Болеслав Прус

Emancypantki


Скачать книгу

dla Helenki. Damy klasowe i pensjonarki mówiły tylko o Solskim i niejedna wyglądała ze szczytu schodów na dół sądząc, że zobaczy tego pana, który jest bardzo brzydki, ale ma dużo pieniędzy i nie lubi, ażeby mu się sprzeciwiano. Madzia nawet usłyszała, jak dwie trzecioklasistki mówiły między sobą:

      – Widzisz, widzisz… To pewnie on!…

      – Eh, nie… To ten safanduła Dębicki…

      – Ludwisiu – odezwała się przechodząca około nich Magdalena – jak możesz wyrażać się tak o panu Dębickim?

      – Przecież tak nazywa go pani Latter – śmiało odparła dziewczynka.

      Madzia udała, że nie słyszy, i prędko zbiegła ze schodów.

      Biegła do Ady i kiedy do niej weszła, zastała w pokoju niskiego pana, z szerokimi ramionami i dużą głową, który rozmawiał z Helą. Na widok Magdaleny Ada podniosła się z fotelu i rzekła:

      – Stefku…

      Pan z dużą głową zerwał się, bystro popatrzył Madzi w oczy i ściskając ją za rękę powiedział:

      – Pani, jestem przyjacielem tych, którzy kochają moją siostrę.

      Potem usiadł na krześle i zwrócił się do Heleny. Był podobny z fizjognomii do siostry, tylko miał nieduże wąsiki i różową bliznę na prawym policzku.

      – Nie przekonał mnie pan – mówiła Helenka z uśmiechem, ale bojaźliwie patrząc na Solskiego, co trochę zdziwiło Madzię.

      – Życie panią przekona – odpowiedział. – Piękność słusznie nazywają paszportem, który jej właścicielowi czy właścicielce wyrabia stosunki między ludźmi.

      – Tak, od razu. Ale potem?…

      – Następstwa zależą od dalszych czynów. W każdym razie świat hojniej wypłaca pięknym zasługi, wiele im wybacza i bardzo często kocha ich nawet wówczas, gdy tego nie są warci.

      – Może być – odpowiedziała Helenka – ale ja dobrze nie rozumiem. O moim bracie na przykład mówią wszyscy, że jest przystojny; ja jednak nic mu nie wybaczam. A… zakochać się… w tak ładnym mężczyźnie jak on nie potrafiłabym. Mężczyzna powinien być energiczny, odważny… oto jego piękność.

      Na te słowa Madzia zarumieniła się, Ada spuściła oczy, a Solski umilkł; lecz po wyrazie jego twarzy nie można było poznać, czy zgadza się z teoriami Helenki, które Madzi wydały się dosyć nowe, a nawet niespodziewane.

      Jeszcze kilka minut rozmawiano o podróży, po czym Solski podniósł się do wyjścia.

      – Więc nieodwołalnie wysyła nas pan we środę? – zapytała Helenka obrzucając go spojrzeniem.

      – Czy możesz nawet pytać? – wtrąciła Ada. – Przecie widzisz, co zrobił z moją pracownią…

      – We środę wieczornym pociągiem, jeżeli panie raczą – odpowiedział Solski i zaczął żegnać panny.

      Wkrótce po jego odejściu i Helenka opuściła salonik Ady, która zostawszy sam na sam z Madzią rzekła:

      – Cóż ty na to, Madziu?

      Przy tym patrzyła na nią w sposób tak smutny i dziwny, że Madzia zastanowiła się.

      – O czym mówisz, kochanko, czy o wyjeździe?

      – Ach, o wyjeździe i nie o wyjeździe… O różnych rzeczach – odpowiedziała Ada. Nagle uścisnęła ją i przytuliwszy głowę do jej ramienia szepnęła: – Ty nawet nie wiesz, Madziu, jaka ty jesteś dobra, szlachetna, prosta… I powiem ci, że chyba mniej znasz świat aniżeli ja, choć dopiero zaczynam go poznawać troszeczkę, troszeczkę…

      – To tak jak ja – zawołała Madzia. – I to nawet niedawno, od kilku tygodni jakoś inaczej patrzę…

      – To tak jak ja… Czy myślisz i o Joasi?…

      – I o Joasi, i o różnych innych rzeczach. A ty?…

      – O, i ja, ale o tym nie ma co mówić – rzekła Ada.

      Na kilka dni przed wyjazdem za granicę mieszkanie Helenki zamieniło się na szwalnię. Pani Latter sprowadziła trzy specjalistki: krojczynię, maszynistkę i wykończarkę i kazała im zrobić przegląd całej garderoby córki. Z kuchni do gabinetu wniesiono prosty stół, na którym pochylona krojczyni z metrem na szyi i nożyczkami w rękach cały dzień podcina i poprawia staniki i spódnice. Od siódmej rano do jedenastej wieczór kiwa się nad warczącą maszyną blada maszynistka, której siedząca pod oknem wykończarka od czasu do czasu przypomina:

      – Czekam, panno Ludwiko…

      Albo też:

      – Ścieg niedobry, panno Ludwiko, trzeba poprawić łódkę.

      Na łóżku i na biurku Heli leżały stosy bielizny, na atłasowych mebelkach spódnice i kaftaniki, dywan był zarzucony skrawkami rozmaitych materiałów. Nożyczki zgrzytały na stole, maszyna warczała i wtórowało jej pokasływanie maszynistki. Madzię raził tu panujący hałas i nieporządek, ale Helenka gotowa była siedzieć od rana do nocy, przymierzać po kilka razy każdą suknię i wtrącać się do robotnic.

      Ile razy weszła Madzia do gabinetu Helenki, była pewna, że zastanie ją przed lustrem w coraz innym staniku lub spódnicy, mówiącą:

      – Czy dobrze leży? Zdaje mi się, że w pasie jest zanadto luźny i marszczy się na plecach… spódnicy niech pani nie skraca ani o cal, bo to daleko poważniej; w krótkiej sukni żadna kobieta nie potrafi być dumną.

      W podobnych chwilach krojczyni i wykończarka krążyły około Helenki jak gołębie nad gniazdem: mierzyły, znaczyły, wbijały szpilki w suknie, wspinały się na palcach albo padały na kolana. Torturowana zaś Helenka miała rozmarzone oczy i wyraz twarzy osoby świętej albo zakochanej.

      „Jacy niemądrzy są mężczyźni – pomyślała Madzia patrząc na piękną pannę. – Im się zdaje, że panny wyglądają interesująco tylko przy nich…”.

      Wyraz anielskiego rozmarzenia i zachwytu na twarzy Helenki spostrzegła Madzia nie tylko w czasie przymierzania sukien.

      W poniedziałek przed południem Hela wywołała Madzię z klasy.

      – Moja droga – rzekła – zastąpi cię tu panna Joanna, a ty jedź ze mną. Stefan przysłał dla Ady karetę, ale że ona zostaje, więc tylko my dwie pojedziemy za sprawunkami.

      Madzi wstyd było wsiąść do karety i lękała się dotknąć jej atłasowego obicia swoją wełnianą salopką. Ale Helenka czuła się tu jak u siebie. Spuściła szybę i patrzyła na przechodniów z wyrazem dumy.

      – Bawi mnie to – rzekła – kiedy sobie przypominam, że i ja chodziłam jak te panie albo jeździłam obszarpanymi dorożkami.

      – A mnie się zdaje, że częściej będziemy jeździły dorożkami aniżeli karetą – wtrąciła Madzia.

      – Zobaczymy! – szepnęła Helenka patrząc w jakiś punkt nieokreślony.

      „Zabawna dziewczyna” – pomyślała Madzia przypomniawszy sobie, że pani Latter musiała pożyczyć pieniędzy od Ady na prowadzenie pensji.

      W mieście Helenka miała kupić dwa łokcie jedwabnej materii, parę bucików i złoty krzyżyk dla panny Marty. Lecz na tych sprawunkach upłynęło im ze trzy godziny.

      U jubilera Helenka nabyła krzyżyk za dwa ruble, ale przy okazji kazała pokazać sobie naszyjnik z pereł i dwa garnitury: jeden z szafirów, drugi z brylantów, zapytując o cenę i o to, czy jubiler nie opuściłby czego? U szewca przymierzyła kilkanaście sztuk