powie pan słówko naszemu plenipotentowi, a on resztę załatwi. Może być, że po konferencji z nim pani Latter sprzeda pensję albo zgodzi się na jakiego wspólnika, który by kontrolował dochody i wydatki… Nie wiem, co postanowi… W każdym razie nie będzie musiała zamykać pensji w ciągu roku i uspokoi się co do własnej osoby.
– Mnie się zdaje, że wszystko polega na nieporozumieniu, bo pani Latter ma pieniądze – zauważył Dębicki.
– Mój profesorze – odpowiedział Solski – przed panem nie myślę bawić się w sekreta. Pani Latter ma pieniądze, gdyż Ada pożyczyła jej sześć tysięcy rubli, za co plenipotent zrobił mi awanturę. Ale interesa pani Latter muszą być zawikłane, ponieważ dała na komorne tysiąc rubli zamiast dwóch tysięcy pięciuset. Nareszcie mam wskazówki, że jej kłopoty nie są i nie będą chwilowymi, bo pan Norski nie tylko dużo wydaje, ale jeszcze gra w karty…
Obiad skończył się, a Dębicki wciąż kiwał głową i rozmyślał.
– Profesor spełni moją prośbę? – zapytał Solski. – Nie chodzi tu przecież o interwencję ze strony pańskiej, lecz tylko o uchwycenie momentu, kiedy pani Latter znalazłaby się wobec bankructwa.
– Owszem, mogę to zrobić, o ile potrafię; ale boję się, ażebym nie zepsuł sprawy, ponieważ… nie jestem tam lubiany – odparł Dębicki krzywiąc się.
– Wszystko wiem, znam zatarg z panną Heleną, a nawet trochę rozumiem i samą pannę Helenę, czego ona zdaje się nie przypuszczać… Mimo to proszę pana, ażebyś podjął się zawiadomić naszego plenipotenta, że – wtedy a wtedy może odwiedzić panią Latter. Proszę zaś pana nie ja, ale moja siostra – zakończył uroczyście Solski, jak gdyby sądził, że prośba siostry powinna rozstrzygać wszelkie kwestie.
– Zdolna kobieta z panny Ady – rzekł Dębicki. – Co ona myśli robić?
– Ba! gdybym wiedział – odparł z uśmiechem Solski. – Może zechce zostać profesorką w jakim amerykańskim uniwersytecie… Bo pan wie, że teraz kobiety chcą być deputowanymi, sędziami, jenerałami6… No, ale niech robi, co jej się podoba; moja rzecz służyć jej opieką zawsze, a radą, kiedy mnie o nią zapyta.
– Panna Magdalena Brzeska także bardzo zdolna, bardzo zdolna!… – wtrącił Dębicki.
Solski wziął go za rękę i patrząc w oczy rzekł:
– O zdolnościach nie wiem, ale zdaje mi się, że dla mojej siostry byłaby ona właściwszą przyjaciółką aniżeli panna Norska… Boję się, ażeby Ada nie doznała przykrych rozczarowań, ale co pan chcesz?… Co my możemy zrobić z kobiecymi sympatiami?…
Opuścili restaurację i pan Stefan odprowadził Dębickiego w stronę jego domu. Na pożegnanie rzekł:
– Więc, kochany profesorze, sprowadź się pan do biblioteki jak najprędzej. Pokoje opalają się, służący czeka…
– Od wakacyj, od wakacyj… – odparł Dębicki.
– Taki jest pański termin, a mój – choćby w tej chwili.
– Więc we środę jedziesz pan z siostrą?
– Nie. Panie pojadą z naszą ciotką, a ja połączę się z nimi dopiero około Nowego Roku w Rzymie.
Uścisnęli się. Dębicki poszedł dalej, a Solski patrzył za nim i myślał:
„O, jak to widać, że ten człowiek nosi w sobie coś kosztownego i kruchego. Jak on ostrożnie stąpa czując, że byle się poślizgnął, upadnie aż na dno grobu… Ciężki los, kiedy życie schodzi tylko na chronieniu życia!…”.
Nagle medytacje jego zmieniły kierunek.
„No, a ja – mówił do siebie – a ja?… Mnie na czym schodzi życie?… Ten, ciężko chory, pracuje na własne utrzymanie, opiekuje się małą siostrzenicą, uczy dziewczęta zoologii i jeografii, ba, pracuje nad jakimś nowym systemem filozoficznym. To wszystko robi inwalid, któremu lada chwilę może pęknąć serce, i bynajmniej nie z miłości. Ja zaś jestem zdrów jak koń, mam podobno rozum i energię, duży majątek, rwę się do działalności i – nie robię nic!… Mogę wszystko kupić: rozrywki, kochanki, wiedzę… Tylko nie kupię – celu dla działalności… Nie mieć do czego przyczepić się, oto choroba nie gorsza od wady serca. Albo też być wiecznym kandydatem na przewodnika tam, gdzie nikt nie potrzebuje przewodników, bo nigdzie się nie wybiera… Oto nowożytny tantalizm!… Będę ostatniego gatunku szubrawcem, jeżeli nie zmarnuję się razem z moimi aspiracjami do wielkich dążeń…”.
Wsadził ręce w kieszenie wąziutkich spodni i szedł z wolna ulicą, rozmarzony, smagany śniegiem w twarz, potrącany przez przechodniów, którzy spoglądali na niego jak na biedaka albo wariata.
9. Przed wyjazdem
We środę rano, w dzień wyjazdu Ady i Helenki za granicę, w czasie przerwy między lekcjami, po Madzię przybiegło dwoje posłańców: Stanisław od Heli i pokojówka od Ady.
Wyszedłszy z klasy Madzia spotkała na korytarzu idące naprzeciw siebie rywalki: pensjonarkę Zosię i nauczycielkę pannę Joannę. Spotkanie ich trwało ledwie sekundę, lecz krótkość czasu nie przeszkodziła pannie Joannie szepnąć wyrazu: „podła!”, czego zresztą nie słyszała Zosia, a Zosi – pokazać język pannie Joannie, czego znowu nie spostrzegła panna Joanna.
Oburzyło to Madzię, więc zbliżywszy się do piątoklasistki, rzekła półgłosem:
– Wstydź się, Zosiu, pokazywać język, jakbyś dopiero była w pierwszej klasie.
– Bo ja nią pogardzam! – odpowiedziała głośno Zosia.
– Bardzo źle, bo ty zrobiłaś jej krzywdę zamknąwszy wtedy drzwi. Pamiętasz?
– Ja bym ją zabiła, kokietkę. O niego już nie dbam, jeżeli dał się uwieść tej zalotnicy, ale jej nie daruję, nie daruję, nie daruję!…
Widząc, że ani jej nie przekona, ani ułagodzi, Madzia kiwnęła głową Zosi i zbiegła na dół. Czuła, że ona sama nie lubi Joasi, ale także było jej przykro, że Zosia kocha się w panu Kazimierzu.
„Nieznośny dzieciuch – mówiła do siebie. – Nie wolałoby to pilnować książki, a nie myśleć o niedorzecznościach…”.
I ciężko westchnęła.
Helenkę zastała w gabinecie rozgorączkowaną i płaczącą: na podłodze leżała podarta chusteczka.
„Czy tak martwi się, że wyjeżdża?” – przyszło na myśl Magdalenie.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła Helenka tonem, w którym czuć było gniew. – Przed Adą nie zwierzę się, wstyd mi za mamę; ale tobie powiem, bo gdybym milczała, piersi by mi pękły…
Zaczęła łkać.
– Ależ, Helu, ja kogo zawołam… – rzekła przestraszona Madzia.
– Nikogo!… – odparła Helenka chwytając ją za rękę. – To już przeszło…
Jeszcze parę razy zaniosła się od płaczu, lecz wnet oczy jej obeschły i mówiła spokojniej:
– Wiesz, ile mama przeznacza mi na drogę?… Trzysta rubli… Słyszysz, trzysta rubli!… Puszcza mnie za granicę jak podrzutka, bo za te pieniądze nie kupię nawet dwu sukien, no – nic!…
– Helu – przerwała Madzia ze zgrozą – więc o to masz pretensję do matki?… A jeżeli ona nie ma pieniędzy?…
– Dla Kazia przeznaczyła tysiąc rubli – odparła Helenka z gniewem.
– I ty,