się oczy.
– Zamieszkałybyśmy w Żaglowcu, prawda? – krzyknęła z entuzjazmem. – Na najwyższym piętrze! Byłoby cudownie!
Wizja, że zaprasza swoje przyjaciółki na party do apartamentu, z którego okien można obejrzeć z góry iglicę Pałacu Kultury i Nauki, a następnie mówi lekceważącym tonem: „Och, jaka szkoda, że akurat nie ma moich sąsiadów, Anny i Roberta Lewandowskich, bo chętnie bym was im przedstawiła. A może nawet Ania i Robcio wpadliby do nas na chwilę na drinka, jak zawsze, kiedy tu bywają”, sprawiła, że Sandra poczuła się wręcz ekstatycznie. Jaką minę miałaby ta wredna małpa Jessika, wiecznie przechwalająca się, że tatuś kupił jej konia! Czym w końcu jest stara, wyliniała chabeta przy największych gwiazdach show-biznesu? Tak… apartament w Żaglowcu z pewnością pozwoliłby jej zyskać należny szacunek i pozycję wśród rówieśników.
Wiktoria, która cierpiała na akrofobię, początkowo chciała ogniście zaprotestować przeciw propozycji zamieszkania w lokum, znajdującym się mniej więcej na wysokości przelotowej samolotu. Jednak wyraz twarzy Sandry sprawił, że jedynie pokiwała głową. W końcu jej córka tak rzadko się uśmiechała. Po co ją zawczasu rozczarowywać?
– Jeśli tylko mama przekaże mi firmę – powiedziała ostrożnie – to faktycznie możemy się nad tym zastanowić.
– W takim razie musisz ją przekonać, żeby tak się stało. To chyba nie jest takie trudne – rzekła Sandra lekceważącym tonem. – Przecież cała reszta rodziny to jakieś morony…
– Kto? – Wiktoria wybałuszyła oczy.
– Idioci – wyjaśniła cierpliwie Sandra. – Tyle że gdy się mówi po angielsku, to brzmi bardziej kulturalnie.
– Aha. – Wiktoria nie wydawała się przekonana. – Dlaczego tak twierdzisz? Mają swoje wady, ale chyba nie są głupi?
– Proszę cię! – parsknęła Sandra. – Ciocia Kasia nie umie gadać o niczym innym, tylko o swoim mężu, a poza tym, nigdy nic nie wie i cokolwiek jej powiesz, to zawsze odpowiada: „Ojej, naprawdę?”. Wujek Mateusz zachowuje się tak, jakby był niedocofem i nic nie kumał, a poza tym, jest starym perwersem. Widziałaś te jego „narzeczone”? Ostatnia chyba jeszcze nie skończyła liceum. Nie wiem, co one w nim widzą. A wujek Tomek… Też musi być zdrowo stuknięty, skoro wytrzymał tyle lat ze swoją żoną. Niezłe towarzystwo. Głupi, głupszy i najgłupsza!
Wiktoria milczała, porażona nie tyle usłyszaną charakterystyką swojego rodzeństwa, ile pogardą, z jaką Sandra jej dokonała. Bodajże po raz pierwszy w życiu zaświtała jej myśl, że może jednak jej córka nie jest takim ideałem bez skazy, za jaki ją uznawała, i że być może nie wychowała jej tak dobrze, jak sądziła.
– Ciekawe, co musisz myśleć o mnie… – szepnęła mimo woli.
Sandra otworzyła usta i wzięła oddech, ale po chwili wypuściła powietrze i nie powiedziała ani słowa. Wiktoria poczuła się zaciekawiona, co pociecha chciała jej oznajmić. Ponieważ jednak podejrzewała, że nie było to nic miłego, ucieszyła się, że zachowała ową myśl dla siebie.
– To nie są źli ludzie – rzekła w zamyśleniu – i nie wydaje mi się, żeby byli aż tak głupi, jak myślisz. W jednym masz jednak rację…
Sandra popatrzyła na nią pytająco.
– Dla firmy faktycznie byłoby najlepiej, gdyby trafiła w moje ręce – dokończyła Wiktoria. – Pytanie tylko, jak do tego doprowadzić?
– O, proszę – córka uśmiechnęła się do niej złośliwe – i teraz wreszcie zaczynasz mówić do rzeczy!
* * *
Mateusz Mirski otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się w sufit. Nijak nie mógł on należeć do jego sypialni. Wszystkie pokoje w jego mieszkaniu były bowiem pomalowane na biało, a tymczasem ten miał dość dziwaczny kolor. Ni to krwisty, ni to buraczany. W sumie nieważne… Bardziej istotne, że skoro nie jest to jego sufit, to znaczy, że nie spędził nocy u siebie. Tylko gdzie…? Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin jakimś magicznym sposobem uleciały z jego pamięci. Mateusz przestraszył się, że być może od nadużywania rozmaitych substancji odurzających tudzież wyskokowych trunków zapadł na amnezję i będzie musiał, wzorem jednego ze swoich pradziadków, nosić teraz przy sobie zawsze karteczkę z nazwiskiem i adresem zamieszkania. O ile zresztą dobrze pamiętał opowieści rodzinne, to dziadek w końcu ową karteczkę zgubił. Połowa rodziny uważała przy tym, że zrobił to naumyślnie, bo nie chciał być już więcej odprowadzany do prababci, która zatruwała mu życie, a poza tym była obdarzona takim głosem, że bez trudu zagłuszała nawet lokomotywę. Mateusz poczuł, że boli go głowa i że ma problem z poruszeniem stopami. Nieco zaniepokojony, poderwał się do pozycji siedzącej, przy okazji zrzucając z siebie pled i ku swojej zgrozie przekonując się, że jest goły niczym święty turecki. Rzut oka na nogi sprawił, że jego zaniepokojenie zamieniło się w panikę. W miejsce swoich stóp zobaczył bowiem potwornie wielki łeb buldoga. Bestia najwyraźniej spała, przy okazji śliniąc się niczym małe dziecko na widok smoczka. Mateusz wzdrygnął się z obrzydzeniem, po czym skierował wzrok w prawo, przesunął nim po kwiecistej kołdrze i wreszcie u góry natrafił na przedziwne kłębowisko poskręcanych blond loków. Przez dłuższą chwilę opanowywał wrażenie, że spędził noc u boku Magdy Gessler, po czym zastanowił się, co niby ma w tej sytuacji zrobić. Co prawda, nie pierwszy raz rozpoczynał dzień, budząc się u boku jakiejś nieznajomej istoty, ale we wszystkich poprzednich przypadkach przynajmniej wiedział, jak trafił z nią do łóżka. W tym – nie miał o tym bladego pojęcia. Co gorsza, nie mógł zastosować swojego stałego chwytu, czyli po prostu zmyć się po angielsku, bo uniemożliwiał mu to zalegający na jego nogach potwór. Zanim zdecydował się na jakikolwiek ruch, loki drgnęły, wydały z siebie przeciągłe westchnienie, po czym zaczęły się unosić. Pomny niektórych ze swoich poprzednich doświadczeń, Mateusz w duchu przygotował się na to, że zaraz odsłonią lico kogoś, kogo zaliczyć będzie można do kategorii: kara za grzech pijaństwa. Ku jego zaskoczeniu jednak budząca się u jego boku dziewczyna, która posłała mu promienny uśmiech, śmiało zasługiwała na miano piękności. Przypominała odrobinę młodą Lindę Evangelistę, którą od czasów dojrzewania uważał za swój ideał.
– Dzień dobry – rzekła, przeciągając się i niewiele robiąc sobie z faktu, że w wyniku tego odsłania nagi biust. – Jak się czujesz?
W każdym innym przypadku Mateusz zacząłby kwękać, że boli go głowa, jest połamany, a od śliny psa za moment pewnie dostanie alergicznej wysypki. Jego towarzyszka miała jednak w sobie coś takiego, że wydało mu nietaktem psuć jej dobry humor.
– Dobrze… – odpowiedział ostrożnie. – Czy my…? To znaczy, jakim sposobem…?
Nie widział, jak sformułować pytanie, żeby nie urazić dziewczyny.
– Tak właśnie myślałam, że niewiele będziesz pamiętał. – Odrzuciła kołdrę i przesunąwszy się za jego plecami, wstała z łóżka. Podobnie jak Mateusz była naga. Miała perfekcyjną figurę i gładkie, pięknie opalone ciało. Podeszła do znajdującego się w pokoju, a właściwie dużym studio, aneksu kuchennego, otworzyła lodówkę i wyjęła z niej butelkę z wodą i połowę cytryny. Nalała trochę wody do kubka, wycisnęła prawie cały sok z owocu, po czym podeszła do Mateusza. – Wypij, dobrze ci zrobi. Kojarzysz cokolwiek z wczorajszego wieczoru lub nocy?
Mateusz popił łyk napoju i pokręcił głową.
– Wstyd przyznać, ale nie…
Dziewczyna zgarnęła z podłogi pled, owinęła się nim i usiadła obok Mirskiego.
– Poznaliśmy się w „Galapagosie” – rzekła, opierając się o poduszkę, na której wcześniej spał Mateusz. – Miałeś już wtedy ostro w czubie. Towarzyszyli ci jacyś dwaj mężczyźni. Nie wydaje