poczęła marszczyć swe śliczne brwi i potrząsać tak groźnie kuszą, że aż Zbyszko roześmiał się i rzekł:
– No, tobie rycerzem być, nie dziewczyną.
Ona zaś, uspokoiwszy się, odrzekła:
– Cztan mnie strzegł od Wilka, a Wilk od Cztana. Byłam ci ja zresztą pod opatową994 opieką, a z opatem lepiej nikomu nie zadzierać…
– O wa! – odpowiedział Zbyszko – wszyscy się tu opata boją! A ja, niech mi tak święty Jerzy995 pomaga, jako ci mówię prawdę, że nie bojałbym się ni opata, ni Zycha, ni zgorzelickich osaczników996, ni ciebie, jeno bym cię brał…
Na to Jagienka zatrzymała się na miejscu i podniósłszy oczy na Zbyszka, spytała jakimś dziwnym, miękkim i przewlekłym głosem:
– Brałbyś?…
Po czym usta jej rozchyliły się i czekała odpowiedzi, zarumieniona jak zorza.
Lecz on widocznie myślał tylko o tym, co by uczynił na miejscu Cztana lub Wilka, po chwili bowiem potrząsnął swą złotą głową i mówił dalej:
– Co tu dziewce z chłopami wojować, kiedy jej trzeba za mąż! Nie zdarzy-li się trzeci, to jednego z nich musisz wybrać, bo jakże?
– Ty mi tego nie powiadaj – odpowiedziała smutno dziewczyna.
– Bo co? Dawnom tu nie bywał, więc nie wiem, zali997 tu jest kto koło Zgorzelic, który by ci się więcej udał?…
– Hej! – odrzekła Jagienka. – Daj spokój!
I szli dalej w milczeniu, przedzierając się przez gęstwę tym bardziej zbitą, że krze998 i drzewa pokryte były dzikim chmielem. Zbyszko szedł naprzód, rozrywając zielone zwoje, łamiąc tu i ówdzie gałęzie, Jagienka zaś podążała za nim z kuszą na plecach jak jakowaś boginka myśliwa.
– Będzie – rzekła – za tą gęstwiną głęboka struga, ale wiem miejsce, gdzie jest bród.
– Mam skórznie999 za kolana, to i sucho przejdziem – odparł Zbyszko.
Jakoż po niejakim czasie trafili na strugę. Jagienka znająca dobrze moczydolskie lasy odnalazła z łatwością bród, pokazało się jednak, że rzeczułka nieco wezbrała od deszczów i że woda jest dość głęboka. Wówczas Zbyszko nie pytając chwycił dziewczynę na ręce.
– Przeszłabym i tak – rzekła Jagienka.
– Trzymaj się szyi! – odpowiedział Zbyszko.
I szedł zwolna przez rozlaną wodę, próbując za każdym krokiem nogą, czy nie trafi na głębinę, dziewczyna zaś przytulała się wedle rozkazu do niego, wreszcie gdy już byli niedaleko drugiego brzegu, rzekła:
– Zbyszku!
– Ano?
– Nie pójdem1000 ni za Cztana, ni za Wilka…
On tymczasem doniósł ją, spuścił uważnie na szczerk1001 i odpowiedział nieco wzburzony:
– A niech ci ta Bóg da jak najlepszego! Nie będzie on miał krzywdy.
Do Odstajanego jeziorka nie było już daleko. Jagienka, idąc teraz na przedzie, odwracała się niekiedy i kładąc palce na usta, nakazywała Zbyszkowi milczenie. Szli wśród kęp łozin1002 i szarych wierzb po gruncie mokrym i niskim. Od prawej strony dolatywały ich gwary ptasie, którym dziwił się Zbyszko, gdyż była to już pora odlotu.
– Tam oparzelisko1003 – szepnęła Jagienka – gdzie kaczki zimują, ale i w jeziorku woda jeno1004 z brzegu na wielkie mrozy zamarza. Obacz, jako dymi…
Zbyszko spojrzał przez łozinę i spostrzegł przed sobą jakoby tuman mgły: było to Odstajane jeziorko.
Jagienka znów przyłożyła palec do ust i po chwili doszli. Dziewczyna pierwsza wczołgnęła się cicho na grubą starą wierzbę, pochyloną całkiem nad wodą. Zbyszko poszedł za jej przykładem i przez długi czas leżeli spokojnie, nie widząc przed sobą nic z powodu mgły, słysząc tylko żałośliwy pisk czajek i rybitew nad głowami. Wreszcie jednak powiał wiatr, zaszeleścił łoziną, żółciejącymi liśćmi wierzb, i odsłonił zapadłą toń jeziorka, zmarszczoną nieco od powiewu i pustą.
– Nie widać? – szepnął Zbyszko.
– Nie widać. Cichaj!…
Jakoż po chwili wiatr opadł i nastała cisza zupełna. Wówczas na powierzchni wody zaczerniała jedna głowa, potem druga – a wreszcie znacznie bliżej spuścił się do wody z brzegu duży bóbr ze świeżo uciętą gałęzią w pysku i począł płynąć wśród rzęsy i kaczeńca, podnosząc paszczę w górę i holując gałąź przed sobą. Zbyszko, leżąc na pniu poniżej Jagienki, ujrzał nagle, jak łokcie jej poruszyły się cicho, a głowa pochyliła się ku przodowi: widocznie mierzyła1005 do zwierza, który nie podejrzewając żadnego niebezpieczeństwa, przepływał nie dalej niż na pół strzelenia ku niezarosłej toni.
Wreszcie zawarczała cięciwa kuszy, a jednocześnie głos Jagienki zawołał:
– Jest! jest!…
Zbyszko wdrapał się w mgnieniu oka wyżej i spojrzał przez gałęzie na wodę: bóbr to zanurzał się, to wypływał na powierzchnię, koziołkując przy tym i ukazując chwilami jaśniejszy od grzbietu brzuch.
– Dobrze dostał! zaraz się uspokoi! – rzekła Jagienka.
I zgadła, gdyż ruchy zwierza stawały się coraz słabsze, a po upływie jednej zdrowaśki spłynął na powierzchnię brzuchem do góry.
– Pójdę po niego – rzekł Zbyszko.
– Nie chodź. Tu z brzegu jest mułu na kilku chłopów. Kto nie wie, jak sobie poradzić, utopi się na pewno.
– To jakże go dostaniem?
– Już on wieczorem będzie w Bogdańcu, niech cię o to głowa nie boli: a nam czas do domu…
– Aleś go dobrze ustrzeliła!
– Ba! nie pierwszego!…
– Inne dziewki boją się i spojrzeć na kuszę, a z taką to choćby całe życie po boru chodzić!…
Jagienka, słysząc tę pochwałę, uśmiechnęła się z radości, ale nie odrzekła nic, i poszli tą samą drogą przez łozinę. Zbyszko począł wypytywać o żeremia1006 bobrowe, ona zaś opowiadała mu, ile jest bobrów na Moczydołach, ile na Zgorzelicach i jak sobie po jeziorkach i strugach bobrują.
Nagle jednak uderzyła się dłonią po biodrze.
– Ot! – zawołała – zabaczyłam1007 grotów na wierzbie. Czekaj!
I nim zdążył odpowiedzieć, że sam po nie pójdzie, skoczyła jak sarna z powrotem, a po chwili znikła mu z oczu. Zbyszko czekał i czekał, aż wreszcie począł się dziwić, dlaczego jej tak długo nie ma.
– Chyba pogubiła groty i szuka ich – rzekł sobie – ale pójdę, obaczę, czy jej się co nie stało…
Zaledwie