscy, począwszy od gospodarza, który każe mi płacić siedemset rubli…

      – A, wybacz pani baronowa! – zawołał rządca. – Siedem pysznych pokoi, dwie kuchnie jak salony, dwa schowki… Niech pani komu odstąpi ze trzy pokoje: przecież są dwa frontowe wejścia.

      – Nic nikomu nie odstąpię – odparła stanowczo – gdyż jestem pewna, że mój zbłąkany mąż lada dzień opamięta się i powróci…

      – W takim razie trzeba płacić siedemset rubli…

      – Jeżeli nie więcej… – szepnąłem.

      Pani baronowa spojrzała tak, jakby chciała mnie spalić wzrokiem i utopić we łzach. Oj! co to za setna kobietka… Aż mi zimno, kiedy o niej pomyślę.

      – Mniejsza o komorne – rzekła.

      – Bardzo rozsądnie! – pochwalił ją Wirski kłaniając się.

      – Mniejsza o pretensje gospodarza… Ale przecież nie mogę płacić siedmiuset rubli za lokal w podobnym domu…

      – Czego pani baronowa chce od domu? – spytałem.

      – Ten dom jest hańbą uczciwych ludzi – zawołała gestykulując rękoma. – Więc nie od siebie, ale w imieniu moralności proszę…

      – O co?

      – O usunięcie tych studentów, którzy mieszkają nade mną, nie pozwalają mi wyjrzeć oknem na podwórze i demoralizują wszystkie…

      Nagle zerwała się z kanapy.

      – O! słyszy pan? – rzekła wskazując na drzwi, które prowadziły do pokoju od strony dziedzińca.

      Istotnie, usłyszałem głos ekscentrycznego brunecika, który z trzeciego piętra wołał:

      – Marysiu!… Marysiu, chodź do nas…

      – Marysiu! – krzyknęła baronowa.

      – Przecież jestem… Czego pani chce? – odparła nieco zarumieniona służąca.

      – Ani mi się rusz z domu!… Oto ma pan… – mówiła baronowa – tak jest po całych dniach. A wieczorem chodzą do nich praczki… Panie! – zawołała składając pobożnie ręce – wygnajcie tych nihilistów25, bo to źródło zepsucia i niebezpieczeństwa dla całego domu… Oni w trupich główkach trzymają herbatę i cukier… Oni kośćmi ludzkimi poprawiają węgle w samowarze… Oni chcą tu kiedy przynieść całego nieboszczyka!…

      Zaczęła znowu tak płakać, iż myślałem, że dostanie spazmów.

      – Panowie ci – rzekłem – nie płacą komornego, więc bardzo być może…

      Baronowej obeschły oczy.

      – Ależ naturalnie – przerwała mi – że musicie ich wypędzić… Lecz, panie! – zawołała – jakkolwiek są oni źli i zepsuci, to przecież gorszą od nich jest ta… ta Stawska!…

      Zdziwiłem się zobaczywszy płomień nienawiści, jaki błysnął w oczach pani baronowej przy wymówieniu nazwy: Stawska.

      – Pani Stawska tu mieszka? – spytałem mimo woli. – Ta piękna?…

      – O… nowa ofiara!… – wykrzyknęła baronowa wskazując na mnie i z pałającymi oczyma zaczęła mówić głębokim głosem:

      – Ależ, człowieku siwowłosy, zastanów się, co robisz?… Wszakże to kobieta, której mąż oskarżony o zabójstwo uciekł za granicę… A z czego ona żyje?… Z czego się tak stroi?…

      – Pracuje kobiecisko jak wół – szepnął rządca.

      – O… i ten!… – zawołała baronowa. – Mój mąż (jestem pewna, że to on) przysyła jej ze wsi bukiety… Rządca tego domu kocha się w niej i bierze od niej komorne z dołu co miesiąc…

      – Ależ, pani!… – zaprotestował eks-obywatel, a jego oblicze stało się tak rumiane jak nos.

      – Nawet ten poczciwy niedołęga Maruszewicz – ciągnęła baronowa – nawet on po całych dniach wygląda do niej oknem…

      Dramatyczny głos baronowej przeszedł znowu w szlochanie.

      – I pomyśleć – jęczała – że taka kobieta ma córkę, córkę… którą wychowuje dla piekła, a ja… O! wierzę w sprawiedliwość… wierzę w miłosierdzie boskie, ale nie rozumiem… tak… nic nie rozumiem tych wyroków, które mnie pozbawiły, a jej zostawiają dziecko… tej… tej… Panie! – wybuchnęła z nową siłą głosu – możesz zostawić nawet tych nihilistów, ale ją… musisz wygnać!… Niech lokal po niej stoi pustką… będę za niego płacić, byle ona nie miała dachu nad głową…

      Ten wykrzyknik już całkiem mi się nie podobał. Dałem znak rządcy, że wychodzimy, i kłaniając się rzekłem ozięble:

      – Pozwoli pani baronowa, że w tej sprawie zadecyduje sam gospodarz, pan Wokulski.

      Baronowa rozkrzyżowała ręce jak człowiek trafiony kulą w piersi.

      – Ach!… więc tak?… – szepnęła. – Więc już i pan i… ten, ten… Wokulski związaliście się z nią?… Ha!… zaczekam tedy na sprawiedliwość boską…

      Wyszliśmy, nie zatrzymywani dłużej; na schodach zatoczyłem się jak pijany.

      – Co pan wiesz o tej pani Stawskiej? – zapytałem Wirskiego.

      – Najuczciwsza kobieta – odparł. – Młode to, piękne i pracuje na cały dom… Bo emerytura jej matki ledwie starczy na komorne…

      – Ma matkę?

      – Ma.