Скачать книгу

Madame! – Poirot pokazał skrawek starszej kobiecie zajmującej miejsce tuż przed siedzeniem, na którym znaleźliśmy zakrwawiony materiał. – Może mi pani wyjaśnić, skąd się tu wziął ten kawałek halki?

      Kobieta się wzdrygnęła.

      – Nie mam zielonego pojęcia. Nic mi o tym nie wiadomo. I wolałabym, żeby nie podtykano mi pod nos krwi ani poszarpanych ubrań.

      – Musi pani powiedzieć Herkulesowi Poirot, ile osób przechodziło na tył pojazdu, odkąd się tu zatrzymaliśmy. Będę musiał panią prosić o wskazanie...

      – Nie ma pan prawa mi rozkazywać, ty mały nadęty człowieczku! Nie znam żadnego Erku... czy o kim tam pan wspominał.

      – O Herkulesie Poirot. To ja, madame. Proszę mi powiedzieć, czy ktoś został napadnięty. Czy odkąd autokar się tu zatrzymał, była pani świadkiem jakichkolwiek aktów przemocy lub innych zdarzeń, w wyniku których mogła polać się krew?

      – Oczywiście, że nie.

      Teraz już wszyscy pasażerowie szemrali z niechęcią, krytykując zamieszanie, jakiego narobił Poirot. Nagle zorientowałem się, że odkąd zdenerwowani wpadliśmy do autobusu, wszyscy pozostali podróżni zachowali całkowity spokój, jak gdyby pod naszą nieobecność nie wydarzyło się nic niezwykłego.

      – Mesdames et messieurs! – zawołał Poirot, zwracając się do wszystkich obecnych, po czym zadał im te same pytania: Czy ktoś coś widział? Czy kogoś napadnięto lub zraniono? Skąd pochodzi zakrwawiony kawałek materiału?

      Każdy z pasażerów mówił nam dokładnie to samo: nikt nie widział niczego niepokojącego ani godnego zainteresowania. Kilka osób przechodziło między siedzeniami, to prawda: chcieli rozprostować nogi, ale nie uśmiechało im się wychodzenie na zewnątrz, gdzie wiał przenikliwy wiatr. Nie doszło jednak do żadnych aktów przemocy, a przynajmniej nikt nic takiego nie zauważył. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że młoda dama, która wcześniej niemądrze wywołała spore zamieszanie i koniecznie chciała się przesiąść, nie wróciła już do autobusu po tym, jak wysiadła w Cobham.

      Już samo to stanowiło swego rodzaju pociechę, Joan Blythe prawdopodobnie odeszła stąd cała i zdrowa. Właśnie miałem zaproponować, żebyśmy wyszli z autokaru i rozejrzeli się dookoła, na wypadek gdyby do ewentualnej napaści doszło w pobliżu pojazdu, gdy nagle Poirot chwycił mnie za nadgarstek i szepnął gorączkowo:

      – Catchpool.

      – Co się stało?

      – Spójrz! – Zatoczył drugą ręką łuk, jakby chciał zwrócić moją uwagę na całe wnętrze autokaru. – Poirot był niewiarygodnym głupcem! Nie widzisz? Popatrz teraz! Widzisz już, czego brakuje? Czego tu nie widać?

      – Jak niby miałbym...

      – Elle aussi est disparue – notre tueuse. Stała za nami, poganiała nas, pospieszała, a teraz gdzie jest? Nie ma jej. Oczywiście! – Poirot wydał przeciągły jęk, po czym opadł na siedzenie w ostatnim rzędzie.

      – Czy ty właśnie powiedziałeś...? Czy tueuse to przypadkiem nie „morderca”?

      – Tak, a ściśle mówiąc: morderczyni. Oui.

      – W takim razie dobrze cię zrozumiałem. Rzekłeś, że nasz morderca też zniknął. O kim mówisz? Czyżby chodziło ci o...? – Dopiero teraz zorientowałem się, że musiał mówić o Diamentowym Głosie. Już jej z nami nie było. Gdzie się zatem podziała?

      – Nie rozumiesz, co się wydarzyło, Catchpool? Zostaliśmy oszukani. Do końca życia będę przeklinał własną głupotę!

      – Dlaczego nazwałeś ją morderczynią? – zapytałem. – Czy to ona planowała pozbawić życia Joan Blythe? Jak chciała to zrobić?

      Poirot wyglądał na zdumionego. Uniósł dłoń, nakazując mi milczenie.

      – Patrzysz w niewłaściwym kierunku, Catchpool. Często ci się to zdarza. Nie, nie planowała zabić panny Blythe. Chciała zabić kogoś innego, a potem wprowadziła swój plan w życie.

      Oniemiałem. Czy o tym mówił Poirot, kiedy wspominał o zagadce numer trzy? Pozostali pasażerowie zaczynali już wsiadać do autokaru i w środku momentalnie zrobiło się gwarno, ale mimo wszystko zwróciłem się do przyjaciela, ściszając głos:

      – Twierdzisz, że kobieta, która zrugała mnie za to, że zerknąłem na okładkę jej książki, popełniła morderstwo? Kogo zabiła? I skąd to wiesz?

      – Sama mi powiedziała.

      – Jak to: sama ci powiedziała?

      Poirot skinął głową.

      – Nie znam nazwiska jej ofiary. Kiedy zaczęła mi opowiadać swoją historię, pomyślałem, że to nie może być prawda. Kto celowo odbiera życie drugiemu człowiekowi, a potem opowiada o swojej zbrodni ze szczegółami, i to samemu Herkulesowi Poirot, który słynie z tego, że morderców stawia przed wymiarem sprawiedliwości? Tak to sobie tłumaczyłem, ale teraz widzisz, co się stało! Zniknęła! Nie wiem, jak się nazywa ani gdzie jej szukać. Pewnie teraz śmieje się ze mnie w kułak. Przechytrzyła mnie, Catchpool.

      – Panowie wybaczą. – W rzędzie przed nami ktoś uniósł głowę. To był jakiś młody człowiek z ciemnymi włosami i wyraźnym akcentem – chyba włoskim. – Niechcący podsłuchałem fragment waszej rozmowy... Wybaczcie, że się wtrącam, ale chyba mam informacje, które mogą panów zainteresować.

      Niezwłocznie zachęciliśmy go, żeby mówił dalej. Być może tym razem fakt, że nas podsłuchano, wyjdzie nam na dobre, choć przysiągłem sobie w duchu, że w przyszłości będę mówił tylko szeptem, przynajmniej dopóki nie usłyszę warkotu silnika.

      – Pan się nazywa Herkules Poirot? – zapytał młody Włoch.

      – Owszem – potwierdził mój przyjaciel.

      – Jakaś dama wypytywała o pana. Zwróciła się do pana Bixby’ego po tym, jak wysiadł pan z autokaru. – Mężczyzna wskazał na gospodę Tartar Inn. – To była piękna złotowłosa kobieta. Pytała, dokąd pan jedzie. – Teraz odwrócił się do mnie: – O pana też pytała, inspektorze.

      – Tak myślałem! – wymamrotał Poirot. – I co odparł jej monsieur Bixby?

      – Że obaj panowie wysiadacie na ostatnim przystanku, w Kingfisher Hill.

      – Czy mówili coś jeszcze?

      – Owszem. Kobieta pytała, czy przypadkiem pan Bixby się nie pomylił. Ale zaprzeczył, pokazał jej nawet listę pasażerów. Wtedy chyba mu uwierzyła.

      – To bardzo przydatne informacje – skonstatował Poirot. – Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Teraz tylko módlmy się i miejmy nadzieję... Monsieur Bixby!

      – Tak, panie Poirot? – Nasz gospodarz mknął już w naszą stronę. – W czym mogę pomóc? Za sekundkę ruszamy w dalszą drogę!

      – Ma pan może listę pasażerów? – zapytał Poirot.

      – Ma się rozumieć. Naturalnie.

      – Czy mógłbym ją zobaczyć?

      – To zabawne, panie Poirot, jest pan już drugą osobą, która mnie o to prosi. Tamta młoda dama...

      – Tak, tak. Proszę mi pokazać tę listę.

      – Oczywiście. Oczywiście. – Bixby sięgnął do kieszeni. Zamrugał, a potem zmarszczył czoło. – Gdzie ja ją... Nie ma jej tu. Nie rozumiem. Miałem ją przy sobie, kiedy tu przyjechaliśmy.

      – Może schował ją pan gdzie indziej? – zasugerował Poirot. – Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby dokładnie jej pan poszukał.

      –