Reymont Władysław Stanisław

Chłopi, Część czwarta – Lato


Скачать книгу

między wschodem a południem i wynosiło się coraz bardziej palące, kiej174 lipeckie dzwony, ile ich jeno175 było, zadzwoniły rozgłośnie i ze wszystkiej mocy176.

      A ten, co go to przezywali Pietrem, huczał najgłośniej i śpiewał całym gardzielem177, jak kiedy to chłop ździebko178 napity179 drogą idzie, kolebie się ze strony na stronę i zawodzący całemu światu radoście180 swoje grubachnym głosem powiada…

      Zaś drugi, nieco pomniejszy, o którym Jambroż rozpowiadał, że go ochrzcili na Pawła, wydzierał się też nie ciszej, a jeno żarliwiej wtórował, wysoką nutę brał, przeciągał górnie, a czystym głosem zawodził i kieby181 się zapamiętał, tak dzwonił, jakoby ta dziewka poniektóra, kiej182 ją rozeprze kochanie lebo183 ten dzień zwiesnowy184, że w pola leci, skroś185 zbóż się przebiera i śpiewa ze wszystkiego serca186 wiatrom, polom, niebu jasnemu i swojej duszy weselnej.

      A na trzeciego – sygnaturka jako ten ptaszek świergoliła, na darmo chcąc tamte prześpiewać, nie mogła jednak, chocia187 jazgotała siekającym, prędkim głosem, kieby188 te dziecińskie sprzeciwy. Że już dzwoniły czyniąc galantą189 kapelę, bo to i bas pobękiwał, i zawodziły skrzypice, i ten bębenek z brzękadłami drygał wesoło, i rznęły wraz od ucha, uroczyście a rozgłośnie.

      Na odpust ci one tak radośnie zwoływały, boć to był dzień świętego Piotra i Pawła190, zawdy191 w Lipcach uroczyście obchodzony.

      A czas się też był zrobił wybrany, cichy i wielce słoneczny, na galantą spiekę się miało, ale mimo to już od samego świtania na placu przed kościołem handlarze zaczęli stawiać budy przeróżne, a kramy, a stoły, płóciennymi dachami nakryte.

      Zaś skoro dzwony zabimbały, skoro ich głos radosny rozlał się po świecie, to i pokrótce na wyschniętych drogach i w tumanach kurzawy jęły192 coraz częściej turkotać wozy, a i piesi też gęsto ciągnęli, że jak jeno193 było sięgnąć okiem, na wszystkie strony, po drogach, ścieżkami, na miedzach, czerwieniły się kobiece przyodziewy194 i bielały rozwiane kapoty.

      Ciągnęli rzędami, podobnie kiej195 te gęsi, mieniąc się jeno w upale i wśród zbóż zielonych.

      Słońce niesło196 się wyżej a wyżej i płynęło kiej ptak złocisty po modrym, czystym niebie, jarząc się coraz barzej197 i nagrzewając tak szczodrze, że już powietrze trzęsło się nad polami; jeszcze ta niekiej198 od łąk chłód luby powiał i zakolebał bielejącymi żytami, jeszcze i owsy zachrzęściły cichutko i potrzęsły się młode pszeniczne kłosy, zaś rozkwitłe lny spłynęły rozniebieszczoną strugą kiej199 wody, ale już z wolna grążyło się wszystko w słonecznym wrzątku i cichości.

      Hej, radosny ci to był dzień i prawdziwie odpustowy. Dzwony bimbały długo i te głosy jękliwe leciały we świat tak rozgłośnie, aż chwiały się źdźbła, aż płoszyły się ptaki, ale spiżowe serca biły wciąż, biły miarowo, mocno i górnie, wynosząc się ku słońcu tą przejmującą pieśnią i wołaniem:

      – Zmiłuj się! Zmiłuj! Zmiłuj!

      – Matko Przenajświętsza! Matko! Matko!

      – I ja proszę! I ja! I ja! I ja!

      Śpiewały serdecznie, obwołując zarazem uroczyste święto.

      Jakoż i czuło się w powietrzu święty dzień odpustowy; święto było po chatach, przystrojonych zielenią, w dalach przebłyskujących kieby zapalonymi świecami, w radosnych głosach i w tym cosik200, czego nie wypowiedzieć, a co się unosiło nad polami rozpierając serca lubą cichością i weselem.

      A naród śpieszył tłumnie na owe święto i walił ze wszystkich stron. Kłęby kurzawy toczyły się nieustannie nad wszystkimi drogami, turkotały wozy, rżały konie, leciały głosy przeróżne, wiązały się głośne rozmowy, czasem ktosik201 wychylał się z półkoszków i krzykał202 do pieszych, gdzie znowu śpieszył zapóźniony dziad jękliwie przyśpiewując, a po wozach niektórych szeptano pacierze, pozierając dokoła z niemym podziwem, gdyż ziemia stojała203 przystrojona kieby204 na te gody weselne, cała we kwiatach i zieleni i cała w ptasich śpiewaniach, w chrzęstach zbóż i brzęku pszczół, a taka cudna, nieobjęta, weselna i przenajświętsza w onej mocy żywiącej, jaże205 piersi zapierało.

      Drzewa po miedzach stojały206 kieby207 na stróży208, zapatrzone w słońce, a dołem jak okiem sięgnąć leżały pola zielone, szumiące jak wody wzburzone, i jak wody przewalały się niekiedy ze strony na stronę, bijąc o wszystkie drogi, miedze i rowy, co migotały kiej209 te wstęgi kwietne szczodrze przeplecione puszystą bielą, żółtością i fioletem; kwitnęły już bowiem owe ostróżki przeróżne, kwitnęły powoje patrzące z żytnich gąszczów przytajonymi, pachnącymi oczami, kwitnęły modraki, miejscami, kaj210 ździebko211 wymiękło, tak gęsto, jakby tam niebo się kładło, kwitnęły wyczki całymi kępami, a one jaskry, a mlecze i krwawe osty, a ognichy i koniczyny, a stokrotki, a rumianki dzikie, a tysiąc inszych, o których jeno212 sam Jezus pamięta, boć jemu tylko kwitną i tak pachną, że prosto czad bił od pól kieby w kościele, gdy jegomość213 okadza Sakramenta.

      Ten i ów pociągał nosem z lubością, a konia batem okładał i pośpieszał, gdyż słońce prażyło coraz ogniściej, jaże214 śpik215 morzył, że już niejeden srodze łbem kiwał.

      To i pokrótce216 Lipce napełniły się narodem po wręby.

      Jechali bowiem i jechali bez przestanku, że już wszędy217 na drogach, dokoła stawu, pod płotami, w podwórzach i kaj218 jeno219 było można zachwycić nieco cienia, ustawiały się wozy i wyprzęgano konie, bo na placu przed kościołem była już taka gęstwa i tak wóz stojał220