jeśli nie opowie mi pani całej historii od początku. Bez ubarwiania.
– Czy możemy już skończyć tę rozmowę? Jestem wykończona. Oczy mi się kleją. – Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu i zamknęła powieki. Jej oddech stawał się coraz wolniejszy. Jeśli nawet nie spała, odzyskała spokój, którego jeszcze dotąd u niej nie widziałem. To mnie zaciekawiło: kobieta najwyraźniej bała się tylko o siebie. Nie martwiło jej to, że zamieniając się z Herkulesem Poirot, zapewne naraża jego życie. W sumie miało to sens: obawiała się wyłącznie scenariusza, przed którym ją ostrzegano – to ona nie powinna siadać na tym konkretnym miejscu. Dopiero połączenie tych dwóch elementów oznaczało katastrofę. To ją ostrzegano przed tym miejscem; Poirot nie miał podobnego „przeczucia”.
Ale mogła wsiąść do autokaru pierwsza, gdy tylko otworzyły się drzwi, i zająć którekolwiek z pozostałych dwudziestu dziewięciu miejsc. Jeśli uwierzyła tajemniczemu nieznajomemu, tak powinna postąpić, mając na uwadze własne bezpieczeństwo, prawda? A teraz, kiedy siedziała obok mnie, wydawała się całkowicie spokojna – zachowywała się tak, jakby jej zdaniem problem został już rozwiązany – a przecież mogła od początku tu siedzieć, gdyby tylko wsiadła do autobusu przede mną.
To nie miało najmniejszego sensu. Chyba że...
Wyobraziłem sobie, co odpowiedziałby na moje wątpliwości Poirot: bała się znaleźć w pojeździe, w którym mogła natknąć się na kogoś, kto chciałby jej krzywdy – każdy na jej miejscu byłby przerażony. Wiedziała, że musi jechać do ciotki, dlatego wahała się i zachowywała tak, jakby musiała wsiąść do autobusu, choć wolałaby tego nie robić. A kiedy zobaczyła, że inni pasażerowie już się tłoczą, przyszło jej do głowy, żeby zaczekać i zobaczyć, które miejsce zostanie wolne na koniec. No tak, ta hipoteza miała ręce i nogi.
Potem zaś okazało się, że ostatnie wolne miejsce to właśnie to, przed którym ją ostrzegano i... Tej części już nie pojmowałem. Z jednej strony bała się nawet podejść do pojazdu i zająć sobie „bezpieczne” miejsce, z drugiej zaś bez protestów usiadła dokładnie tam, gdzie nie powinna, bo ją ostrzegano.
Tak było przy założeniu, że historia, którą mi opowiedziała, nie została od początku do końca zmyślona – a wciąż brałem pod uwagę, że to może być kłamstwo.
Kiedy dwadzieścia minut później dziewczyna otworzyła oczy, zdążyłem przemyśleć wszystko, co od niej usłyszałem, i miałem już kilka kolejnych pytań. Postanowiłem zacząć od dość prostego:
– Co pani dzisiaj robiła w Londynie?
Kobieta odwróciła się i wyjrzała przez okno. Zostawiliśmy już za sobą ruchliwe ulice i teraz otaczała nas zieleń. Wkrótce miał zapaść zmierzch.
– Umówiłam się ze znajomą.
– To dziwne, że nie ma pani ze sobą żadnego bagażu, nawet torebki...
– To nieprawda. Kierowca schował moją walizkę do bagażnika razem z innymi. Mam w niej wszystkie rzeczy osobiste.
– Nie miała pani walizki, kiedy po raz pierwszy panią zobaczyłem.
– Miałam – twierdziła uparcie. – Zostawiłam ją obok innych bagaży. Ja... Musiałam się oddalić. Jeśli mi pan nie wierzy, proszę zaczekać, aż dotrzemy do Cobham. Sam pan zobaczy.
– Ten tajemniczy nieznajomy, który panią zaczepił... W jakim był nastroju i jak się zachowywał? Czy chciał pomóc, czy też może panią nastraszyć?
– Och, byłam przerażona. Wystraszył mnie nie na żarty.
– Rozumiem, ale czy jest pani pewna, że ten człowiek chciał panią wystraszyć?
Kobieta nagle spojrzała na mnie ze złością.
– Wiem, że chciał, bo to zrobił – nigdy jeszcze nie czułam takiego strachu, inspektorze. Dlatego jestem pewna, że chciał mnie przestraszyć!
– A może próbował ocalić pani życie? – dopytywałem. – I może nawet mu się to udało? Nie przyszło to pani do głowy?
– Nie chcę już o tym myśleć. Proszę mnie nie dręczyć pytaniami, na które nie mogę... Proszę już przestać!
– Oczywiście.
Nie chciałem jej jeszcze bardziej denerwować. Nie mogłem jednak oderwać myśli od tej kwestii. Jeśli tamten człowiek chciał jej pomóc, musiał znać pewne fakty – wiedział, że ma wyjechać z Londynu o drugiej po południu autokarem Kingfishera i że ktoś z pozostałych pasażerów planuje ją zabić, ale zrobi to tylko wtedy, gdy ona zajmie miejsce w siódmym rzędzie, w przejściu. Czy to znaczy, że tamten mężczyzna wiedział, gdzie usiądzie niedoszły morderca Joan Blythe?
Kobieta ze złotymi włosami i głosem czystym jak diament...
Że też wcześniej o tym nie pomyślałem? Siedziała tuż obok panny Blythe i wyrażała się o niej dość nieuprzejmie, zanim jeszcze wsiedliśmy do autokaru – teraz zresztą dostrzegłem, że specjalnie mówiła głośno. Czy to ona żywiła wobec niej mordercze zamiary? Ale później słyszałem na własne uszy, jak mówiła, że woli siedzieć obok Poirota. I teraz koło niego siedziała. Czy zamiana miejsc wystarczyła, by odwieść ją od niecnego planu? A może obecnie zamierzała zabić Herkulesa Poirot?
– Nocne zgromadzenie – wymamrotałem.
Usłyszałem, jak siedząca koło mnie kobieta głośno wciąga powietrze do płuc. Odwróciłem się i z zaskoczeniem spojrzałem na twarz Joan Blythe. Wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była śmiertelnie przerażona, jakby zobaczyła coś koszmarnego.
– Co się stało? – zapytałem.
– Pan... Pan coś powiedział... Chyba nie dosłyszałam.
Choć siedzieliśmy obok siebie, warkot silnika zagłuszał wszystko inne, więc rzeczywiście trudno było usłyszeć współpasażera.
– Nocne zgromadzenie – powtórzyłem. – Czy te słowa coś pani mówią?
– Nie. Nie, nic mi nie mówią – odparła pospiesznie i nerwowo. – Co to ma znaczyć? Co to za słowa? Proszę mi wyjaśnić, o co panu chodzi! Dlaczego pan to powiedział?
– Kobieta, która przedtem koło pani siedziała, czytała książkę zatytułowaną Nocne zgromadzenie. Najwyraźniej nie chciała jej nikomu pokazywać, a już na pewno nie mnie. Cechuje ją porywczy temperament, więc to może przed nią panią ostrzegano.
Wszystko to rzekłem z delikatnym uśmiechem. Myślałem, że kiedy zbagatelizuję zagrożenie, panna Blythe poczuje się raźniej, a nawet przyzna, że wszystko wymyśliła, choć nie ulegało wątpliwości, że naprawdę się boi. Czułem, że jej strach zawisł w przestrzeni między nami.
A potem jak gdyby nigdy nic zniknął bez śladu. Kobieta zgarbiła się, jej oczy zaszły mgłą, po czym niemal znudzonym głosem odparła:
– Nie widziałam żadnej książki.
Postanowiłem to zapamiętać i później opowiedzieć o tej sytuacji Poirotowi. Kiedy Joan Blythe dowiedziała się, że Nocne zgromadzenie to tytuł książki, jej strach ustąpił, ona sama zaś całkowicie straciła zainteresowanie tym tematem. Miałem jednak pewność, że słowa „nocne zgromadzenie” napawały Joan Blythe śmiertelnym przerażeniem.
ROZDZIAŁ 3
List Richarda Devonporta
Reszta podróży do Cobham upłynęła bez przygód. Dopiero tam autokar zatrzymał się na pierwszym oficjalnym przystanku. Joan Blythe rzuciła mi nadąsane: „Dziękuję”, po czym wysiadła. W jednej kwestii