Richard Osman

Morderców tropimy w czwartki


Скачать книгу

stoliku Mary z budynku Ruskin Court zapytała go, czy wie, ile wynosi czterdzieści sześć kilogramów w przeliczeniu na nasze, Bernard skinął głową i zawołał do Elizabeth:

      – Siedem kamieni przecinek dwa z kawałkiem.

      Taki właśnie jest Bernard.

      Elizabeth podziękowała i powiedziała, że brzmi to prawdopodobnie, a Bernard wrócił do swojej krzyżówki. Ja zaś sprawdziłam potem centymetry i cale i okazało się, że przynajmniej jeżeli o nie chodzi, miałam rację.

      Następnie Elizabeth zapytała mnie, jak długo dziewczyna pchnięta kuchennym nożem mogła przeżyć. Odparłam, że jeśli nikt nie udzielił jej pomocy, zapewne około czterdziestu pięciu minut.

      – To dość długo – stwierdziła i zadała mi kolejne pytanie. – A gdyby dziewczyna otrzymała pomoc medyczną? Nie od lekarza, ale od osoby, która potrafi założyć opatrunek. Bo, na przykład, służyła wcześniej w wojsku. Od kogoś w tym rodzaju.

      Swojego czasu widziałam wiele ran kłutych. Nie zajmowałam się wyłącznie skręconymi kostkami. Wyjaśniłam więc, że, no cóż, wtedy wcale by nie umarła. Bo to prawda. Nic przyjemnego być pchniętym nożem, ale takie rany łatwo opatrzyć.

      Elizabeth pokiwała głową i oznajmiła, że dokładnie to samo powiedziała Ibrahimowi. Wtedy jeszcze nie znałam Ibrahima. Jak już mówiłam, wszystko to wydarzyło się przed kilkoma miesiącami.

      Elizabeth uważała, że coś tu nie gra i że dziewczynę zamordował jej chłopak. Takie rzeczy nadal często się zdarzają. Można o tym przeczytać w gazetach.

      Zanim przeprowadziłam się do Coopers Chase, pewnie uznałabym tę rozmowę za niezwykłą, ale gdy pozna się tutejszych mieszkańców, nie wydaje się ona wcale osobliwa. W zeszłym tygodniu rozmawiałam z panem, który wynalazł lody miętowe z kawałkami czekolady, a przynajmniej tak twierdzi. Naprawdę nie mam możliwości, aby to sprawdzić.

      Ucieszyłam się, że pomogłam trochę Elizabeth, i uznałam, że wobec tego też mogę ją o coś poprosić. Zapytałam, czy pozwoli mi obejrzeć zdjęcie zwłok. Z czysto zawodowej ciekawości.

      Elizabeth rozpromieniła się, tak jak inni tutejsi mieszkańcy, kiedy ktoś prosi ich o pokazanie zdjęć z uroczystości wręczenia wnukom dyplomów. Wyjęła z teczki odbitkę w formacie A4, położyła przede mną obrazkiem do dołu i oznajmiła, że mogę ją zatrzymać, bo każdy ma już swój egzemplarz.

      Powiedziałam, że to bardzo miło z jej strony, a ona odparła „drobiazg” i zapytała, czy może mi zadać jeszcze jedno, ostatnie pytanie.

      – Oczywiście – odparłam, a pytanie brzmiało:

      – Masz czas we czwartki?

      I wtedy właśnie, uwierzcie lub nie, po raz pierwszy usłyszałam o czwartkach.

      2

      Posterunkowa Donna De Freitas ma dwadzieścia sześć lat i pragnie nosić broń. Chciałaby ścigać seryjnych morderców po opuszczonych magazynach i doprowadzać sprawy do końca, pomimo że właśnie postrzelono ją w ramię. Mogłaby też nabrać upodobania do whisky i wdać się w romans z partnerem.

      Na razie jednak jest kwadrans przed południem, a ona zasiada do lunchu wraz z czwórką poznanych właśnie emerytów i ma świadomość, że na realizację swoich planów długo jeszcze poczeka. Poza tym musi przyznać, że przez ostatnią godzinę całkiem dobrze się bawiła.

      Pogadankę „Bezpieczeństwo w domu – porady praktyczne” Donna wygłaszała już wiele razy. Dziś czekała na nią zwyczajna publiczność – staruszkowie, koce na kolanach, darmowe herbatniki i kilku drzemiących z tyłu szczęśliwców. Za każdym razem rady Donny brzmią tak samo. Podkreśla absolutną konieczność założenia blokad okiennych, namawia do sprawdzania legitymacji przybyszów i ostrzega przed podawaniem danych osobowych przez telefon. Sama zaś stara się wyglądać jak uosobienie spokoju w przerażającym świecie. Zna swoje obowiązki, a że przy okazji ma pretekst, by uciec od przewracania papierków w komisariacie, chętnie zgłasza się na ochotnika. Komisariat policji w Fairhaven to miejsce bardziej senne, niż Donna jest w stanie znieść.

      Dzisiaj trafiła do Osiedla dla Seniorów Coopers Chase. Miejsce wydało się jej dosyć bezpieczne. Otoczone bujną zielenią, ciche i spokojne. Po drodze zauważyła miły pub, w którym zamierzała zjeść lunch, kiedy będzie wracała. Zakładanie podwójnego nelsona seryjnym mordercom na motorówkach na razie będzie musiało zaczekać.

      – Bezpieczeństwo – zaczęła Donna, choć tak naprawdę zastanawiała się właśnie, czy nie zrobić sobie tatuażu. Delfin w dole pleców? A może to zbyt banalne? I zbyt bolesne? Pewnie tak, ale ostatecznie jest przecież policjantką. – Co rozumiemy przez „bezpieczeństwo”? Zapewne dla każdego z nas oznacza ono coś innego…

      W pierwszym rzędzie wystrzeliła w górę czyjaś ręka. Dość nietypowe zachowanie, ale cóż robić… Nienagannie ubrana dama po osiemdziesiątce chciała zabrać głos.

      – Kochanie, mamy nadzieję, że nie będziesz opowiadać nam o blokadach okien – poprosiła i rozejrzała się wokół przy wtórze potakujących szmerów.

      Następnie odezwał się wsparty na balkoniku dżentelmen w drugim rzędzie.

      – I, jeśli można prosić, żadnych legitymacji. Wiemy o legitymacjach. „Pan z gazowni? A może jest pan włamywaczem?” Słyszeliśmy już o tym, przysięgam.

      W sali rozgorzała dyskusja.

      – To się już nie nazywa Gazownia. Tylko Centrica – oznajmił pan w dobrze skrojonym trzyczęściowym garniturze.

      Siedzący obok mężczyzna w szortach, klapkach i koszulce z logo klubu West Ham United skorzystał z okazji, by wstać i pogrozić palcem w nieokreślonym kierunku.

      – Zawdzięczamy to Thatcher, Ibrahimie. Kiedyś te spółki należały do nas.

      – Siadaj, Ron – przerwała mu elegancka dama, po czym spojrzała na Donnę, lekko pokręciła głową i dodała: – Przepraszam za niego.

      Tymczasem wokół rozbrzmiewały nowe komentarze.

      – I cóż to za przestępca, który nie potrafi nawet sfałszować legitymacji.

      – Mam zaćmę. Mógłby mi pokazać kartę z biblioteki, i tak bym go wpuściła.

      – Poza tym już nie sprawdzają liczników. Wszystko jest w sieci.

      – W chmurze, kochanie.

      – Ja tam nie mam nic przeciwko włamywaczom. Lubię gości.

      W wymianie zdań na chwilę nastąpiła przerwa wypełniona atonalną symfonią gwizdów – jedni emeryci włączali aparaty słuchowe, a inni je wyłączali. Kobieta w pierwszym rzędzie znów objęła dowództwo.

      – A zatem… swoją drogą mam na imię Elizabeth… bardzo prosimy, żadnych blokad i legitymacji. Nie musi nam też pani mówić, że nie wolno podawać numeru PIN Nigeryjczykom, którzy do nas dzwonią. Jeżeli wciąż wolno mi nazywać ich Nigeryjczykami.

      Donna De Freitas zebrała siły. Nie myślała już o lunchu w pubie ani o tatuażach, tylko o kursie opanowywania zamieszek ulicznych, w którym uczestniczyła za dawnych dobrych czasów w południowym Londynie.

      – W takim razie o czym będziemy rozmawiać? – zapytała. – Muszę spędzić z państwem co najmniej czterdzieści pięć minut, inaczej nie dostanę dodatkowych wolnych godzin.

      – O seksizmie instytucjonalnym w policji? – zaproponowała Elizabeth.

      – Chciałbym pomówić o nielegalnym zastrzeleniu Marka Duggana, usankcjonowanym przez państwo i…

      – Siadaj, Ron!

      Rozmowa w takim duchu ciągnęła się miło