posuwają się nawet do nazwania żydowskiego Holocaustu „największą zbrodnią chrześcijaństwa”. Żydowski autor Daniel Jonah Goldhagen w swojej książce Moralny rozrachunek poszedł w szkalowaniu Kościoła katolickiego i generalnie chrześcijaństwa jeszcze dalej, twierdząc między innymi, że „Kościół jest odpowiedzialny za Holocaust, a chrześcijaństwo legło u podstaw nazizmu”, zagłada Żydów zaś, jaka dokonała się w Europie ponad pół wieku temu, była po prostu „wojną religijną chrześcijaństwa z judaizmem” i „erupcją tego, co pod powierzchnią europejskiej kultury gotowało się od dawna za sprawą chrześcijaństwa”. Niestety tak to już jest, że często najgłośniej krzyczą i rzucają oszczerstwa ci, którzy albo nie wiedzą co mówią, albo kierują się zwykłą nienawiścią do chrześcijaństwa, zresztą taką samą, jaką okazywał mu Hitler. Fakty bowiem wskazują na coś zupełnie przeciwnego, gdyż nazizm nie miał nic wspólnego z chrześcijaństwem, a jego rasistowska ideologia stanowiła wręcz zagrożenie dla niego.
Hitler w ostry sposób szykanował Kościół i jego instytucje, zamykał religijne szkoły i gazety, przy pomocy gestapo inwigilował kler. Gdy w rezultacie tych działań papież Pius XI wydał w 1937 roku antyhitlerowską encyklikę Mit brennender Sorge (Z palącą troską), Führer wpadł w furię. Prześladowania Kościoła przyjęły skalę wręcz olbrzymią. Księżom zaczęto wytaczać procesy za rzekomą pedofilię, wielu duchownych wtrącono do więzień i obozów.
Jedno z haseł hitlerowskiej propagandy głosiło: „Kościół musi upaść, aby Niemcy mogły żyć”. W refrenie jednej z pieśni hitlerowskich oddziałów szturmowych SA powtarzano: „Towarzysze z oddziałów szturmowych wieszajcie Żydów, stawiajcie księży pod ścianę”. Z kolei młodzież z Hitlerjugend śpiewała podczas zlotu norymberskiego w 1934 roku: „Żaden podły ksiądz nie wydrze z nas uczucia, że jesteśmy dziećmi Hitlera. Czcimy nie Chrystusa, lecz Horsta Wessela. Precz z kadzidłami i wodą święconą. Kościół nie rozumie, co dla nas jest cenne. Ta swastyka przynosi zbawienie światu, chcę podążyć za nią krok w krok”. Sam Hitler wypowiedział zresztą następujące zdanie: „Gdy dojdę do władzy, Kościół katolicki nie będzie w Niemczech miał głosu, lecz by cel swój osiągnąć, nie mogę się bez niego obejść”. Rzeczywisty, pełen pogardy stosunek do chrześcijaństwa wyraźnie ukazują też następujące słowa Hitlera: „Najcięższym ciosem, jaki kiedykolwiek spadł na ludzkość, było chrześcijaństwo (…). Jest ono wynalazkiem chorych umysłowo (…), plagą podobną do syfilisu”. Organizacje katolickie pozamykano już w 1933 roku, zaś w 1935 roku zlikwidowano modlitwę w szkołach. Konsekwentnie usuwano także księży ze szkół, tak że już w 1935 roku około 700 duchownych pozbawiono prawa nauczania religii. Wykorzystując sfabrykowane oskarżenia, stawiano pod sądy setki duchownych i katolików świeckich. Jak pisze Andrzej Solak w książce Wojownicy Chrystusa: „W 1937 r. Stolica Apostolska potępiła niemiecki narodowy socjalizm w encyklice Mit brennender Sorge (zaś włoski faszyzm – w 1931 r. w encyklice Non abbiamo bisogno). Watykan umieścił na indeksie ksiąg zakazanych sztandarowe dzieło głównego ideologa nazizmu Alfreda Rosenberga – Mit XX wieku (Rosenberg propagował tam wizję heretyckiego, podbudowanego neopoganizmem «chrześcijaństwa pozytywnego»). Za rządów Hitlera dla niemieckiego Kościoła nastały ciężkie dni. Rozwiązano katolickie partie i stowarzyszenia. Zamknięto większość religijnych gazet, zniesiono szkoły wyznaniowe. Mnożyły się napady bojówek. Duchownym wytaczano procesy, często pod wydumanymi zarzutami nadużyć finansowych i przestępstw seksualnych. Prześladowania dotknęły 12 tysięcy niemieckich księży; setki z nich poniosły męczeńską śmierć. Jeszcze gorzej przedstawiała się sytuacja na terenach państw zniewolonych. W jednej tylko Polsce z rąk niemieckich narodowych socjalistów zginęło sześciu biskupów, 1923 księży diecezjalnych, 63 kleryków, 580 zakonników, 289 zakonnic. Symbolem męczeństwa duchowieństwa okupowanej Europy stał się obóz koncentracyjny w Dachau; więziono w nim 2720 duchownych (w tym 2597 katolickich) z 20 krajów – 1780 Polaków, 447 Niemców, 156 Francuzów, 109 Czechów i Słowaków, 63 Holendrów, 50 Jugosłowian, 46 Belgów, 28 Włochów, 16 Luksemburczyków, 5 Duńczyków, 3 Litwinów, 3 Węgrów, 2 Albańczyków, 2 Anglików, 2 Greków, 2 Szwajcarów, 1 Norwega, 1 Rumuna, 1 Hiszpana oraz 3 bezpaństwowców” (www.kki.pl).
Jeżeli przyjmiemy, że Bój bezkrwawy ukazał się drukiem w roku 1908, to ksiądz Markiewicz przewidział wyniesienie na Stolicę Piotrową polskiego papieża 70 lat wcześniej. Jeśli jednak założymy, że widzenie miało miejsce w roku 1863, to jest ono wizją wcześniejszą od słów medium z Tęgoborza o „Pomazańcu z Krakowa”. Wtedy byłaby to bezsprzecznie pierwsza zapowiedź wyboru kardynała Wojtyły zawarta w świadomie i całościowo skonstruowanej przepowiedni.
Zainteresowanie sztuką było duże (nakład książeczki szybko został wyczerpany), chociaż budziła liczne kontrowersje. Wznowiono ją przed wybuchem I wojny światowej, rok po śmierci księdza Bronisława. Wydawca nie zamieścił żadnego omówienia, powtórzył jedynie tekst utworu.
Krytyczne opinie i wątpliwości na temat wizji Anioła Polski nie znalazłyby może nigdy zadowalającego wyjaśnienia, gdyby nie źródłowy dokument, o którym mówi ks. Jan Górecki, redaktor miesięcznika „Powściągliwość i Praca” w styczniowym numerze tego periodyku z 1933 roku:
„Przez dłuższy czas byliśmy przekonani, że sami jedynie jesteśmy posiadaczami tego widzenia. Niespodziewanie całkiem w sierpniu 1930 roku otrzymałem od jednej z Sióstr Niepokalanek z Jazłowca list, a w nim opis tego samego widzenia, pozostawiony przez drugiego świadka – Józefa Dąbrowskiego. Obie wersje są prawie zupełnie ze sobą zgodne. Fakt ten stwierdza ponad wszelką wątpliwość prawdziwość tego widzenia, gdyż obie wersje istniały od kilkudziesięciu lat zupełnie od siebie niezależnie, przy czym według naszej wersji jednym ze świadków widzenia był Józef Dąbrowski, zaś według wersji z Jazłowca jednym z świadków widzenia był niejaki młodzieniec Bronisław Markiewicz. W Jazłowcu zachował się opis pozostawiony przez Józefa Dąbrowskiego, a u nas przez ks. Bronisława Markiewicza (…).
Ksiądz Markiewicz, konstruując utwór, w finałowej odsłonie zamieścił pełny tekst przepowiedni, tak aby zabrzmiała potężnym akordem. Okoliczności i ekspresja wizji robią ogromne wrażenie. Uderza plastyczność i dramatyczne napięcie obrazu. Odbiorcy tej przepowiedni reagowali różnie. Nie było jednak obojętnych. Na początku sztuka ta oddziaływała na małą grupę ludzi. Czas i fakty historyczne robiły swoje. Z czasem prorocze słowa ks. Markiewicza nabrały barw i mocy”.
„Smaku całej historii dodaje polemika prof. Wincentego Lutosławskiego z prof. Bartłomiejem Grochem, która ukazała się w podwójnym numerze «Powściągliwości i Pracy» (X i XI) w 1925 roku – pisze ksiądz Sylwester Łącki. – Wynika z niej, że prof. Groch uważał za spełnienie proroctwa ks. Markiewicza pontyfikat papieża Piusa XI (przypadał on na lata 1922–1939), który wcześniej, jeszcze jako Achille Ratti, był Nuncjuszem Apostolskim w Polsce. Jednak prof. Lutosławski tak się do tego odnosi:
„Zdaje się, że prof. Bartłomiej Groch niesłusznie za spełnienie tego proroctwa uważa obiór pierwszego nuncjusza w Polsce ks. Ratti na papieża. Wielki papież, którego Polska ma dać światu, a który także był zapowiedziany przez Słowackiego, nie może być cudzoziemcem i nawet gdybyśmy uznali, że pobyt w Polsce księdza Ratti, który u nas otrzymał godność biskupa, przyczynił się do wyniesienia go później na stanowisko papieża, to nie można by twierdzić, że Polska go dała światu, ani że jest on tym oczekiwanym wielkim papieżem polskim, o którym Słowacki pisał: on rozda miłość, jak dziś mocarze rozdają broń, … wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość, zdrowie przyniesie, rozpali miłość i zbawi świat: wnętrze kościołów on powymiata, oczyści sień, Boga pokaże w twórczości świata, jasno, jak w dzień…”.
„Jak