to całemu organizmowi komunikat: „Podlegamy stresowi”, co stawia na baczność układy pokarmowy, nerwowy i odpornościowy.
■ Układ odpornościowy, główny obrońca twojego zdrowia, jest czwartym układem atakowanym przez stres. Gdy układ ten jest nadmiernie lub niedostatecznie aktywny z powodu stresu, zaburzeń hormonalnych, złego odżywiania, depresji czy innych przyczyn, człowiek częściej zapada na infekcje i alergie oraz może mieć reakcje autoimmunologiczne, które wywołują takie trudne do zdiagnozowania dolegliwości jak przemęczenie czy utrzymujące się stany zapalne.
Te cztery układy narządów wywierają również wpływ na działanie mięśni – to, jak dobrze radzimy sobie z dźwiganiem ciężarów, schylaniem się, pracami domowymi, tańcem, rozciąganiem się. Ogólnie rzecz biorąc, opieka nad dziećmi jest zajęciem wymagającym ruchu i naturalne jest doświadczanie z czasem wyczerpania. Chcemy czuć się silni, niezmożeni – niemal wszechmocni dla swojego dziecka – jednak przyjęcie do wiadomości obciążenia, jakiemu podlega nasz organizm, powinno prowadzić do większej wyrozumiałości dla jego potrzeb, zwłaszcza w przypadku osób wysoko wrażliwych. Pociąga to za sobą wdrożenie wszechstronnego planu zatroszczenia się o siebie pod kątem tych czterech układów. To zaś oznacza wygospodarowanie czasu na to, co ci potrzebne, oraz pozwolenie sobie na zwolnienie obrotów, kiedy źle się czujesz i musisz iść do lekarza.
Dla wysoko wrażliwych zagrożenie wypaleniem nigdy nie ustaje
Czysto fizyczne efekty przeciążenia bodźcami związanymi z wychowywaniem dzieci w wieku szkolnym i nastoletnim są takie same jak tymi dotyczącymi opieki nad młodszymi, ale przy starszych dzieciach możesz mieć większą swobodę zadbania o siebie, a przeciążenie objawia się w inny sposób. Wciąż może ci brakować snu, bo musisz wstawać rano, by wyprawiać dzieci do szkoły, a może je nawet zawozić. Musisz też zajmować się wszystkim, z czym wracają ze szkoły – od prac plastycznych, przez zadane lekcje, do ran emocjonalnych i trudnych pytań oraz ich własnego nadpobudzenia, które masz wchłonąć w siebie i ukoić. Dochodzą do tego nieustające oczekiwania ze strony nauczycieli i pozostałych rodziców, prowadzące niekiedy do silnie naładowanych interakcji, których nie daje się uniknąć. Dlatego musisz dbać również o siebie.
Nastolatki? Gdy są w domu, z jakiegoś powodu prawie zawsze jest głośno – przez ich muzykę, rozmowy i hałaśliwych kolegów. Poza tym młodzież zawsze dostarcza tematów do myślenia. Jednocześnie tobie przybywa lat, więc wszystkie układy w organizmie wymagają większej troski. Często przytaczam słowa Dolly Parton ze Stalowych magnolii, gdzie mówi ona czterdziestoletnim paniom w swoim salonie piękności, oglądającym „szykowanie” panny młodej na ślub, że „po dwudziestce nie ma czegoś takiego jak naturalne piękno”. Ja jednak mówię: „Nie ma czegoś takiego jak naturalne piękno po czterdziestce”. Nagle musimy zająć się absolutnie wszystkim, by uniknąć strzykań, bólów i przewlekłych chorób.
A co z rodzicielstwem bliskości?
Wracając do pierwszych dwóch lat, kiedy rozumiesz teraz skalę obciążenia fizycznego, jakiego doznajesz, wychowując małe dziecko, możemy omówić, w jaki sposób wytworzyć poczucie bezpieczeństwa u dziecka, w jak najmniejszym stopniu przeciążając ciebie. Będąc psychologiem, świetnie znam znaczenie bezpiecznego stylu przywiązania u dziecka. Jest to zresztą jeden z obszarów moich szczególnych zainteresowań. Ponadto przemawia do mnie zasada rodzicielstwa bliskości – możliwie maksymalne reagowanie na potrzeby niemowlęcia. Uważam, że jest to zdrowe emocjonalnie i fizycznie, by karmić piersią tak długo, jak długo chcą matka i dziecko (ja karmiłam swojego syna niemal do skończenia przez niego trzech lat). Dzieci uwielbiają stały kontakt z ciałem wiarygodnego opiekuna. Ponadto noszenie dziecka w nosidełku pozwalającym na kontakt cielesny często ułatwia życie samym rodzicom, bo mają wolne ręce, a maluch nieraz usypia, nadal utrzymując tę tak ważną bliskość.
Uważam jednak, że sytuacja, w której tylko jeden podstawowy opiekun jest rozpoznawany przez dziecko jako źródło bezpieczeństwa, nie jest dobra dla rodziców wysoko wrażliwych. Jako osoby wysoko wrażliwe musimy mieć częste przerwy od ciągłego kontaktu. Złudne jest poczucie, że w każdej chwili jesteśmy koniecznie potrzebni jako rodzice. Ludzie wyewoluowali w ramach szerokich rodzin i plemion, w których starsze rodzeństwo, babcie i wiele innych osób regularnie zastępowało matki, tak by te mogły odpocząć od stresu, zająć się jeszcze młodszym potomstwem albo wrócić do pracy jako w pełni funkcjonalne dorosłe jednostki. Dlaczego utraciliśmy poczucie naturalności wieloosobowej opieki? (Nie odpowiem na to pytanie – nie masz czasu, by czytać moje hipotezy.) Prawda jest taka, że wielu z nas ma w dalszej rodzinie osoby, które chętnie pomogą, lub może skorzystać z pomocy przyjaciół niemal na rodzinnych zasadach. Poza tym wielu rodziców ma partnera. Co więcej, młodzi rodzice mieszkający na jednym osiedlu mogą dzielić się obowiązkami, przeradzając się w szeroką rodzinę. Ponadto współczesną, zawsze dostępną formą poszerzenia grona „rodziny” jest żłobek. Właściwie to siedzenie samemu w domu wydaje się mniej tradycyjnym podejściem do wychowywania dzieci.
Stworzenie rozbudowanego grona osób, które autentycznie dbają o twoje dziecko, nie kłóci się z fundamentalną zasadą rodzicielstwa bliskości: reagowaniem na potrzeby malucha i utrzymywaniem z nim jak najczęstszego kontaktu fizycznego. Ten rodzaj przywiązania może się wytworzyć z jedną osobą lub większą liczbą osób, na których dziecko może polegać z pełnym zaufaniem. Niewykluczone – przynajmniej w przypadku wysoko wrażliwych – że te wymogi reaktywności i fizycznej bliskości mogą być spełnione wyłącznie pod warunkiem, że pojawia się jeszcze ktoś inny, kto będzie wypełniał te zadania. Ze wszystkiego, co nam wiadomo, wynika, że niemowlęta mogą naturalnie oczekiwać kilkorga opiekunów, nie tylko jednego.
Ponadto na dziś nie istnieją żadne badania (przynajmniej znane mi), które wskazywałyby, że rodzicielstwo bliskości z jednym rodzicem jest lepsze od „mainstreamowego”, choć moja intuicja – i prawdopodobnie twoja – zakłada, że tak jest. Przywiązanie dotyczy dwojga osób: opiekuna i dziecka. Wydaje się, że akcent powinien padać na to, jak sprawdza się dla opiekuna i dziecka traktowanych jako diada. Niektóre niemowlęta nie mają ochoty być długo karmione piersią. Niektórzy rodzice mogą się nabawić problemów z plecami, zbyt często nosząc dziecko na rękach. Co będzie, gdy matka sprawująca samodzielną opiekę ma dziecko, które z rzadka przesypia noc, tak że jako jedyny opiekun jest bezustannie wyrywana ze snu? Przypominasz sobie fizyczne konsekwencje przeciążenia bodźcami?
Krótko mówiąc, koncepcja zachowywania stałego kontaktu z jednym opiekunem, zwykle matką, może w niektórych przypadkach zadziałać, ale moim zdaniem rzadko w odniesieniu do rodziców wysoko wrażliwych. Przestrzeganie przez rodzica zasad stylu bliskości przy jednoczesnym wewnętrznym buncie poskutkuje raczej zmniejszeniem szansy na wychowanie przez niego „dobrze ukształtowanego psychicznie” dziecka.
Jednak ze względu na naszą sumienność wielu wysoko wrażliwych rodziców będzie podejmowało takie próby. Dlatego chciałabym dać im pozwolenie na zapewnianie ich dzieciom poczucia bezpieczeństwa w inny sposób niż przez nieodstępowanie ich na krok, jeśli będzie taka potrzeba. Jeżeli pod twoją opieką była kiedyś kotka z kociętami, wiesz, że wychodzi ona od czasu do czasu z legowiska bez względu na to, jaki pisk robią wtedy małe. Bierz przykład ze swojej kotki!
Oto doświadczenia rodzicielstwa bliskości kilku wysoko wrażliwych matek w sytuacji przywiązania do tylko jednego opiekuna:
Potrzebuję przestrzeni dla siebie, ale ten rodzaj rodzicielstwa na to nie pozwala. Potrzebuję spokoju, ale z dziećmi przy mnie prawie przez cały czas praktycznie nie mam do niego okazji. Potrzebuję ograniczenia bodźców, ale pozostaję pod nieubłaganą presją. Czy warto przechodzić przez coś takiego dla dobrego ukształtowania psychiki dziecka? Kto to wie?
W przypadku