Marta Maciaszek

Otwarte drzwi


Скачать книгу

krzyk Emilie, kiedy pewnego dnia zapukała do moich drzwi, a ja bez zastanowienia je otworzyłem. Nie przekraczając progu, zaczęła okładać mnie dłońmi zaciśniętymi w pięści.

      – Przepraszam.

      – Przepraszam? Kurwa. Ty pierdolony ignorancie, ty męska świnio, pierdolony dupku! – krzyczała, waląc mnie na oślep, a ja nie miałem zamiaru przerywać okładania mnie, gdzie popadło. – Tylko tyle umiesz powiedzieć? Przepraszam? – Podniosła oczy, zatrzymując swój atak.

      – Miałem dużo pracy – powiedziałem i ogarnął mnie dziwny strach. Nie potrafiłem kłamać i miałem wrażenie, że kiedy mówię nieprawdę, to zmienia mi się wyraz twarzy. Nie miałem przygotowanego żadnego wytłumaczenia na fakt, że przez kilkanaście dni nie otwierałem jej drzwi.

      – Pies! – krzyknęła. – Łżesz jak pies. Dużo pracy? Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że uwierzę ci w jakieś wyssane z palca kity? Jesteś wstrętny! Brzydzę się tobą! Po tym, jak przychodziłam tu codziennie i waliłam w drzwi jak opętana, a ty nie raczyłeś otworzyć, mówisz mi, że miałeś dużo pracy? Raczyłeś tylko od wizyty w szpitalu podrzucić mi do domu torebkę i spierdolić. Chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie, co? – Krzyk Emilie z każdym wymawianym słowem zamieniał się w łkanie. Pokryta łzami była równie śliczna jak wtedy, kiedy szeroko się uśmiechała.

      – Nie było mnie – skłamałem ponownie.

      – Błazen. A gdzie ty niby byłeś, co? – zapytała, ocierając łzy w mankiet swojego płaszcza.

      – Musiałem wyjechać – brnąłem w swoje łgarstwa.

      – Wyjechać? – Miałem wrażenie, że Emilie mimo swojej inteligencji zaczęła wierzyć w moje słowa. A może tylko chciała w nie wierzyć. – Tak po prostu wyjechałeś? I nie raczyłeś mi nawet o tym powiedzieć? Naprawdę chciałeś, żebym tu codziennie przyłaziła i waliła w te cholerne drzwi?

      – Nie wiedziałem – skłamałem.

      – Nie wiedziałem, nie wiedziałem… A gdzie niby musiałeś wyjechać? – Emilie nie dawała za wygraną.

      – Do rodziny? – odpowiedziałem pytająco.

      – Jakiej rodziny?

      – Za Londyn. Do rodziny.

      – A po co?

      – Zmarła moja kuzynka.

      – Aha. – Emilie zmieniła ton i zapytała: – A na co zmarła?

      – Morderstwo.

      – Naprawdę? Przykro mi – powiedziała i w niczym już nie przypominała krzyczącej i wyzywającej mnie kilka sekund temu Emilie. Po chwili zapytała: – No dobrze, nie było cię, a kiedy byłeś?

      – Kiedy byłem? – Starałem się przedłużyć wymawianie pytania, bo nie umiałem w ciągu ułamku sekundy odnaleźć w głowie na nie odpowiedzi.

      – To czemu, zamiast otworzyć mi drzwi, krzyczałeś coś po polsku?

      Wtedy przypomniało mi się, że nie kontrolując zgromadzonych we mnie emocji i ujawniając swoją obecność w domu, posłałem ją przez zamknięte drzwi do diabła. Miałem chyba złudną nadzieję, że wydostaną się na zewnątrz w momencie, kiedy Emilie będzie już na tyle daleko, by ich nie usłyszeć. Myliłem się.

      – Przepraszam, miałem wszystkiego dość. – Przestałem kłamać, aby za chwilę znowu do tego powrócić. – Ona została zgwałcona i zabita. Byliśmy w dzieciństwie blisko. Nierozłączni. Razem przyjechaliśmy do Anglii. Chciałem w tym trudnym czasie być z jej rodziną na pogrzebie. A potem wróciłem i dotarł do mnie cały ten koszmar. Płakałem. Chciałem być sam.

      Emilie przytuliła mnie, a jej dłonie delikatnie masujące mnie po plecach, wywołały we mnie ogromne wyrzuty sumienia. Odsunąłem się od niej.

      – Przepraszam.

      Nie mogła wiedzieć, że nie czuję skruchy z tego powodu, że nie otwierałem jej przez kilkanaście dni drzwi, a tylko z tego, że właśnie przed chwilą tak obrzydliwie i z taką łatwością ją okłamałem, grając na jej uczuciach i licząc na litość, podczas gdy to ja bawiłem się tym, co ona czuje i to właśnie ona potrzebowała współczucia i zrozumienia.

      – Już dobrze. – Emilie znowu mnie przytuliła. – Już dobrze.

      – Nie gniewasz się? – spytałem.

      – Nie. Po prostu nigdy nie mówiłeś mi, że masz rodzinę poza Londynem – odpowiedziała, zostawiając na wieszaku w przedpokoju swój płaszcz. Odwracając się w moją stronę, uśmiechnęła się w taki sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie robiła. Poczułem, jak kropelki potu zaczynają gromadzić się na moim czole.

      – Otwórz okna w salonie. Strasznie tu duszno – powiedziała, wchodząc w głąb domu. – Mogę dostać herbaty?

      – Ja też się napiję. – Zmusiłem się do uśmiechu, aby rozładować wciąż wiszącą nad nami niecodzienną, krępującą atmosferę.

      – Z mlekiem.

      Przypomniały mi się słowa Michała o angielskich nawykach, do których należało picie herbaty z mlekiem. Nazywali ją wówczas białą. Musiałem przyznać, że przepadałem za jajecznicą z bekonem i słodką fasolką, ale nigdy nie smakowała mi herbata z mlekiem. Postanowiłem jednak tym razem odbiec od swojego przyzwyczajenia i również do swojego kubka wlać kilka kropel mleka. Miałem nadzieję, że odrobina wytrwałości i zaangażowania uczyni mnie prawdziwym Anglikiem.

      – Polacy chyba tak nie piją – rzuciła Emilie, zaglądając do mojego kubka.

      – Ja tak piję – skłamałem ponownie tego wieczoru, ale nie czułem wyrzutów sumienia tak jak kilka chwil wcześniej. Raczej śmiać mi się chciało, zanurzając usta w herbacie i starając się odszukać przyjemność w jej smaku. Gdyby posadzić przy jednym stole kilku ludzi i zrobić konkurs na rasowego Anglika na podstawie picia białej herbaty, ja odpadłbym już po pierwszym łyku.

      – Co lubisz robić? – spytała Emilie, opierając się o biurko w moim pokoju, do którego poszliśmy, gdy oba kubki były już puste.

      – Kleić modele samolotów – odpowiedziałem, bo lubiłem to robić w dzieciństwie, a teraz nie znalazłem żadnego bardziej pasjonującego hobby.

      – Sam to sklejałeś? – zapytała, podchodząc do półki, na której ustawione były kompletne modele.

      – Tak. Miałem ich kiedyś bardzo dużo. Mój ojciec uwielbiał majsterkować i wydawać by się mogło, że odziedziczę tę pasję po nim, ale niestety. Nie mam tyle talentu i cierpliwości co on. Nie potrafię zrobić wszystkiego i zajmuje mi to dużo więcej czasu niż jemu.

      – Fajne – rzuciła, przechodząc z powrotem do stojącego pod oknem biurka. Wiedziałem, że nigdy nie nadejdzie taki dzień, kiedy będziemy razem siedzieć w kuchni do rana i sklejać model najnowszej powietrznej maszyny.

      – A ty?

      – Co ja?

      – Oprócz wyginania się wśród tych głupich lalek i zniewieściałych chłoptasi, masz jeszcze jakiś talent?

      – Umiem śpiewać – odpowiedziała szybko Emilie.

      – Jasne. Śpiewać.

      – Nie wierzysz? – Emilie zbliżyła do mnie swoją twarz, zdobywając się na szyderczy, lecz uroczy uśmiech.

      – Uwierzę, jak zaśpiewasz. – Zaśmiałem się i chwytając ją za ramiona, odsunąłem od siebie.

      – A co?

      – Eee, no na przykład Marsyliankę – rzuciłem, będąc pewnym, że zaprotestuje, podczas gdy po chwili w pokoju zaczęły rozbrzmiewać słowa po francusku, których nie