Болеслав Прус

Emancypantki


Скачать книгу

zbladła i łagodnie, ale niezwykłym u niej tonem, odpowiedziała:

      – Jesteś rozdrażniona, Helu, i mówisz rzeczy, których za chwilę będziesz się wstydzić. Ja tego nikomu, ale to nikomu nie powtórzę, nawet sama zapomnę… Idę teraz do Ady, więc jeżeli zechcesz zobaczyć się ze mną, tam przyszlij.

      Odwróciła się i wyszła.

      – Boże miłosierny! – szepnęła – już rozumiem, co mówiła panna Marta o dzieciach… Biedna moja mamo, czy i ja jestem taka dla ciebie?… Wolałabym umrzeć, uciec w świat, pójść do służby…

      Wpadła do pustego pokoju panny Żanety, napiła się wody, chwilę posiedziała i spojrzawszy w lustro udała się do Ady. Zastała ją spacerującą w pracowni i wzruszoną, ale uśmiechniętą.

      – Jesteś! – zawołała panna Solska.

      Posadziwszy Madzię na swoim fotelu zaczęła ją całować i przepraszać za to, że posyłała po nią; wreszcie rzekła rumieniąc się:

      – Ach, Madziu, zanim wyjadę – wiesz, dzisiaj wyjeżdżamy – muszę przed tobą odwołać jedną rzecz…

      Rumieniec jej i zakłopotanie zwiększyły się.

      – Pamiętasz naszą rozmowę tego dnia, kiedym ci przedstawiła Stefka?… Mówiłam wtedy rozmaite niedorzeczności: że ja nie znam życia, że myślę o Joasi i o innych rzeczach… Pamiętasz?… Mówiąc to byłam bardzo niegodziwa…

      – Niegodziwa? – powtórzyła Madzia.

      – O, tak… Bo widzisz – mówiła ciszej – ja niesłusznie myślałam źle o Heli. Zdawało mi się (jeszcze nie pogardzasz mną?…), zdawało mi się, że Hela kokietuje Stefka i że on się w niej zakocha… No, a rozumiesz, że gdyby oni pokochali się, to mnie przestaliby kochać oboje, a ja… umarłabym, gdyby mi przyszło stracić Stefka… Przecież ja mam tylko jego, nikogo więcej, Madziu… Ani rodziców, ani bliskich…

      W oczach jej kręciły się łzy.

      – Więc rozumiesz, dlaczego posądziłam Helę, ale dziś odwołuję wszystko… Hela jest dobra dziewczyna, choć trochę zimna, a Stefek… Ach, ty go nie znasz!… Jaki on mądry… Wyobraź sobie, że on nie tylko nie kocha Helenki, ale nawet jest do niej uprzedzony: posądza ją o egoizm i kokieterię…

      Madzia pomyślała, że pan Stefan musi być istotnie mądrym człowiekiem.

      – Widzisz, jaka byłam niesprawiedliwa dla Heli – ciągnęła Ada – ale nie miej o mnie złego wyobrażenia… Ja mam taką wadę, że jeżeli mnie co zaboli, to w pierwszych chwilach nie umiem panować nad sobą…

      – Ależ, Ado, ty nic nie powiedziałaś na Helenkę – przerwała Madzia.

      – Tak, ale myślałam… Zresztą nie mówmy o tym, bo mi wstyd… Może mi kiedy wybaczysz i uwierzysz, że ja tylko mimowolnie jestem zła i przewrotna…

      – Ado, Ado, co ty mówisz?… Ty jesteś najszlachetniejsza…

      Długi czas ciągnęły się pocałunki, zwierzenia, odwoływania i przekonywania. Nareszcie Ada uspokoiła się i błagalnie patrząc na Madzię rzekła:

      – Zrób mi jeszcze jedną łaskę i nie odmów…

      Z tymi słowy wcisnęła w rękę Madzi małe pudełeczko owinięte w bibułkę.

      – Co to jest? – zapytała zmieszana Madzia.

      – Nic… pamiątka… Przecież mi nie odmówisz?… Pamiętasz, jakeśmy w trzeciej klasie zamieniały przed wakacjami kajeta?… A pamiętasz, jak dałaś mi śliczny obrazek, ten pąsowy, przezroczysty, który sam zwijał się na ręku?… Ileś ty mi zrobiła przyjemności!… Widzisz, to jest zegarek, ale taki malutki, że mówić o nim nie warto. Zresztą ja mam w tym wyrachowanie. Na kopercie jest napisane moje imię i lata, które spędziłyśmy na pensji; więc ile razy spojrzysz, musisz pomyśleć o mnie… Ja, widzisz, zrobiłam to przez egoizm.

      Rozpłakały się obie, a w tej chwili Madzię zawołano na górę. Idąc wyrzucała sobie interesowność i brak ambicji, a nawet mówiła, że będzie podłą, jeżeli przed wyjazdem Ady otworzy pudełko. Lecz już na drugiej kondygnacji schodów przyszło jej na myśl, że byłoby niewdzięcznością nie obejrzeć daru przyjaciółki. Więc otworzyła safianowe pudełeczko, w którym cicho kołatał złoty zegarek wysadzany brylancikami. Madzię ogarnął strach i wstyd, że mogła przyjąć tak kosztowny prezent; lecz gdy przypomniała sobie błagalny wzrok Ady i jej pieszczoty, uspokoiła się.

      10. Pożegnanie

      Ósma wieczór, na dworze noc, pogodna noc grudniowa. Pani Latter, skrzyżowawszy ręce na piersiach, chodzi po gabinecie spoglądając to na córkę, to na okno, za którym widać oświetlone brzegi Wisły. Panna Helena siedzi na skórzanej kanapce, patrzy na popiersie Sokratesa, jakby mówiła do siebie: „A to brzydal!…” i czasami niecierpliwie uderza w dywan obcasem. Za oknem, na tle pogodnego nieba, widać ciemne domy Pragi, szarożółte kamienice warszawskiego Powiśla i czarną linię żelaznego mostu, wszystko zasypane światłem. Światełka w domach, światełka na drugim brzegu, światełka na moście, jakby kto rzucił na Powiśle rój świętojańskich robaczków, które w jednych miejscach skupiły się w bezładne gromady, w innych uszykowały w pogięte szeregi i na coś czekają.

      „Na co one czekają?… – myśli pani Latter. – Rozumie się, że na wyjazd Helenki, aby ją pożegnać. Potem Helenka odjedzie, ale one zostaną i będą mi ją przypominały. Ile razy spojrzę na te światełka, które nigdy nie zmieniają miejsca, pomyślę, że i ona tu jest i że zobaczę ją, bylem odwróciła głowę… Boże, daj jej szczęście, za wszystko, co ja wycierpiałam… Boże, chroń ją, opiekuj się nią…”.

      Nagle pani Latter drgnęła. Na korytarzu rozległo się stąpanie kilku ludzi z ciężarem i głos Stanisława:

      – Trochę wyżej… o tak… A teraz ty skręć, tylko ostrożnie z poręczą…

      – Już niosą kufry – rzekła pani Latter.

      – Widzi mama, dopiero niosą kufry – odezwała się w tej samej chwili panna Helena. – Spóźnimy się…

      Pani Latter westchnęła.

      – Mateczka jest jakby niezadowolona – mówiła panna Helena podnosząc się z kanapy i obejmując matkę. – Na próżno matuchna ukrywa się, bo ja widzę. Czy zrobiłam co złego?… Niech matuchna powie, bo inaczej zepsuje mi całą podróż… Moja złota… najdroższa…

      – Ależ nic nie zrobiłaś – odparła pani Latter całując ją.

      – Ja wprawdzie nie poczuwam się do niczego, ale może mateczka coś dostrzegła, co wydaje się jej niewłaściwym?… Niech mi matuchna powie wręcz…

      – Czy nie rozumiesz, że sam twój wyjazd może mi… może mnie rozstrajać…

      – Wyjazd?… – zapytała Helenka. – Alboż to na długo czy tak daleko?…

      – Na długo! – powtórzyła pani Latter ze smutnym uśmiechem. – Pół roku, czy nie długo? A ile rzeczy może się stać przez ten czas…

      – Boże! – roześmiała się panna Helena – mateczka zaczyna miewać przeczucia?…

      – Nie, kochanko, życie moje jest zanadto ujęte w karby, ażebym znalazła w nim miejsce na przeczucia. Ale jest miejsce na tęsknotę…

      – Za mną?… – zawołała Helenka. – Mama tak ciągle zajęta, że widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasami i tego nie…

      Pani Latter cofnęła się od niej, zamyśliła się i odpowiedziała,