Joe Hill

GAZ DO DECHY


Скачать книгу

twarz niczym wodorostami.

      Czekaliśmy, żeby przejść na drugą stronę ulicy, kiedy sprawy zaczęły przybierać zły obrót.

      Nancy klepnęła się w pośladki – tak wyzywający gest do niej nie pasował, ale w końcu była w euforii – i zaczęła grzebać w kieszeni. Zmarszczyła czoło. Przeszukała inne kieszenie. Potem jeszcze raz.

      – Choleeera – zaklęła. – Musiałam zostawić pieniądze na stoisku.

      Wróciliśmy do Wesołego Pączka. Jej koleżanka pogasiła już ostatnie światła i zamknęła kram, więc Nancy otworzyła na nowo drzwi i pociągnęła za wiszący kabel. Świetlówka zabuczała jak osa i zamrugała. Nan zajrzała pod ladę, potem jeszcze raz sprawdziła kieszenie i otworzyła książkę, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie użyła pieniędzy jako zakładki. Widziałem, jak ją kartkowała, jestem tego pewien.

      – Co, u diabła? – mruknęła. – Miałam całą pięćdziesiątkę. Nowiutki banknot, wyglądał, jakby go nikt przedtem nie używał. Co ja z nim zrobiłam, do jasnej anielki?

      Ona naprawdę tak mówiła, jak nastoletni geniusz z powieści dla młodzieży.

      Dokładnie w tej samej chwili przed oczami stanęła mi scena sprzed wejścia na karuzelę: operator, który podsadzał ją na konia – jego dłoń na jej talii i szeroki uśmiech na mięsistych wargach. A potem, kiedy pędziliśmy na swoich wierzchowcach, nie uśmiechał się, za to trzymał palce w przedniej w kieszeni spodni.

      – Ha! – krzyknąłem.

      – Co? – spytał Jake.

      Spojrzałem na jego wąską, przystojną twarz, na mocną szczękę i łagodne oczy i uderzyło mnie nagłe przeczucie nieszczęścia. Potrząsnąłem głową, nie chciałem nic mówić.

      – Wykrztuś to – ponaglił mnie Jake.

      Wiedziałem, że nie powinienem odpowiadać, lecz jest coś, czemu nie można się oprzeć, kiedy podpala się lont i obserwuje skwierczące iskry pełznące w stronę ładunku, by w końcu usłyszeć głośne bum. Poza tym było coś niezwykle podniecającego w nakręcaniu Renshawów – mniej więcej z tego samego powodu. Dlatego poszedłem z Geri do dmuchańca i dlatego odpowiedziałem Jake’owi prosto z mostu:

      – Operator karuzeli. Chyba coś wkładał do kieszeni po tym, jak pomógł Nan…

      Nie udało mi się nawet dokończyć.

      – Sukinsyn – warknął Jake i obrócił się na pięcie.

      – Jake, nie – zaprotestowała Nancy.

      Złapała go za rękę, ale się wyrwał i ruszył w stronę ciemnego molo.

      – Jake! – zawołała, ale się nie obejrzał.

      Pobiegłem, żeby się z nim zrównać.

      – Jake – powiedziałem. Świdrowało mnie w żołądku od alkoholu i nerwów. – Tak naprawdę niczego nie widziałem. Mógł sięgać do kieszeni, żeby poprawić sobie jaja.

      – Sukinsyn – powtórzył Jake. – Wszędzie ją obmacywał.

      Szalone Koło tonęło w ciemności, galopujące stworzenia zastygły w pół skoku. W poprzek schodów wisiał aksamitny czerwony sznur, do którego przyczepiono tabliczkę z napisem ĆŚŚŚ. KONIE ŚPIĄ! NIE BUDŹCIE ICH!

      Wewnętrzny pierścień karuzeli wyłożony był lustrami. Wokół krawędzi jednego z nich lśnił prostokąt światła, a z drugiej strony dobiegał brzękliwy głos Pata Boone’a: I Almost Lost My Mind.

      W sekretnym gabinecie Szalonego Koła ktoś był.

      – Hej! – zawołał Jake. – Hej, stary!

      – Jake! Odpuść sobie! – krzyknęła Nancy przestraszona tym, do czego zdolny jest Jake. – Mogłam gdzieś położyć te pieniądze na chwilę i zwiał je wiatr.

      Nikt z nas w to nie wierzył.

      Pierwsza nad czerwonym sznurem przeszła Geri. Skoro ona poszła, musiałem iść za nią, chociaż ja również zacząłem się obawiać. Bałem się, lecz szczerze mówiąc, drżałem również z podniecenia. Nie miałem pojęcia, dokąd to wszystko zmierza, ale znałem bliźniaki Renshaw i wiedziałem, że odzyskają pięćdziesiąt dolarów Nancy albo się z facetem policzą, albo jedno i drugie.

      Lawirowaliśmy między skaczącymi końmi. Nie podobały mi się w ciemności ich pyski: otwierały chrapy jak do krzyku, wytrzeszczały na nas niewidome oczy, pałające grozą, furią lub szaleństwem. Geri doszła do lustra, zza którego wyciekało światło, i zapukała.

      – Hej, czy pan…

      Lecz gdy tylko dotknęła szklanej powierzchni, lustro otworzyło się do środka i odsłoniło niewielką maszynownię ukrytą w środku karuzeli – ośmioboczne pomieszczenie ze ścianami wyłożonymi tanią sklejką i silnikiem, który napędzał centralną oś. Zmatowiała bryła w kształcie ludzkiego serca z czarnym gumowym pasem napędowym na jednym końcu mogła mieć jakieś pół wieku. Po drugiej stronie słupa stało małe żałosne łóżko polowe. Nigdzie nie widziałem fotografii Judy Garland, za to ściana nad łóżkiem wytapetowana była rozkładówkami z „Playboya”.

      Operator siedział przy składanym stoliku karcianym, na zniszczonym, lecz dziwnie wytwornym fotelu z rzeźbionymi drewnianymi podłokietnikami i siedziskiem wypełnionym końską sierścią. Przelewał się bezwładnie przez boczne oparcie z ramieniem wsuniętym pod głowę w charakterze poduszki i nawet nie drgnął, kiedy weszliśmy. Pat Boone rozczulał się nad sobą w małym radiu tranzystorowym stojącym na brzegu stołu.

      Zerknąłem na twarz operatora i wzdrygnąłem się. Przez niedomknięte powieki zobaczyłem wilgotne szarawe białka oczu. Mięsiste, czerwone wargi ociekały śliną. Obok stał otwarty termos, a w całym pomieszczeniu cuchnęło smarem i czymś jeszcze, czego nie potrafiłem zidentyfikować.

      Geri trąciła starego w ramię.

      – Hej ty, samojeb. Moja przyjaciółka chce odzyskać swoje pieniądze.

      Głowa mu się przetoczyła, lecz poza tym się nie poruszył. Jake wcisnął się za nami do środka, a Nancy została na zewnątrz między końmi.

      Geri wzięła do ręki termos, powąchała i wylała zawartość na podłogę. Było to wino, różowe i cuchnące octem.

      – Zalał się w trzy dupy – orzekła. – Jest nieprzytomny.

      – Słuchajcie… – powiedziałem. – Słuchajcie, czy on w ogóle oddycha?

      Nikt mnie chyba nie słuchał. Jake przepchnął się obok Geri i zaczął grzebać w przednich kieszeniach faceta. Nagle wyszarpnął gwałtownie rękę, jakby ukłuł się igłą. W tym samym momencie ja w końcu rozpoznałem obrzydliwy smród, maskowany przez zapach WD-40.

      – Dobrze powiedziałaś: zalał – mruknął Jake. – Kurwa jego mać, zlał się w gacie. Chryste, mam na rękach jego szczyny.

      Geri wybuchła śmiechem. Ja nie. Zacząłem coraz mocniej podejrzewać, że facet nie żyje. Czy nie tak się dzieje, kiedy serce przestaje bić? Traci się kontrolę nad pęcherzem?

      Ze skrzywioną miną Jake przeszukał kieszenie operatora. Wyciągnął zniszczony skórzany portfel i scyzoryk z pożółkłym trzonkiem z kości słoniowej, na którym szarżowały trzy konie.

      – Nie – powiedziała Nancy, wchodząc w końcu do środka. Chwyciła Jake’a za nadgarstek. – Nie możesz tego zrobić.

      – Co? Nie mogę odebrać tego, co ukradł?

      Otworzył portfel i wyciągnął dwie pogniecione dwudziestodolarówki – wszystko, co było w środku. Potem rzucił portfel na podłogę.

      – Ja miałam pięćdziesiątkę, nowiutką.

      – Tak,