udział w tajemnym przedsięwzięciu, które właśnie realizował, a zapłatą miało być złoto. Bajeczna kwota, która pozwoli Ilyssie spłacić rosnące z każdym dniem długi, uratuje podupadający po śmierci męża sklep, zagwarantuje jej oraz dzieciom wygodne życie. W zamian pani Heglin miała podporządkować się instrukcjom i pomóc Otchłani zdobyć sto dwadzieścia dusz.
Dusz nędzarzy. Bezużytecznych, leniwych darmozjadów żyjących z jałmużny. Prawdę mówiąc, przekonywał pan Fosso swoim jedwabistym barytonem, kręcąc zadbany wąsik i patrząc jej w oczy – tylko wyświadczy miastu przysługę. I zainkasuje za to mnóstwo złota. Któż by się wahał?
Ilyssa Heglin się nie zawahała. W myślach już przeliczała brzęczące monety, które uratują jej sklep i kamienicę przed zbliżającym się widmem licytacji.
– Powiedzcie, co będę musiała zrobić – zadeklarowała.
Kiedy Fosso skończył wyjaśniać, czego od niej oczekuje, zadała tylko jedno pytanie.
– Ale wy dostarczycie koszule? Nie stać mnie na…
– Tak, pani Heglin – potwierdził z uśmiechem sługa Otchłani. – Ma się rozumieć, że dostarczymy koszule.
* * *
W gospodzie „Pod Czaplą” co prawda nie darzono sympatią odmieńców, ale szanowano pieniądze, a damulka w czarnej sukni płaciła złotem. Dlatego karczmarz nie skomentował obecności Rożka, omiótł go tylko nieprzychylnym spojrzeniem. Skłonił się i wskazał jedną z bocznych salek. Stał tam stół przykryty czyściutkim lnianym obrusem. Ledwie zajęli miejsca, zjawiła się służąca z dzbankiem wina, szklanicami oraz chlebem i deseczką pokrojonej wędliny na przystawkę.
– Na pewno zastanawiasz się, co tu jest grane – oznajmiła damulka, kiedy zostali sami. Zdjęła kapelusz, odsłaniając ciemne włosy zaczesane w koczek, po czym wyjęła mopsa z koszyka i podsunęła mu plaster szynki przyprawionej ziołami. – Przede wszystkim gratuluję wygranej. Bardzo się cieszę, że tak sprawnie sobie poradziłeś.
Brzydkie podejrzenie sprawiło, że Rożek poczuł wzbierający gniew.
– Czy to przez ciebie, pani, musiałem walczyć z dwoma przeciwnikami?
– W pewnym sensie owszem – odrzekła beztrosko. – Ale byłam praktycznie pewna, że wygrasz.
– Mogłem zginąć!
– No cóż, na arenie zawsze istnieje takie ryzyko.
– Nie jestem niczyją zabawką! Żadne złoto…
– Wybacz. – Skłoniła głowę. – Bardzo mi zależało, żeby Kerbrihard rozwiązał twój kontrakt, ale drań nie chciał przyjąć pieniędzy, uparł się na zakład.
Rożek w pierwszej chwili nie wiedział, co odrzec. Na usta cisnęły mu się gniewne pytania, ale zaczynał domyślać się odpowiedzi, więc zmilczał. Nalał sobie wina i poczęstował się kawałkiem suchej kiełbasy. Wino okazało się wytrawne, a kiełbasa zawierała ziarna zielonego pieprzu. Na pewno była droga jak jasny piorun.
Mops szczeknął. Damulka dała mu drugi plaster szynki.
– Chcę wiedzieć, czy zgodzisz się dla mnie pracować – powiedziała. – Potrzebuję przybocznego, który ma głowę na karku i potrafi walczyć. Za dobre pieniądze.
– A gdzie tkwi haczyk? – Rożek sięgnął po chleb i drugi kawałek kiełbasy. – Wystarczy, że dałem się wmanewrować w kontrakt u Kerbriharda, nie potrzebuję powtórki.
Damulka prychnęła. Mops szczeknął, ale tym razem już nie dostał szynki, został tylko poczochrany za uszami.
– Haczyk polega na tym, że szczegóły wyjaśnię, jeśli się zgodzisz – odrzekła. – Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że planuję długą podróż.
– Dokąd?
– W różne miejsca. Muszę kogoś odszukać, a nie jestem pewna, gdzie teraz przebywa.
Przerwało jej ponowne wejście służącej, która przyniosła na tacy trzy miski z parującą zupą rakową. Trzecią dostał mops i natychmiast zaczął z apetytem chłeptać, nie przejmując się, że poparzy sobie język.
– W różne miejsca to znaczy dokąd? – podjął Rożek, gdy służąca opuściła pomieszczenie.
– Na początek do Gangarocai. To wioska w południowej prowincji Talme, nad morzem.
– Południowa prowincja? To cholernie daleko.
– Daleko. Ale istnieją sposoby, żeby przyśpieszyć podróż.
Rożek przymrużył oczy. Złota maska kobiety działała mu na nerwy.
– Jesteś, pani, żmijką? – zapytał, zniżając głos.
– Nie. – Popatrzyła mu prosto w oczy. Tęczówki miała zielone jak woda. – Widzisz pionowe źrenice?
– Powiadają, że kształt źrenic można zamaskować. Wystarczy zakroplić do oka odpowiedni eliksir.
– Podobno – zgodziła się z uśmiechem. – Ale nie, nie jestem ka-ira. Gdybym była, nie potrzebowałabym twoich usług, bo sama umiałabym doskonale zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jedzmy zupę, bo wystygnie.
Zupa była pyszna, na świeżutkim maśle, obficie posypana koperkiem. Rożek pomyślał, że kimkolwiek jest nieznajoma, bez dwóch zdań ma gest. „Pod Czaplą” serwowano wyśmienite dania, ale w adekwatnej cenie.
– A skąd przekonanie, że można mi zaufać?
– Bo pozwoliłam sobie zasięgnąć języka na twój temat. Między innymi w Podziemiach.
Odmieniec prawie upuścił łyżkę. Zupa nagle przestała mu smakować.
– Z pewnością dałoby się wynająć dobrego przybocznego, nie zadając sobie tyle trudu – powiedział wolno.
– Och, nie wątpię. Ale zależało mi konkretnie na tobie. – Zniżyła głos. – Osoba, którą chcę odszukać, to żmij o przezwisku Krzyczący w Ciemności. Wiem, że go znałeś.
O, do pioruna. Robiło się coraz dziwniej.
Żeby ukryć zaskoczenie, Rożek jakby nigdy nic dojadł zupę, prawie nie czując jej smaku. Kątem oka zobaczył, że mops opróżnił już swoją miskę i starannie ją wylizuje. Nagle zwierzak zastrzygł uszami, zaczął węszyć i cicho zaskomlał. Chwilę później weszła służąca, a razem z nią przypłynął obłok smakowitego aromatu. Postawiła na stole gliniane naczynie z kurczętami w śmietanie.
– Co to za historia z Krzyczącym? – zapytał cicho Rożek, kiedy dziewczyna zniknęła za drzwiami, a mops już z mlaskaniem zajadał nową potrawę. – W co się znowu wplątał?
– W kłopoty, rzecz jasna. – Damulka wzruszyła ramionami. – Obawiam się, że nie mogę na tym etapie wyjawić nic więcej. Sprawy sprowadzają się do tego, że potrzebuję przybocznego, który dobrze włada bronią, jest niegłupi i dyskretny. Płacę uczciwie.
– Uczciwie to znaczy ile?
Podała sumę. Rożek zamrugał. Nie chciał powtórzyć błędu z kontraktem u Kerbriharda, ale pokusa była duża. Naprawdę duża.
– Na jak długo?
– To się okaże.
– Kusząca oferta, ale na mój gust zbyt tajemnicza – skwitował po namyśle wojownik, ogryzając kurze udko i wycierając chlebem sos śmietanowy. – Pozostaje mi podziękować za zwróconą wolność. I za obiad, rzecz jasna.
Mops szczeknął. Damulka nie sprawiała wrażenia zmartwionej.
–