Alek Rogoziński

Babka z zakalcem


Скачать книгу

na zamówienie – wyjaśnił Lesław, hamując ostatkiem sił chęć zadania pytania, czy swoją pewność co do nieprzydatności szwedzkich mebli w sytuacjach intymnych jego kolega czerpie z osobistych doświadczeń. W końcu faktycznie znali się zaledwie od tygodnia i to nie byli jeszcze na etapie opowiadania sobie o przeszłości. – Dostałem je od babci na piętnaste urodziny. Z tego, co pamiętam, zrobiono je gdzieś na Podlasiu. Sam transport kosztował tyle, co nowe Playstation.

      – Gdyby tylko babcia wiedziała, w jakich niemoralnych celach wykorzystujesz ten mebel – zaśmiał się brunet – to pewnie musiałbyś się wykosztować na pogrzeb dla trojga!

      Lesław pokręcił głową.

      – Nie sądzę… – mruknął.

      Brunet popatrzył na niego pytająco.

      – Babcia jest zajebista – wyjaśnił Lesław. – Myślę, że gdybym jej to powiedział, nie usłyszałbym żadnego słowa potępienia czy wyrzutu. Czasem mnie nawet kusi, żeby jej to zdradzić. Oczywiście, w tajemnicy przed starymi, bo to konserwy gorsze od „paprykarza szczecińskiego”. Wysłaliby mnie jeszcze na leczenie albo kazali wstąpić do klasztoru. Ale babcia nie, jestem pewny.

      – Skoro tak mówisz… – Brunet założył odnalezioną pod kłębiącymi się na podłodze poduszkami koszulkę. – A czemu twój stary musi iść na komendę?

      – A, jakaś głupota. – Lesław machnął lekceważąco ręką. – Ktoś napisał anonim na policję, że źle rozliczył podatki. Stary mówi, że to bzdura. Co prawda, wzywają go już trzeci raz, ale jestem spokojny, że sobie poradzi…

      – Bo jest niewinny? – zapytał brunet.

      – Nie – odruchowo odpowiedział Lesław, po czym trochę się zmitygował. – To znaczy, nie wiem. Może i jest. Za to jedno, co wiem na pewno, to że jest szczwanym lisem i nawet jeśli zrobił jakiś szwindel, to w taki sposób, żeby go nie złapali.

      – Miło. – Brunet popatrzył na swoje odbicie w lustrze, stanowiącym integralną część ogromnej szafy w sypialni Lesława. – Wydaje mi się, że jestem gotowy na oczarowanie twoich rodziców.

      – Jeszcze jedno. – Młody Mirski podszedł do niego i przesunął mu ręką po włosach, nieco je przygładzając. – Nie zdradź się niczym przed moimi starymi. Nie chcę mieć z nimi piekła. Przynajmniej dopóki nie zdam matury i się stąd nie wyprowadzę. Proszę cię…

      – Wyluzuj, mały – brunet mrugnął do niego okiem – potrafię grać heteryka tak przekonująco, że nawet moja dziewczyna w to wierzy.

      Lesław miał na twarzy tak ogromne zaskoczenie, że jego towarzysz nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

      – Też muszę was kiedyś ze sobą poznać – rzekł ze złośliwym błyskiem w oku. – Ale oczywiście twoi rodzice mają pierwszeństwo. Prowadź! I nie nabzdyczaj się tak, bo będziesz miał zmarchy na twarzy jeszcze przed maturą!

      * * *

      W chwili kiedy Krystyna i Tomasz prowadzili miłą rozmowę z nowym przyjacielem swojego syna, nieświadomi faktu, że konwersują ze swoim potencjalnym „zięciem”, kilkanaście kilometrów dalej Wiktoria Mirska zamieniała, jak to często miała w zwyczaju, salon swojego podwarszawskiego domu w scenę „teatru jednego aktora”. Widownia jej niekończącego się monologu składała się też z jednego, choć niestety wcale niezainteresowanego jej występem, widza, a mianowicie z jej córki. Sandra Mirska siedziała z laptopem na kolanach, wpatrywała się w ekran i nerwowo co sekundę tłukła palcami w klawiaturę, starając się zabić jak najwięcej wirtualnych wrogów w „League of Legends”. Nerwowo wyrzucane z siebie zdania mamy nie trafiały do niej w ogóle. W swoim aktualnym stanie ducha nie zauważyłaby zapewne nawet tego, gdyby popełniała ona harakiri.

      – Mówię ci, ten wieczór to będzie kompletna katastrofa! – perorowała Wiktoria, przestawiając na kominku zdobiące go porcelanowe figurki piesków i kotków, świadczące zdaniem Sandry o tym, że jej matka cierpi na jakieś skomplikowane zaburzenie psychiczne, niepozwalające odróżnić sztuki od odpustowej tandety. – Niezależnie od tego, co usłyszymy dzisiaj wieczorem, i tak co najwyżej jedna osoba będzie zadowolona, a co najmniej trzy rozczarowane. Czuję przez skórę, że będzie z tego nieszczęście. Spory, awantury, gniew! Tak naprawdę, to przecież my się nawet specjalnie nie lubimy. Jasne, jesteśmy rodziną i łączą nas więzy krwi, ale sama popatrz na przykład na to, ile razy widujemy się w ciągu roku. Jeśliby odliczyć spędy rodzinne, które mama urządza w święta i na nasze urodziny, to wyszłoby, że nigdy. I, co dziwniejsze, w ogóle nam tego nie brakuje. Przynajmniej mnie. Tyle się pisze, że bliźnięta są ze sobą związane przez całe życie, a ja nie mam wrażenia, żeby mnie coś specjalnego łączyło z Tomaszem. Nawet nie jesteśmy za bardzo do siebie podobni. Może jesteśmy jacyś wybrakowani, albo podmienili nas w szpitalu? Nigdy nie miałam zaufania do pielęgniarek. Czytałam ostatnio, że jedna w Gdańsku była tak pijana, że zamiast w żyłę pacjenta, wbiła się igłą w podłokietnik fotela, na którym siedział, nawet tego nie zauważyła i jeszcze nawrzeszczała na tego biedaka, żeby tak nie zaciskał ręki, bo ona nie zamierza dostać odcisków na palcach. Czujesz?! Więc może inna też się upiła i źle nam przykleiła karteczki z nazwiskami, gdy leżeliśmy na położniczym? To by co nieco tłumaczyło. Tomasz to taki nudziarz… I ta jego żona – mimoza! Zapatrzona w siebie i wiecznie na wszystko jękoląca. Nie wiem, jak on z nią wytrzymuje. Mnie wystarczy parę minut w jej towarzystwie, żeby poczuć, że mam początki depresji. Ostatnio, gdy musiałam z nią spędzić dwie godziny, potem nawet po zażyciu prozacu przyśniło mi się, że pogryzł mnie wściekły owczarek alzacki i umarłam. Swoją drogą, jeszcze do niedawna myślałam, że Tomaszowi, jako jedynemu z nas, będzie obojętne, komu mama przekaże firmę, bo przecież ma swoją. Zawsze się chwalił, jakie to ma sukcesy na koncie i jak mu znakomicie idzie. A tu sama popatrz! Zadzwonił do mnie w zeszłym tygodniu i zapytał, czy pożyczyłabym mu drobną kwotę. Trzydzieści tysięcy, czujesz?! Drobna kwota, dobre sobie. Toż to nawet twój kurs dla modelek w Moskwie tyle nie kosztował. Swoją drogą szkoda, że tak szybko go rzuciłaś… Nie żałujesz?

      Urwała, oczekując na odpowiedź.

      – Sandra?!

      Córka, oderwana od wyjątkowo trudnego momentu w grze, w którą wciągnęła połowę swoich znajomych, czyli dokładniej rzecz ujmując, dwie osoby, popatrzyła na nią nieco półprzytomnie.

      – Tak? – zapytała rozkojarzonym głosem. – Chwila… Za moment skończymy level!

      Wiktoria przewróciła oczami.

      – Rób, co chcesz – rzekła z rezygnacją, po czym bez problemu wróciła do swojej przemowy. – Mam przeczucie, że mama wskaże Kasię. To dopiero będzie katastrofa! Ona jest tak naiwna, że uwierzyłaby pewnie i Pinokiowi. I to nawet, gdyby od kłamania miał nos dłuższy od penisa we wzwodzie! Jak można powierzyć zarządzanie firmą cukierniczą komuś, kto nie odróżniłby lukru od smalcu, nawet gdyby do niego wpadł? Ale i tak Kasia będzie lepsza niż nasz biedny Mateuszek. Ten to pewnie następnego dnia przegrałby firmę w kasynie. Nie chciałabym dożyć dnia, w którym jedno z tej trójki zaprzepaści coś, na co mama harowała przez całe życie.

      – A ty? – Sandra, ukończywszy z sukcesem kolejny poziom gry, na moment oderwała się od komputera. – Dlaczego babcia nie może przepisać firmy na ciebie? Byłybyśmy wtedy chyba bogatsze, prawda? Nie musiałybyśmy się dusić w tym slumsie?

      Wzmiankowany przez nią „slums” był co prawda ponadstumetrowym, piętrowym, nowoczesnym domem otoczonym pięknie zaprojektowanym ogrodem, ale w oczach Sandry miał karygodne wady, uniemożliwiające uznanie go za lokum godne tego, aby spędziła tam resztę młodości. Nie było tam w końcu ani pomieszczenia, w którym mogłaby urządzić party dla kilkudziesięciu osób, ani tarasu słonecznego, na którym mogłaby się opalać nago z koleżankami. Nie wspominając już