Болеслав Прус

Lalka, tom drugi


Скачать книгу

głowę. Zerwał się z krzesła jak student, zapiął surdut jeszcze na jeden guzik, powiem nawet: zarumienił się, i zaczął bełkotać:

      – Pozwoli pani zaprezentować sobie: pan Rzecki, plenipotent naszego gospodarza…

      – Bardzo mi przyjemnie – odpowiedziała pani Stawska kłaniając mi się ze spuszczonymi oczyma. Ale silny rumieniec i ślad obawy na jej twarzy upewniły mnie, że nie jestem przyjemnym gościem.

      „Poczekaj! – myślę. I wyobraziłem sobie, że na moim miejscu jest w tym pokoju Wokulski. – Poczekaj, zaraz cię przekonam, że nie masz się nas czego lękać.”

      Tymczasem pani Stawska usiadłszy na krześle była tak zmieszana, że zaczęła coś poprawiać około sukienki swojej córeczki. Jej matka również straciła humor, a rządca kompletnie zbaraniał. „Poczekajcie!” – myślę i przybrawszy bardzo surowy wyraz twarzy odezwałem się:

      – Panie dawno mieszkają w tym domu?

      – Pięć lat… – odpowiada pani Stawska rumieniąc się jeszcze mocniej. Jej matka aż drgnęła na fotelu.

      – Ile panie płacą?

      – Dwadzieścia pięć rubli miesięcznie… – szepnęła młoda pani. Jednocześnie pobladła, zaczęła skubać sukienkę i z pewnością mimo woli rzuciła na Wirskiego takie błagalne spojrzenie, że… że gdybym był Wokulskim, zaraz bym się o nią oświadczył…

      – Jesteśmy – dodała jeszcze ciszej – jesteśmy winne panom za lipiec…

      Zachmurzyłem się jak Lucyper27 i nabrawszy tyle tchu, ile było powietrza w mieszkaniu rzekłem:

      – Nic panie nie są nam aż do… października. Właśnie Stach… – to jest pan Wokulski pisze mi, że to istny rozbój brać trzysta rubli za trzy pokoje na tej ulicy. Pan Wokulski nie może pozwolić na podobne zdzierstwo i kazał mi zawiadomić panie, że ten lokal od października będzie do wynajęcia za dwieście rubli. A jeżeli panie nie życzą sobie…

      Rządca aż posunął się w tył z fotelem. Staruszka złożyła ręce, a pani Stawska patrzyła na mnie wielkimi oczyma. Oto dopiero oczy!… i jak ona nimi umie patrzeć!… Przysięgam, że gdybym był Wokulskim, oświadczyłbym się jej na poczekaniu. Z męża już pewnie nie ma nawet kosteczki, jeżeli nie pisał przez dwa lata. Wreszcie, od czego są rozwody?… Na co Stach ma taki majątek?…

      Znowu skrzypnęły drzwi i ukazała się w nich może dwunastoletnia dziewczynka, w pasterce28 na głowie i z paczką kajetów w ręce. Było to dziecko z twarzą rumianą i pełną, lecz nie zdradzającą zbyt wielkiej inteligencji. Ukłoniła się nam, ukłoniła się pani Stawskiej i jej matce, ucałowała w oba policzki małą Helenkę i wyszła, oczywiście do domu. Następnie wróciła się z kuchni i zarumieniona powyżej oczu, spytała pani Stawskiej:

      – Pojutrze o której mogę przyjść?

      – Pojutrze, kochanko… Przyjdź o czwartej – odpowiedziała pani Stawska również zmieszana.

      Gdy dziewczynka ostatecznie wyszła, matka pani Stawskiej odezwała się niezadowolnym tonem:

      – I to nazywa się lekcja, Boże odpuść… Helenka pracuje z nią przynajmniej półtorej godziny i za taką lekcję bierze czterdzieści groszy…

      – Mateczko! – przerwała pani Stawska, błagalnie patrząc na nią.

      (Gdybym był Wokulskim, już bym z nią wracał od ślubu. Co to za kobieta!… co za rysy… co za gra fizjognomii. W życiu nie widziałem nic podobnego!… A rączka, a figurka, a wzrost, a ruchy, a oczy, oczy!…)

      Po chwili kłopotliwego milczenia odezwała się znowu młoda pani:

      – Bardzo jesteśmy wdzięczne panu Wokulskiemu za warunki, na jakich zostawia nam ten lokal!… Jest to chyba jedyny wypadek, ażeby gospodarz sam zniżał komorne. Ale nie wiem, czy… wypada nam korzystać z jego uprzejmości?…

      – To nie uprzejmość, pani, to uczciwość szlachetnego człowieka! – wtrącił rządca. – Mnie pan Wokulski również zniżył komorne i przyjąłem… Ulica, proszę pani, trzeciorzędna, ruch mały…

      – Ale o lokatorów na niej łatwo – wtrąciła pani Stawska.

      – Wolimy dawnych, znanych nam ze spokójności i porządku – powiedziałem.

      – Ma pan słuszność – pochwaliła mnie siwowłosa dama. – Porządek w mieszkaniu to pierwsza zasada, której przestrzegamy… Nawet jeżeli Helunia potnie kiedy papierki i rzuci je na podłogę, zaraz zmiata je Franusia…

      – Przecie ja, proszę babci, wycinam tylko koperty, bo piszę list do tatki, ażeby już wracał – odezwała się dziewczynka.

      Po obliczu pani Stawskiej przeleciał cień jakby żalu i zmęczenia.

      – I nic, żadnej wiadomości? – spytał rządca.

      Młoda pani z wolna potrząsnęła głową; nie jestem pewny, czy nie westchnęła, ale tak cicho…

      – Oto los młodej i niebrzydkiej kobiety! – zawołała starsza dama. – Nie panna, nie mężatka…

      – Mateczko!…

      – Nie wdowa, nie rozwódka, słowem – nie wiadomo co i nie wiadomo za co… Ty, Helenko, mów sobie, co chcesz, a ja ci powiadam, że Ludwik już nie żyje…

      – Mateczko!… mateczko!…

      – Tak – ciągnęła matka z uniesieniem. – My go tu wszyscy oczekujemy każdego dnia, o każdej godzinie, ale to na nic… Albo umarł, albo zaparł się ciebie, więc nie masz obowiązku czekać…

      Obu paniom łzy nabiegły do oczu: matce z gniewu, a córce… Czy ja wiem?… Może z żalu za złamanym życiem.

      Nagle przeleciała mi przez głowę myśl, którą (gdyby nie o mnie chodziło) poczytałbym za genialną. Zresztą mniejsza o jej nazwę. Dość, że było w mojej twarzy i całej postaci coś takiego, że gdy poprawiłem się na krześle, założyłem nogę na nogę i odchrząknąłem, wszyscy wlepili we mnie spojrzenia – nawet mała Helenka.

      – Znajomość nasza – rzekłem – zbyt jest krótka, ażebym śmiał…

      – Wszystko jedno! – przerwał mi pan Wirski. – Dobre usługi przyjmuje się nawet od nieznajomych.

      – Znajomość nasza – mówiłem skarciwszy go wzrokiem – jest wprawdzie niedługa. Pozwolą panie jednak, ażebym nie tylko ja, ile pan Wokulski użył swoich wpływów do odszukania małżonka pani…

      – Aaa!… – jęknęła starsza dama w sposób, którego nie mógłbym uważać za objaw radości.

      – Mateczko! – wtrąciła pani Stawska.

      – Heluniu – rzekła babcia stanowczo – idź do swojej lalki i rób jej kaftanik. Oczko już znalazłam, idź…

      Dziewczynka była trochę zdziwiona, może nawet zaciekawiona, ale ucałowała ręce babci i matce i wyszła ze swymi drutami.

      – Proszę pana – ciągnęła staruszka – jeżeli mamy mówić szczerze, to mnie nie tyle chodzi… To jest… nie wierzę, ażeby Ludwik żył. Kto przez dwa lata nie pisze…

      – Mamo, dosyć!…

      – O nie! – przerwała matka. – Jeżeli ty jeszcze nie czujesz swego położenia, to już ja je rozumiem. Nie można żyć z taką wieczną nadzieją czy groźbą…

      – Mamo droga, o moim szczęściu i obowiązkach ja tylko mam prawo…

      – Nie mów mi o szczęściu – wybuchnęła matka. – Ono skończyło się w dniu, kiedy twój mąż uciekł przed sądem,